A A+ A++

fot. Lightspring / Shutterstock

Olbrzymi, liczony w bilionach dolarów dług publiczny USA rozpala wyobraźnię. Zadłużenie światowego supermocarstwa rządzi się jednak swoimi prawami, których nie da się stosować wobec innych krajów. Ostatecznie jednak nawet światowy hegemon nie może pozwolić sobie na ignorowanie tej kwestii – historia zna już mocarstwa, które pokonane zostały przez prawa ekonomii.

W USA prawie wszystko jest wielkie. Korporacje, idee, odległości, samochody, fortuny… Wielki jest też dług publiczny, który co jakiś czas budzi zainteresowanie całego świata. Zmiana warty w Białym Domu to jeden z takich momentów – od teraz amerykański zegar długu będzie bił na konto Joe Bidena.

Pod koniec marca 2016 r., na ponad pół roku przed wygranymi przez siebie wyborami, w rozmowie z „The Washington Post” Donald Trump zapowiedział, że w ciągu 8 lat spłaci amerykański dług publiczny. Uporanie się z olbrzymim zadłużeniem miało być możliwe dzięki renegocjacji umów handlowych i pobudzeniu wzrostu gospodarczego.

Likwidacja długu publicznego zdecydowanie się Donaldowi Trumpowi nie udała. W dniu jego zaprzysiężenia, równo 4 lata temu (20 stycznia 2017 r.), zadłużenie wynosiło dokładnie 19 947 304 555 212,40 (blisko 20 bilionów dolarów). Według ostatnich dostępnych danych obecnie jego poziom wynosi natomiast 27 682 228 608 521,37 USD.

Oczywiście, za część tej historii odpowiada pandemia i związany z nią kryzys, w ramach walki z którym „Wuj Sam” finansował długiem liczne programy pomocowe. Warto jednak zwrócić uwagę, że kolejne „pełne godziny” na amerykańskim zegarze długu biły jeszcze przed pandemią – 20 bln USD „pękło” we wrześniu 2017 r., 21 bln USD w marcu 2018 r., 22 bln USD w lutym 2019 r., a 23 bln USD w listopadzie 2019 r.

Odnotowany za prezydentury Donalda Trumpa łączny nominalny wzrost zadłużenia o 7,7 mld USD to rekord w pojedynczej kadencji i drugi wynik pojedynczego prezydenta – Barack Obama potrzebował 8 lat (i to naznaczonych kryzysem finansowym), aby zwiększyć dług o 8,59 mld USD.

Żonglowanie wartościami nominalnymi ma swój urok, ale nie wyczerpuje tematu – skoro sam dług USA od dekad ciągle rośnie, to nawet takie same procentowe zmiany siłą rzeczy będą nominalnie coraz wyższe. W ujęciu procentowym Donald Trump nie wypada już tak źle. Za jego prezydentury amerykański dług publiczny wzrósł o 39 proc. To wynik mniejszy nie tylko od sprawujących po dwie kadencje Obamy (74 proc.), Busha juniora (101 proc.) czy Ronalda Reagana (186 proc.), ale także od „jednokadencyjnych” Busha seniora (54 proc.) czy Jimmy’ego Cartera (43 proc.).

Tak zmieniało się zadłużenie USA
Prezydent Przyrost długu w bilionach dolarów Procentowy przyrost długu
1 F. D. Roosevelt 0,24 1048%
2 W. Wilson 0,02 727%
3 R. Reagan 1,86 196%
4 G. W. Bush 5,85 101%
5 B. Obama 8,59 74%
6 G. H. W. Bush 1,55 54%
7 G. Ford 0,22 47%
8 J. Carter 0,3 43%
9 D. Trump 7,7 39%
10 R. Nixon 0,12 34%
Źródło: Departament Skarbu/TheBalance.com

Liderami tak przygotowanego zestawienia są natomiast dwaj „wojenni” prezydenci – Woodrow Wilson (727 proc.) i Franklin Delano Roosevelt (1048 proc.). Ten ostatni zadłużył kraj także w związku z budową Nowego Ładu po Wielkim Kryzysie. Nie bez przyczyny w komentarzach dotyczących wyzwań stojących przed administracją Joe Bidena często pojawia się nazwisko jedynego w historii prezydenta sprawującego urząd przez cztery kadencje.

“Niebieska fala” nie zawaha się zadłużać

Konieczność wyciągnięcia Ameryki z pandemicznego kryzysu to oczywiście najpoważniejsze wyzwanie stojące przed Demokratami, którzy zachowali kontrolę nad Izbą Reprezentantów oraz przejęli nie tylko Biały Dom, ale i Senat. Ustrojową tamą dla „niebieskiej fali”, jak za oceanem określa się potrójne zwycięstwo Partii Demokratycznej (przypieczętowane dopiero na początku stycznia po wyborczej dogrywce w stanie Georgia), będzie mógł być jedynie Sąd Najwyższy – jego sędziowie nie są rzecz jasna związani politycznymi instrukcjami, lecz nie można zapominać, że 6 spośród 9 członków jego składu zostało nominowanych przez prezydentów republikańskich (w tym 3 za kadencji Trumpa, co odwróciło proporcje). Inne ograniczenia śmiałym planom Demokratów stawiać może sam dług publiczny.

W przeciwieństwie do swojego poprzednika Joe Biden ani przez moment nie sugeruje, że mógłby zlikwidować lub w dużej części spłacić narosłe przez dekady zadłużenie. Logika wyłaniająca się z wypowiedzi obozu 46. prezydenta jest zgoła inna – skoro mamy kryzys oraz najniższe w historii stopy procentowe, to nierozsądne byłoby powstrzymanie się od pożyczania taniego pieniądza na istotne cele.

/ fot. LEAH MILLIS / FORUM

– Ani prezydent elekt, ani ja, nie proponujemy pakietu pomocowego dla gospodarki bez uwzględniania długu publicznego. Jednak obecnie, gdy stopy procentowe są na historycznych minimach, najmądrzejszym, co można zrobić, to działać z rozmachem. W długim terminie sądzę, że korzyści przewyższą koszty, szczególnie jeżeli chodzi o pomoc ludziom, którzy cierpieli od dawna – powiedziała w Senacie Janet Yellen, która za prezydentury Baracka Obamy kierowała Rezerwą Federalną, zaś w ekipie Bidena obejmie funkcję Sekretarza Skarbu.

Istotnie, rentowności 30-letnich obligacji USA pozostają od wybuchu pandemii poniżej poziomu 2 proc. Dla porównania, 30 lat temu było to ponad 8 proc., a 10 lat temu ponad 4 proc. Na dodatek obligacje z rynku wtórnego – i to w sposób nieograniczony – skupuje Rezerwa Federalna.

Pierwszym przykładem owego „działania z rozmachem” może być przedstawiony już pakiet opiewający na 1,9 biliona dolarów. Składają się nań m.in. wypłaty zasiłków w wysokości 1400 dolarów dla większości Amerykanów, podniesienie federalnej stawki płacy minimalnej do 15 dolarów za godzinę, wsparcie dla władz stanowych oraz szkół i uniwersytetów etc. To jednak tylko początek długiej listy problemów, których obietnice rozwiązania na swoich sztandarach mieli Demokraci. „Zielona” transformacja energetyczna, rozszerzenie dostępu do państwowej opieki medycznej, umorzenie długów studenckich, likwidacja ubóstwa w miastach, zasypanie nierówności majątkowych… Wszystkie te idee wspólny mianownik znajdują w pieniądzach, które Departament Skarbu w największej mierze pozyskać będzie musiał, emitując dług.

W poprzednich latach co jakiś czas amerykańską politykę cyklicznie paraliżowały kryzysy budżetowe, które doprowadzały do tzw. zamknięcia rządu. Ostatnie i najdłuższe w najnowszej historii tego typu wydarzenie miało miejsce w 2018 r., już za prezydentury Donalda Trumpa. Pokłosiem tamtych 35-dni, w trakcie których agencje rządu federalnego działały w mocno ograniczonym zakresie, była powstała w 2019 r. propozycja Demokratów dotycząca automatycznego zwiększania limitu długu wraz z uchwalaniem kolejnych budżetów przez Izbę Reprezentantów. Takie rozwiązanie wyeliminowałoby konieczność głosowania za uchwaleniem „zadłużeniowego sufitu” na konkretnym poziomie lub jego zawieszania na ściśle określony czas.

Tym razem (nie) będzie inaczej

Analiza amerykańskiego zadłużenia publicznego ujmować musi dwa kluczowe fakty związane z wyjątkowymi uwarunkowaniami. Przede wszystkim wyjątkowe są okoliczności – nadejście pandemii i uruchomienie potężnych programów pomocowych już teraz pchnęło relację amerykańskiego zadłużenia do PKB powyżej poziomu 100 proc. Stawia to Amerykę w jednym szeregu z Francją, Hiszpanią i tuż za Włochami czy Portugalią, a więc krajami, które od poprzedniego kryzysu uchodzą w gronie państw rozwiniętych za najmocniej dotknięte problemem długu (daleko w przodzie są jeszcze Grecja i Japonia).

Po raz ostatni Amerykanie przekraczali okrągłą setkę w latach 40., a zadłużenie było wynikiem przestawienia gospodarki na tory wojenne. Tamto zadłużenie szybko jednak spadło w wyniku potężnego rozwoju gospodarczego światowego mocarstwa – już w latach 70. relacja długu do PKB spadła w USA do ok. 33 proc. Postawa liderów obozu Demokratów zdaje się zakładać powtórkę tamtego scenariusza – „owszem, dług obecnie jest wysoki, ale zmagamy się z historycznym kryzysem i gdy tylko go pokonamy, wprowadzimy gospodarkę na takie tory, że wzrost gospodarczy przyćmi zadłużenie”.

/ longtermtrends.net

Szkopuł w tym, co będzie, gdy plan ten się nie powiedzie. Owszem, istnieje wśród ekonomistów pogląd o możliwości emitowania długu publicznego w nieskończoność (w danym momencie obciążenie stanowią jedynie koszty jego obsługi). Równolegle istnieje jednak też pogląd mówiący, że nadmierny dług może doprowadzić do wypaczenia struktury gospodarki (państwo jako główny wierzyciel banków redystrybuujący zasoby pozyskane w wyniku emisji długu), upadku wartości pieniądza (każdy dług da się spłacić jego „dodrukiem”), wzrostu nierówności i innych poważnych reperkusji grożących załamaniem współczesnego systemu finansowego. Nie rozstrzygając teraz o tym, który z obozów (lub wariantów pośrednich) ma rację, zauważyć należy, że obecna sytuacja stanowi ewenement w gospodarczej historii ludzkości – nigdy wcześniej dług nie mógł być emitowany tak łatwo (wcześniej ograniczenie stanowiło np. powiązanie wartości pieniądza ze złotem).

Amerykański wyjątek

W ten sposób dochodzimy do drugiego aspektu wyjątkowości cechującego sytuacją USA. Na zadłużenie światowego hegemona trzeba patrzeć inaczej, niż na podobny problem państw mniejszego kalibru, w tym Polski. Od zakończenia II wojny światowej dolar pełni funkcję światowej waluty rezerwowej. „Zielonego” na masową skalę produkować może tylko amerykański system bankowy (pomijając działających niemal na skalę „detaliczną” fałszerzy zatrudnianych przez przywódców Korei Północnej czy innych satrapii), ale rozlicza się w nim i gromadzi w nim rezerwy niemal cały świat. Tego samego nie można powiedzieć o polskim złotym, argentyńskim peso czy tureckiej lirze – Amerykanie mogą więc „drukować” (w sposób elektroniczny, ale jednak) miliardy dolarów z myślą, że na świecie znajdą się odbiorcy na dodatkowy pieniądz, którym również będzie zależeć na utrzymaniu jego wartości.

Na dowód warto przypomnieć, że amerykańskie rezerwy walutowe wynoszą zaledwie 145,8 mld USD (w tym zawierają się największe na świecie oficjalne rezerwy złota przekraczające 8000 ton). To mniej od rezerw walutowych… Polski, które w grudniu sięgnęły najwyższego w historii poziomu 154,2 mld USD (w tym zaledwie 228 ton złota). Polakom rezerwy – gromadzone głównie w dolarach (41 proc.), ale też euro (23 proc.) czy funtach brytyjskich (12,5 proc) – potrzebne są, aby w razie konieczności bronić wartości złotego (poprzez sprzedaż „twardych” walut obcych na rynku). Amerykanie rezerw walutowych nie gromadzą, bo logika obecnego systemu zakłada, że dolara praktycznie nie da się obronić bez dokonywania znaczącej reformy (np. powtórnego powiązania jego wartości ze złotem lub dowolnym innym koszykiem aktywów). Kwestią otwartą pozostaje, jak długo taka sytuacja może trwać.

/ fot. Pixabay / Pexels

Wspomniana siła dolara powiązana jest także zarówno z rozmiarami amerykańskiej gospodarki, jak i polityczną i militarną potęgą Waszyngtonu. Nawet gdyby wzrost długu publicznego państw rozwiniętych miał doprowadzić do „przesilenia” i nowego ustanowienia światowego ładu finansowego (obecny sięga korzeniami wyniku II wojny światowej, a od tamtej pory rzeczywistość mocno się zmieniła), to Amerykanie i tak usiądą do stołu jako jeden z graczy dysponujących najmocniejszymi kartami. Potęga dolara wzmacniana amerykańskimi głowicami nuklearnymi i flotą lotniskowców jest istotna, ale nie gwarantuje na dłuższą metę zachowania statusu quo. Historia zna już przypadki walut rezerwowych odchodzących do lamusa (sam dolar na fotelu lidera zastąpił funta szterlinga, którego pozycja ucierpiała w wyniku wojen światowych i „zwinięcia” imperium brytyjskiego) oraz potężnych pod względem militarnym imperiów, które do ruiny doprowadziła błędna polityka gospodarcza.

Trudno wyrokować, czy Joe Biden zrobi cokolwiek z amerykańskim długiem publicznym poza jego dalszym zwiększaniem. Nawet jeżeli przyjmiemy opinię, że zadłużenie to musi kiedyś doprowadzić do poważnych problemów czy wręcz załamania, to nie da się też precyzyjnie przewidzieć, czy nastąpi to akurat na warcie 46. prezydenta USA. Różnica między stwierdzeniami „obecny system może z powodzeniem funkcjonować już zawsze” oraz „obecny system może funkcjonować jeszcze przez 4 czy 8 lat” jest jednak zasadnicza. Możemy być pewni, że w trakcie rozpoczynającej się kadencji nie zabraknie dyskusji na ten temat.

Źródło:
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNa tropie parkowych ścieżek [ Wiadomości ]
Następny artykułPani Iwona schudła 14 kg w Projekt Zdrowie Oświęcim