A A+ A++

W nocy z wtorku na środę wystartuje sezon NBA. Dla polskich miłośników basketu wyjątkowy, bo z Jeremym Sochanem debiutującym na salonach najlepszej ligi świata. Ale ciekawych wątków znaleźć można znacznie więcej. W akcji zobaczymy „zapomniane” gwiazdy, które uporały się z kontuzjami. LeBron James postara się awansować na 1. miejsce w historycznej tabeli strzelców. A grono kandydatów do mistrzostwa będzie szerokie jak nigdy. Podobnie jak chętnych na „główną nagrodę” w przyszłorocznym drafcie.

Czwarty Polak w historii NBA. Czekamy na Sochana

Marcin Gortat, który przez długie lata zapewniał nam biało-czerwony wątek w najlepszej lidze świata, ostatni mecz w karierze rozegrał 5 lutego 2019 roku. Dwa dni później został zwolniony przez Los Angeles Clippers. I oczywiście do NBA, czy w ogóle profesjonalnej koszykówki, już nie powrócił, mimo paru ofert.

W tamtym momencie mogliśmy się zamartwiać, snując przypuszczenia, że na kolejnego Polaka grającego za oceanem będziemy musieli długo poczekać. Ale wystarczyły nieco ponad trzy lata, żeby Jeremy Sochan został wybrany w drafcie NBA. I to z niezwykle wysokim, dziewiątym numerem. Polski zawodnik będzie reprezentował barwy San Antonio Spurs. Wybitnej organizacji, która w XXI wieku aż czterokrotnie sięgała po mistrzowski tytuł. I która obecnie jest skazana na szorowanie po ligowym dnie. Co wcale nie stanowi złej wiadomości dla Sochana.

W ostatnich sparingach sezonu przygotowawczego 19-letni Polak regularnie wychodził bowiem w pierwszej piątce drużyny. Na parkiecie spędzał średnio dwadzieścia minut i cieszył się zauważalnym zaufaniem Gregga Popovicha. Mimo tego, że miał spory problem ze skutecznością. Tak bowiem wyglądały jego statystyki w pięciu „towarzyskich” meczach:

  • vs Houston Rockets – 17 minut, 5 punktów, 4 zbiórki, 3 bloki, 2/4 z gry
  • vs Orlando Magic – 22 minuty, 5 punktów, 4 zbiórki, asysta, 1/6 z gry
  • vs New Orleans Pelicans – 18 minut, 0 punktów, 4 zbiórki, asysta, 0/4 z gry
  • vs Utah Jazz – 21 minut, 6 punktów, 4 zbiórki, blok i asysta, 3/8 z gry
  • vs Oklahoma City Thunder – 22 minuty, 6 punktów, 7 zbiórek, 3/7 z gry

Szału wyżej widoczne liczby oczywiście nie robią, nawet jak na pierwszoroczniaka. Inna sprawa, że Sochan najlepiej wypadał w tych elementach, których nie widać w statystykach. Nie popełniał prostych błędów w rozgrywaniu akcji, nie rzucał na siłę, no i przede wszystkim: bardzo dobrze odnajdował się w obronie. A to element, z którego przecież słynie

– Musisz dać mu przestrzeń i dać mu miejsce na pomyłki, żeby mógł się poczuć komfortowo po obu stronach parkietu – mówił o Sochanie trener Spurs. – Ale [NBA] to dla niego kompletnie nowy świat. Ma wszystkie umiejętności, żeby radzić sobie dobrze, ale musisz rzucić go na gorącą wodę.

Te słowa wlewają w nasze serca sporo optymizmu, co do szans Polaka na regularną grę w NBA. Jak podaje dziennikarz zajmujący się San Antonio Spurs, Matthew Tynan – Jeremy Sochan również podczas treningów pełni istotną rolę, występując obok Jakoba Poetla, Keldona Johnsona czy Devina Vassella. A więc podstawowych zawodników Spurs.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują zatem, że polski koszykarz w pierwszym meczu Spurs w sezonie 2022/2023 z Charlotte Hornets również zamelduje się w pierwszej piątce. A co będzie dalej? Wszystko zależy od jego formy.

Sympatię jednego z najlepszych szkoleniowców w historii koszykówki wypracował jednak już teraz. Przytoczmy jeszcze jedną wypowiedź Popovicha: – Ma w sobie trochę Keldona Johnsona. Jest zawsze optymistyczny i uśmiechnięty. Kocha grać, jest bardzo ambitny i agresywny na boisku, nie odpuszcza i się nie poddaje. To pierwsze rzeczy, które możesz u niego dostrzec.

Czytaj więcej o Sochanie:

Kawhi, Lillard i Zion. Na co stać rekonwalescentów?

Być może nie dostrzegaliśmy tego na co dzień, ale ubiegły sezon NBA był uboższy o dość sporą grupę gwiazd koszykówki. Żadnego spotkania nie rozegrali wówczas Kawhi Leonard, Zion Willliamson, Ben Simmons, Jamal Murray czy John Wall, a Damian Lillard, Michael Porter Jr oraz Paul George zdrowi byli tylko w pierwszej części rozgrywek.

Kawhi Leonard od lat jest uważany za czołowego koszykarza globu, ale sezon 2021/2022 spędził poza parkietem

Teraz wszyscy ci gracze ponownie mają zameldować się na parkiecie. Ba, już to zresztą zrobili, tylko w spotkaniach sparingowych. Ale dopiero w najbliższych dniach dowiemy się, w jakiej naprawdę formie znajdują się rekonwalescenci.

W przypadku Kawhiego Leonarda raczej niespodzianek być nie powinno. Koszykarz Los Angeles Clippers, który przeszedł operację kolana, jest wybitny w swoim zawodzie, ma wciąż zaledwie 31 lat i powinien z miejsca wrócić do grona najlepszych zawodników NBA. Z racji, że w jego zespole ponownie zobaczymy też Paula George’a, wielokrotnego uczestnika Meczu Gwiazd, który również wrócił po walce z urazami, ekipa z LA powinna po roku nieobecności zameldować się w play-offach.

„X-factorem” w ekipie Clippers może okazać się natomiast John Wall. To postać doskonale znana polskim kibicom. Były rozgrywający Washington Wizards tworzył zgrany (na boisku, bo poza nim bywało różnie) duet z Marcinem Gortatem. W szczycie formy był jednym z najszybszych i najlepiej podających rozgrywających NBA. Sęk jednak w tym, że nie jest już młodzieniaszkiem, a po jego wybitnej motoryce nie pozostało już wiele. Na dobrą sprawę, Wall ostatni udany i pełny sezon rozegrał jeszcze w… w 2017 roku. Potem albo grał rzadko, albo w ogóle.

Kontuzja weszła w drogę też Damianowi Lillardowi, człowiekowi, który znalazł się na liście „75 najlepszych koszykarzy na 75-lecie NBA”. Gwiazdor Portland Trail Blazers raczej nie będzie szukał nowego klubu, a zatem najpewniej nie sięgnie po upragniony tytuł. Ale nie ma co ukrywać, że mówimy o ofensywnym geniuszu, którego po prostu na koszykarskich parkietach w 2022 roku brakowało. Pytanie, które warto sobie zadać, brzmi: czy 31-letni Lillard nie będzie o krok wolniejszy i odrobinę słabszy niż kiedyś?

Takich wątpliwości nie mamy w przypadku Ziona Williamsona. Numer jeden draftu z 2019 roku miał w ostatnich miesiącach problemy ze stopą i trzymaniem wagi. Jak jednak widać po zdjęciach: udało mu się zrzucić sporo „masy”. A że ma wciąż tylko 22 lata, powrót do wysokiej formy powinien być dla niego formalnością. Ba, niektórzy widzą nawet możliwość, w której Zion liczyłby się w wyścigu o statuetkę MVP. I nie powinno to dziwić, bo to gość, który jako 20-latek zdobywał 27 punktów na ponad 60 procentach skuteczności. Wprost niesłychany talent.

Najtrudniejsze do przewidzenia wydaje się natomiast, ile Brooklyn Nets może dać też wracający po roku nieobecności Ben Simmons, który – mimo nieustannej krytyki – wciąż nie nauczył się rzucać. Zagadką jest też forma Jamala Murraya (ponad 500 dni poza boiskiem!) oraz przyszłość Michaela Portera Jr, który podpisał w 2021 roku kontrakt na ponad 200 milionów, ale w swoim 24-letnim życiu przeszedł już trzy operacje pleców. Czy zdoła uciec od problemów zdrowotnych na dłużej?

Dla kogo mistrzostwo? Liczyć mogą się nie tylko Warriors i Celtics

Już przed poprzednim sezonem grono kandydatów do zdobycia mistrzostwa wydawało się naprawdę szerokie. W tym chętnych na trofeum Larry’ego O’Briena będzie prawdopodobnie jeszcze więcej. W dużej mierze z powodu wspomnianych powrotów po kontuzjach. Drużyny jak Los Angeles Clippers czy Denver Nuggets znowu dysponują pełnym składem. Co pobudza wyobraźnię do tego stopnia, że zastanawiamy się, czy nie stać ich na tytuł.

Większymi faworytami do mistrzostwa od Nuggets i Clippers będą jednak oczywiście te zespoły, który mierzyły się w tegorocznych finałach NBA. Czyli Golden State Warriors oraz Boston Celtics. Pierwsi utrzymali trzon kadry, który pozwolił im ostatnio sięgnąć po główną nagrodą. Drudzy dokonali niezbędnych wzmocnień, choć – z powodu towarzyskiego skandalu – stracili trenera Ime Udokę (wdał się w romans z pracownicą klubu).

Wielu ekspertów stawia też na Milwaukee Bucks. Ekipa Giannisa Antetokounmpo w czasie ubiegłych playoffów miała pecha – z powodu kontuzji z gry wypadł jej Khris Middleton, drugi najważniejszy gracz „Koziołków”. Bez niego bić się o mistrzostwo było oczywiście trudno. Ale zdrowi Bucks to wciąż potęga, mająca w składzie najlepszego koszykarza globu.

Giannis Antetokounmpo poprowadził już Milwaukee Bucks do mistrzostwa NBA. Czy może zrobić to po raz drugi?

Nie jedną, a przynajmniej dwie wielkie gwiazdy będą mieli natomiast w składzie Philadelphia 76ers. To ekipa, która o mistrzostwie marzy już od dobrych paru sezonów. Ale regułą stało się w niej to, że jeśli coś ma pójść nie tak, to zawsze pójdzie. Trudno jednak skreślać tak utalentowaną drużynę, w której poza Joelem Embiidem i Jamesem Hardenem niezwykle ważną rolę może ogrywać niespełna 22-letni Tyrese Maxey, z roku na rok robiący coraz większy progres.

O kim jeszcze nie możemy zapominać? Phoenix Suns, czyli najlepszej ekipie sezonu regularnego 2021/2022 oraz finalistą z Zachodu w 2021 roku. A także Brooklyn Nets, bo Kevin Durant i Kyrie Irving niezmiennie potrafią grać w koszykówkę. Inna sprawa, że obaj mogą nie dokończyć sezonu w Nowym Jorku, naciskając wcześniej na transfer.

Mistrzowskie ambicje mają też w Miami, ale miejscowi Heat są prawdopodobnie o jedną gwiazdę od bycia „zespołem na tytuł”. Dallas Mavericks też powinni być mocni, ale wątpliwe, żeby na plecach Luki Doncicia byli w stanie przejść przez całe play-offy. Tak samo jak Lakers, którzy poza Anthonym Davisem i LeBronem Jamesem nie mają wiele do zaoferowania. Ale i tak celują wysoko, nie może być inaczej.

WYTYPUJ MISTRZA NBA NA FUKSIARZU

Wyścig po niepowtarzalnego 18-latka. Poznajcie Victora Wembanyamę

Jak zatem ustaliliśmy – zespołów, które mogą liczyć się w walce o tytuł jest sporo. Niejedna ekipa ma też nadzieję na play-offy czy powstanie z kolan po latach bez sukcesów (Sacramento Kings, Minnesota Timberwolves, Orlando Magic). Ale są też drużyny, które absolutnie nie mają na celu wygrywać. Wręcz przeciwnie – skład, który skonstruowały, jasno pokazuje: dla nich liczy się tylko wysokie miejsce w drafcie 2023.

Drafcie, który może być absolutnie wyjątkowy. Bo za jego sprawą do NBA dołączy nastolatek urodzony w 2004 roku, którym zachwycał się LeBron James. Czyli Victor Wembanyama – nie jest to najłatwiejsze nazwisko do zapamiętana, ale i tak należy to zrobić.

O jakim koszykarzu mówimy? Przede wszystkim – wysokim. W ubiegłym sezonie we francuskiej ekstraklasie zawodnik Metropolitans 92 miał mierzyć w okolicach 218 centymetrów. Ostatnio jednak bez wątpienia urósł (przewyższa o pół głowy Rudy’ego Goberta). Większość mediów opisuje go jako koszykarza mierzącego 224 centymetry, ale są źródła, które podają, że ma ich 227 czy nawet 230. Do tego Wembanyama dysponuje nieprawdopodobną rozpiętością ramion – przekraczającą osiem stóp, czyli niecałe 244 centymetry.

Nie tylko jednak warunki fizyczne czynią go wyjątkowym. 18-latek na parkiecie porusza się z gracją skrzydłowego, świetnie czuje się z piłką w rękach. W wielu elementach przypomina Kevina Duranta, który też zawsze imponował zasięgiem i plastycznością ruchów – z tym że Victor jest od gwiazdy Brooklyn Nets jeszcze wyższy. Ba, zdecydowanie wyższy.

Dodajmy też, że Francuzowi nie brakuje ani świetnego rzutu za trzy, ani umiejętności gry w obronie (potrafi w końcu blokować rzuty na wysokości niedostępnej dla 99 procent koszykarzy). Składając to wszystko w całość: nie możemy być zdziwieni, że już w tym momencie Wembanyama został namaszczony jako pierwszy numer draftu NBA. I nie tylko przyszła gwiazda tej ligi, ale człowiek, który może wręcz zrewolucjonizować koszykówkę.

Utah Jazz, San Antonio Spurs, Oklahoma City Thunder czy Indiana Pacers – wszystkie te zespoły będą w nachodzącym sezonie sporo przegrywać. I wszystkie nie będą z tego powodu niezadowolone, bo wiedzą, że przybliża ich do wybrania w drafcie francuskiego środkowego. A nawet jak nie jego, to Scoota Hendersona, kolejnego fenomenalnego nastolatka.

W tym wszystkim jest tylko jedno „ale”. Nie było w historii NBA wielu koszykarzy, którzy przy wzroście przekraczającym 220 centymetrów kompletnie unikali kontuzji. Rik Smits, Kristaps Porzingis, Ralph Sampson, Yao Ming czy Arvydas Sabonis – wszyscy ci giganci prędzej czy później łapali poważne problemy zdrowotne.

A niestety – nienaturalnie długie kończyny są często bardzo chude, podatne na urazy. Tak to wygląda również w przypadku Victora Wembanyamy. Klub, do którego trafi Francuz, podejmie zatem spore ryzyko. Ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, a już na pewno nie buduje mistrzowskiej drużyny w najlepszej lidze świata.

Rekord wszech czasów. LeBron zostanie królem punktów?

W ubiegłym sezonie wiele mówiło się o wyczynie Stephena Curry’ego, który awansował na pierwsze miejsce w liczbie trafionych trójek na parkietach NBA. Za parę miesięcy jeszcze ważniejszy rekord może pobić natomiast LeBron James. Koszykarz Lakers powinien wyprzedzić Kareema Abdula-Jabbara i zostać najlepszym strzelcem w historii amerykańskiej ligi.

Do legendarnego „Capa” brakuje mu nieco ponad 1300 oczek. Z racji, że w swojej karierze LeBron miał tylko jeden sezon (2020/2021, przeplatany urazami), w którym zdobył ich mniej niż 1500, możemy śmiało założyć, że w pierwszych miesiącach 2023 roku awansuje na jedynkę w prestiżowym rankingu. O ile oczywiście dopisze mu zdrowie.

LeBron James od lat odnosi już nie tylko sportowe, ale biznesowe sukcesy. W tym roku został miliarderem. Ile jeszcze może wycisnąć ze swojej kariery w NBA?

O pościgu LeBrona będzie głośno. Sam zainteresowany doskonale wie, z czym się mierzy i nie ma co ukrywać, że – w obliczu drużynowych problemów Lakers – pobicie Kareema może stać się jego celem numer jeden na rozgrywki 2022/2023. A potem potężnym argumentem w dyskusji, kto zasługuje na miano najlepszego koszykarza wszech czasów. James to w końcu już teraz pierwszy strzelec oraz drugi asystent w historii play-offów. Jest coraz więcej tabel, w których znajduje się wyżej niż Michael Jordan.

Wiele do ugrania mają też inni wybitni strzelcy, czyli Kevin Durant oraz Carmelo Anthony. Pierwszy zajmuje w liczbie punktów 21. miejsce w historii, ale przy dobrych wiatrach może w trakcie sezonu awansować do pierwszej dziesiątki. Drugi zajmuje 9. miejsce i traci do ósmego Shaquille’a O’Neala nieco ponad trzysta oczek. Powinien go zatem wyprzedzić, z tym że… do dzisiaj pozostaje bezrobotny.

Carmelo musi zatem liczyć, że wkupi się w łaski któregoś z zespołów. Natomiast – jak wspomnieliśmy – LeBrona na drodze do rekordu rekordów zatrzymać mogą tylko kontuzje.

Rozkład jazdy:

Boston Celtics – Philadelphia 76ers, środa o 1:30 czasu polskiego

Golden State Warriors – Los Angeles Lakers, środa o 4:00 czasu polskiego

Fot. Youtube (pierwsze), Newspix.pl (reszta)

Czytaj więcej o NBA:

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułARiMR. Dotacje dla rolników na wymianę dachu z azbestu/eternitu
Następny artykułSposób na demonstrantów pod Wawelem. Wojewoda zezwolił na cykliczne zgromadzenia zwolenników PiS