A A+ A++

To była pierwsza firma, którą otwierałam po dziesięcioletniej pracy w korporacjach. Nasz główny produkt – lojalizacja klientów dla małych firm, offline i online. W USA, UK i w krajach skandynawskich to mechanizmy bardzo rozwinięte, w Polsce nie. Zaproponowaliśmy nie tylko karty lojalnościowe, ale dużo innych programów, które miały przywiązać klienta do konkretnej marki. Przez dwa lata rozbudowywaliśmy produkt, w platformę online wpakowaliśmy wielkie kwoty, w sumie ponad 2 mln zł. Zatrudniliśmy 20 osób, najwięcej programistów, rozwijaliśmy dział sprzedaży. Klienci byli, mieliśmy jednak problem z cash flow. I nie rozumieliśmy, co się dzieje. Zauważyliśmy, że im bardziej uwydatniamy zaangażowanie stałych klientów, tym częściej nasi przedsiębiorcy powtarzają, że chcą przyciągnąć nowych. Próbowaliśmy łączyć obie sprawy. W efekcie nasz produkt, który miał być wartością główną, stał się dodatkiem. Mimo to nadal wierzyliśmy, że nasz pomysł w końcu wystrzeli i inwestowaliśmy w programistów do platformy lojalnościowej. Pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie. Zero życia prywatnego. I ciągła walka o przetrwanie.

W drugim roku zaczęliśmy szukać zewnętrznego finansowania. Podpisaliśmy wstępne umowy z funduszem inwestycyjnym, przy finalnych powiedzieli jednak: – To nie jest produkt na polski rynek. To nam wreszcie otworzyło oczy. Przedsiębiorcy nie czuli, że warto przytrzymywać klientów, a klienci unikali lojalnościówek w myśl: kupujesz z kartą, to znaczy, że jesteś biedny.

Był luty 2015 roku, za trzy tygodnie czekała nas wypłata, miesięczne regularne koszty sięgały 150 tys. zł. A my nie mieliśmy pieniędzy. Usiadłam z partnerami i ułożyliśmy listę potencjalnych nowych projektów. Działaliśmy zgodnie z powiedzeniem: sink or swim. I tak wpadliśmy na pomysł Wolves Summit – networkingowej konferencji dla technologicznych start-upów. Zorganizowaliśmy ją w siedem tygodni: 1,3 tys. osób z 26 krajów. Byliśmy na minusie, a zrobiliśmy na tej pierwszej edycji 800 tys. zł obrotów, potem w ciągu niespełna roku – 4 mln zł. Stanęliśmy na nogi.

Nasza lekcja? Za długo upieraliśmy się przy naszym pomyśle na lukę na rynku, nie słuchaliśmy klientów. Powinniśmy wsłuchać się w rynek i nie forsować projektu, jak się okazało, niepotrzebnego. To nas nauczyło również, żeby nie pracować nad produktem, zanim go nie sprzedamy.

Barbara Piasek, Evenea Fot.: archiwum prywatne

Barbara Piasek – współwłaścicielka i prezeska zarządu spółki Evenea, współzałożycielka i wiceprezeska See Bloggers, dyrektorka handlowa Festiwalu Kobiet Internetu. Autorka „The Sales Gate. Skuteczne techniki i metody podnoszenia efektywności sprzedaży”, współautorka „Startup Manual”. Mnóstwo czyta, medytuje, uprawia jogę, zdrowo się odżywia i kocha tańczyć.

Evenea – kompleksowy software i know-how do skutecznego pozyskiwania klientów, ponad 2 mln klientów, 26 pracowników i współpracowników.

See Bloggers– festiwal twórców internetowych, 3,5 tys. uczestników, ponad 100 mln zasięgów online.

Festiwal Kobiet Internetu – dla blogerek, youtuberek, instagramerek, 1 tys. uczestniczek.

Czytaj więcej: Biznes nie słucha kobiet. Gdzie się podziały polskie ekspertki?

Postawiłam na przygodę

Potknięcia są dla mnie miarą jakości tego, co robię. Moje projekty miały mnóstwo przejść, a jednak udawało się doprowadzić je do końca. Kiedy cztery lata temu wystartowałam z moją firmą, byłam na nie przygotowana. Firma powstała, bo próbowałam odpowiedzieć na potrzebę, która urodziła się we mnie i wydawało mi się, że dzielę ją z wieloma kobietami. Otóż, nie rozumiałam złożonych składów kosmetyków, a chciałam wiedzieć, co nakładam na skórę. Były to czasy popularnego DIY, wpadłam więc na pomysł, żeby produkować kosmetyki na własną rękę.

Zaplanowałam warsztaty w stacjonarnym sklepie z laboratorium. Klientki miały same komponować swoje kremy i balsamy. Zatrudniłam technolożkę z wieloletnim doświadczeniem farmaceutycznym – bardzo kompetentną, pisała świetne receptury.

Realizowałam wówczas projekt budowy szkoły na Haiti i odkrywałam konteksty mojego pochodzenia – jestem dzieckiem diaspory haitańskiej. Przy okazji znalazłam olej moringa wykorzystywany do produkcji kosmetyków i perfum. Zaczęłam go sprowadzać do Polski.

Klientki chętnie przychodziły. Technolożka przygotowała bazę do kremów, rozkładała przed nimi dodatkowe składniki i odpowiadała na pytania, jakie efekty niosą. I to, owszem, chwyciło. Nasze klientki były zachwycone, ale na koniec mówiły: proszę, niech mi pani zrobi ten krem. Okazało się, że nie tak łatwo skomponować kosmetyk. Trwało to półtora roku. Kapitał nieubłaganie kurczył się. Zainwestowaliśmy rodzinnie – wynajęliśmy atelier w centrum Warszawy, wyposażyliśmy laboratorium. A obroty były minimalne. Któregoś dnia jedna z klientek pokazała mi stronę internetową – taka sama firma, ten sam koncept! Sprawdziłam. Była to moja technolożka. Jej kosmetyki różniły się od moich może jednym szczegółem. Zainwestowałam w projekt około miliona złotych, a mój pracownik, w moim laboratorium realizował to samo, tyle że na własną rękę!

Oczywiście rozstałyśmy się. A ja zweryfikowałam swój pomysł. Zdecydowałam się na gotowe produkty, na bazie tych, które wypracowaliśmy w ramach warsztatów. Wtedy firma ruszyła do przodu. Nowa technolożka sama przyszła do sklepu, położyła swoje CV i powiedziała, że marzy, aby tu pracować. Napisała recepturę jednego z najlepszych naszych olejków do twarzy. Dzisiaj zatrudniam z misją młode mamy, które mogą pracować na część etatu.

Jaki popełniłam błąd? Nie zbadałam rynku. Powinnam to zlecić i kierować się twardymi analizami. Ale ja wolałam przygodę. Kosztowało mnie to około 300 tys. zł strat. Z drugiej strony, jednak opłaciło mi się to. Wzbogaciłam mój związek z … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł"1920-2020 Kontruderzenie znad Wieprza. Historia i Pamięć". Nowa publikacja Powiatu Puławskiego
Następny artykułSwegle, Mazumdar-Shaw, Wei Wu, Nakken. Kobiety, na które warto zwrócić uwagę