A A+ A++

Sportowcy ORLEN Team spotkali się z dziennikarzami, aby opowiedzieć o uprawianej przez nich dyscyplinie sportu, ale i by podzielić się anegdotami czy ciekawostkami, dotyczącymi zaplecza działań sportowych.

We wtorek, 28 listopada do płockiej siedziby ORLEN S.A. przyjechali sportowcy ORLEN Team: Michał Podlaski – zawodowy kolarz, wielokrotny medalista Mistrzostw Polski, uczestnik wyścigów takich jak Tour de Estonia czy Puchar Uzdrowisk Karpackich, Piotr Kołodziejczuk – również kolarz, medalista mistrzostw świata w tandemie z Michałem Podlaskim, Czesław Lang – przed laty znakomity kolarz, medalista igrzysk olimpijskich, Aleksandra Mirosław – zawodniczka, uprawiająca wspinaczkę sportową, która zajęła na igrzyskach olimpijskich w Tokio czwarte miejsce oraz Natalia Kaczmarek – srebrna medalistka mistrzostw Europy i mistrzostw świata, a także złota medalistka igrzysk olimpijskich w biegu na 4 x 400 metrów w sztafecie mieszanej.

Roztopiona czekolada i zbyt dużo tatara

Czesław Lang, dyrektor generalny Tour de Pologne wyjaśniał, że w tej imprezie kolarskiej startują najlepsze drużyny świata, najlepsi kolarze świata, a do tego promuje ona Polskę.

– Każdy etap to jest 5 godzin transmisji telewizyjnej, podczas której oczywiście skupiamy się na walce kolarzy, ale też pokazujemy wszystko, co jest piękne dookoła. Te materiały przygotowane są dużo wcześniej, a 5 godzin codziennej transmisji, czyli przez 7 dni prawie 35 godzin transmisji, trafia do ponad stu państw na całym świecie. Przejeżdżamy 1400 kilometrów i pokazujemy nasz kraj – wyjaśniał były kolarz.

Czy jest szansa, że w przyszłości jakiś etap wyścigu będzie przebiegał przez Płock?

– Na pewno będziemy chcieli tutaj przyjechać, bo Płock jest pięknym miastem i pamiętam je jeszcze jako zawodnik, gdy ścigałem się tutaj podczas wyścigu dookoła Mazowsza – zdradził dyrektor generalny Tour de Pologne.

Jak się okazuje, kolarstwo zmieniło się od lat siedemdziesiątych dość znacznie, chociażby pod kątem technologii – telefonów komórkowych, GPS czy internetu. Kolarze mają teraz łączność z dyrektorem sportowym poprzez słuchawki w uchu, dzięki czemu słuchają jego rad. Taktyka zależy więc teraz nie tyle od kolarza, ile od menadżera.

– I to jest chyba gorsze, bo ja pamiętam, jak startowałem na igrzyskach olimpijskich, na starcie stanęło 200 kolarzy i samemu tę taktykę trzeba było ułożyć. Trzeba było patrzeć, czy tam odjeżdża Rosjanin, czy Niemiec, czy Włoch, czy Hiszpan. Czy warto atakować w tym momencie, czy trzeba sobie poczekać, jeszcze rozłożyć siły. Przy dystansie prawie 200 kilometrów trzeba siły tak odpowiednio rozłożyć, żeby jeszcze można było finiszować i powalczyć o medal – opowiadał Czesław Lang.

Zmieniły się też same rowery, które teraz są bardzo lekkie, z komponentów włókna węglowego. Stroje są bardzo aerodynamiczne, a dzięki temu i prędkości są większe. Przede wszystkim jednak zmienił się sposób przygotowywania zawodników do wzięcia udziału w imprezach, w tym odżywianie się.

– Każda ekipa, która przyjeżdża na Tour de Pologne, ma potężnego busa, w którym przywozi swoje produkty ekologiczne. W ekipie jest dietetyk, kucharz, więc nie jedzą byle czego, każdy zawodnik ma zaplanowany sposób odżywiania się – tłumaczył były kolarz.

A jak było za jego czasów, w latach 70.?

– Był problem z jedzeniem, mięso było na kartki, trudno było cokolwiek kupić. Nie mieliśmy co schować do kieszeni w czasie wyścigu, jakąś tam czekoladę czy baton się dostało, to się roztopił. Sięgałem ręką do kieszeni, to tylko taka maź była. Albo cukier w kostkach, też rozmiękał i tylko taka ciapka była. Także to był wielki problem. Nikt też nie zwracał uwagi, co zjeść przed startem. Pamiętam Mistrzostwa Polski w jeździe drużynowej na czas. To jest trudna dyscyplina, bo startowało czterech zawodników z każdego klubu i w czwórkę mieliśmy zrobić jak najlepszy czas, przejeżdżając sto kilometrów. Przyjeżdżamy, nie mamy co zjeść. Jakaś restauracja była przydrożna, trener nam zamówił bigos i golonkę. Na godzinę przed startem. Cały wyścig tę golonkę miałem w gardle, bo tak ciężkiego jedzenia nie można było strawić w ciągu godziny – wspominał Czesław Lang.

Innym razem, podczas Wyścigu Pokoju w latach 70. nie było mięsa, więc zawodnicy jedli wciąż tatara. Rano, po przejechaniu mety, wieczorem.

– Tak na początku to człowiek był spragniony tego mięsa i chętnie zjadł, ale po dwóch dniach już nie mogliśmy na niego patrzeć. A dodatkowo dostaliśmy takich zakwasów od tej ilości białka, że mieliśmy nogi jak balony i trudno było jechać. Innym razem białko piliśmy z jajek, jako kogel mogel. Codziennie była rano taka duża szklanka. Ale jak kolarz jedzie 6 godzin na rowerze, to musi zjeść coś, żeby mieć cały czas energię. Więc wlali nam kogla mogla do bidonu. Był upał 30 stopni, a ten kogel mogel na rowerze w bidonie ubił się jak masło. Próbowałem go pić, ale nie szło. Puściłem kierownicę i potrząsnąłem bidonem, a wtedy te jajka wylały mi się na twarz, na rower… Także były takie różne przygody – śmiał się były sportowiec.

Różnica jest też w wypoczynku kolarzy. Podczas wyścigu wieloetapowego, zawodnicy codziennie śpią w innym pokoju, w innym hotelu. Jeśli było niewygodne łóżko i niewygodna poduszka, trudno było wypocząć. Dlatego teraz zawodnicy wożą nawet materace i poduszki.

A w jaki sposób rozpocząć przygodę z kolarstwem? Czesław Lang doradza, by wystartować w turniejach. Na przykład wspólnie ze spółką ORLEN Paliwa organizowany jest mini Tour de Pologne dla dzieci. On sam również w ten sposób złapał kolarskiego bakcyla, kiedy w wieku 13 lat wystartował w lokalnym wyścigu na rowerze typu damka, należącym do jego mamy. Na dodatek wygrał ten wyścig.

Środowisko osób z niepełnosprawnością wiele uczy

Jak swoją przygodę z kolarstwem rozpoczął Piotr Kołodziejczuk?

– Moja przygoda z kolarstwem tak naprawdę zaczęła się, jak utraciłem wzrok i jakiś czas nic nie robiłem. Mieszkałem w ośrodku dla niewidomych i po dwóch latach chciałem coś robić. Wtedy trafiłem do Olsztyńskiego Klubu Sportowego Warmia i Mazury, do prezesa Piotra Łozińskiego, który był kolarzem. Zobaczył moje warunki fizyczne, jakiś tam wywiad ze mną przeprowadził i powiedział, że będę kolarzem. A że prezesowi się nie odmawia, to tak się zaczęło – wspominał kolarz.

Z Michałem Podlaskim, z którym jeździ obecnie w tandemie, spotkał się przypadkiem.

– Szykowałem się na mistrzostwa świata do Kanady i w ostatnim momencie mój pilot nie mógł z różnych przyczyn wystartować. Zostałem na lodzie. Bilety kupione, hotel zamówiony. Trener Mirek Jurek zaczął kogoś szukać. Troszeczkę się załamałem, bo wcześniej zdobyłem medal brązowy mistrzostw Europy, czyli gdzieś tam w tej czołówce byłem. Moim marzeniem było dalej jechać i walczyć o medale. Wtedy pojawiło się nazwisko Michała, a Michał nie odmówił. I spotkaliśmy się tak naprawdę w Kanadzie. Nigdy nie jeździł na tandemie, ale jak zobaczyłem tego faceta, jego potencjał, jego zachowanie, jak po prostu wsiadł pierwszy raz tak, jakby przejechał dziesiątki tysięcy kilometrów. No i Pucharu Świata w Kanadzie nie ukończyliśmy, bo się rower popsuł. I to gdy uciekaliśmy w pierwszej trójce, czyli tuż przed metą. Ale nie poddaliśmy się – opowiadał Piotr Kołodziejczuk.

Michał Podlaski nawiązał do zaszczepiania bakcyla kolarskiego u dzieci.

– Jeśli ktoś z Państwa ma dziecko i chciałby, żeby takie dziecko spróbować zakotwiczyć w kolarstwie, to jest masa różnego typu wyścigów, między innymi Poland Bike czy Mazovia Tour. Wystarczy zawieźć dziecko, zapisać na wyścig w danej kategorii wiekowej i wtedy zobaczyć, czy ma bakcyla do uprawiania sportu, kolarstwa czy nie. Myślę, że dzisiaj coraz mniej młodzieży garnie się do uprawiania kolarstwa, bo nie wiem, czy ktoś z rodziców dzisiaj wypuściłby swoje dziecko w wieku ośmiu czy jedenastu lat na trening, żeby pojechał dwie czy dwie i pół godziny. Młodzieży w kolarstwie, na czym ubolewam, coraz bardziej nam ubywa, a nie przybywa – mówił kolarz.

On sam od 20 lat ścigał się w kolarstwie zawodowym, które – jak twierdzi – nauczyło go braku egoizmu, ponieważ jest to sport drużynowy.

– Nie każdy może to rozumie, ale w drużynach, w których bywałem, zawsze był lider. Mało kiedy ja byłem liderem, przeważnie pracowałem na kogoś i to, co przeszedłem przez 20 lat uprawiania kolarstwa zawodowego, pomogło mi bardzo w uprawianiu kolarstwa tandemowego z Piotrem – tłumaczył sportowiec. – Tak jak ja mówię o sobie i o Piotrze, to musimy być bardzo dobrym związkiem małżeńskim. Mało tego, nawet dużo lepszym niż małżeństwo, bo w małżeństwie można się rozstać, ostatecznie wziąć rozwód, a tutaj nie ma czegoś takiego. Po prostu musimy wiedzieć, czego chcemy. Musi być wyrozumiałość dwóch osób. Nie mogę o sobie coś pomyśleć. Wręcz przeciwnie. Ja muszę bardziej pomyśleć o Piotrze, niż o samym sobie, bo wiadomo, że Piotr jest osobą niewidzącą. Muszę bardziej się skupić na tym, żeby on miał pewne rzeczy dopracowane, czyli odżywianie się w trakcie wyścigu. Ja jak nie zjem, no to wytrzymam, bo ścigałem się 20 lat i wiem, jakie są moje możliwości. A Piotra jeszcze do tego stopnia nie poznałem, więc ja decyduję kiedy i co robimy, kiedy atakujemy. Tutaj to musi iść w parze, żeby odnieść wspólny sukces i myślę, że nam się to udaje – zdradzał kulisy kolarstwa tandemowego zawodnik.

Wracając do wspomnień z samego poznania doprecyzował, że na dwa tygodnie przed mistrzostwami świata, w środę o godzinie 22 dostał telefon od trenera ze Związku Osób Niepełnosprawnych.

– No i trener do mnie mówi, czy nie pojechałbym na mistrzostwa świata do Kanady. W tę niedzielę. Ja mówię, że trener sobie chyba żartuje. A nie było mnie nawet w domu, bo byłem na wyścigach. Więc szybka decyzja, poszedłem do prezesa klubu, czy w ogóle wyraża zgodę, żebym mógł opuścić wyścig i polecieć do tej Kanady. No i poleciałem – opowiadał Michał Podlaski.

Ich pierwszy start, jak wspomniał Piotr Kołodziejczuk, zaznaczył się wyjątkowym pechem. Niewiele brakowało, by znaleźli się w pierwszej trójce, ale na trzy kilometry przed metą pękł łańcuch.

– Piotr się zdenerwował. Przyjechał w samochodzie z policją, a ja dobiegłem z tym rozwalonym rowerem do mety. Tydzień później przenieśliśmy się 800 kilometrów dalej, gdzie były rozgrywane mistrzostwa świata i tam udało nam się wywalczyć brązowy medal. Tak zaczęła się nasza przygoda. W tym roku walczyliśmy na paru fajnych wyścigach Pucharu Świata i udawało nam się nawet stawać na podium. W przyszłym roku mamy dwa Puchary Świata na przełomie maja i czerwca – mówił kolarz.

Ich marzeniem jest kwalifikacja do igrzysk olimpijskich, które odbędą się w 2028 r. i powrót z medalem. To ułatwiłoby Piotrowi przejście na emeryturę, a wówczas Michał Podlaski stworzy tandem z innym zawodnikiem, który już na to czeka.

Jak podkreślał podczas spotkania z dziennikarzami, trudno było mu wejść w środowisko osób z niepełnosprawnością, dostosować się do potrzeb i rytmu dnia Piotra.

– Ale bardzo dużo zawdzięczam środowisku osób niepełnosprawnych. Moje życie całkowicie się zmieniło od zeszłego roku, mam całkiem inne priorytety. Bardziej doceniam to, co w życiu mam, bo na ogół nie zawsze doceniamy to, co w życiu mamy. Przeważnie z małych problemów robimy duże problemy. Piotr wniósł dużo pozytywnego w moje życie, w życie mojej rodziny, w życie moich dzieciaczków, które też miały przyjemność poznania Piotra. Myślę, że moi synowie nigdy nie będą stękać, że coś im w telefonie nie działa, albo nie mogą pobrać filmiku, bo im wifi przerywa. Jak porozmawiali z Piotrem, z osobą, która nie widzi, to trochę te wartości się zmieniają – zaznaczał kolarz.

Aktywność jest ważna od najmłodszych lat

O roli sportu w życiu opowiadała też Aleksandra Mirosław, która pochodzi z aktywnej rodziny sportowej.

– Myślę, że to miało na mnie ogromny wpływ, ponieważ od najmłodszych lat byłam aktywna, ruszałam się, chciałam się ruszać. Nasz tata pokazywał nam, że aktywność fizyczna, ruch jest fajny i że lepiej spędzać czas na dworze, niż gdzieś tam w domu siedzieć i patrzeć na ścianę. Takie rzeczy wynosi się z domu. Rodzice to są nasi pierwsi nauczyciele i to, na co my patrzymy jako dzieciaki, później powielamy. Wydaje mi się, że z tego powodu miałam nieco łatwiejszy start – tłumaczyła zawodniczka.

Jak wyglądają jej przygotowania do treningu wspinaczkowego?

– Przede wszystkim trenuję na siłowni i potem tę siłownię razem z trenerem przekładamy na ścianę. Natomiast wspinanie na czas to jest najbardziej oderwana konkurencja od wspinania, ponieważ my stosunkowo mało się wspinamy. Mamy cały czas taką samą ścianę, droga jest ta sama, więc to, co musimy zrobić, to przyspieszyć te poszczególne konkretne ruchy na ścianie. A robimy to przede wszystkim właśnie na siłowni, podczas treningu siłowego, medycznego itd. – opowiadała Aleksandra Mirosław.

Podczas olimpiady w Tokio (2021 r.) zawodniczka ORLEN Team zajęła czwarte miejsce. Czy to zmotywowało ją do poprawienia wyniku podczas olimpiady w Paryżu, która odbędzie się w 2024 roku?

– Myślę, że olimpiada w Paryżu będzie zupełnie inna, gdyż w Tokio była to konkurencja łączona, czyli w rywalizacji były trzy konkurencje: boulderingu, prowadzenia oraz ze wspinaczki na szybkość, w której się specjalizuję. To trochę tak, jakby przekładając na lekkoatletykę połączyć sprint na 100 metrów z biegiem przez płotki na 400 i jeszcze do tego dodać maraton, bo w każdej tej konkurencji liczy się co innego i co innego jest ważne. Ciężko było to połączyć. Natomiast w Paryżu w mojej konkurencji będę miała swój oddzielny komplet medali, więc będę walczyła właśnie we wspinaniu na czas. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby spełnić przede wszystkim moje marzenie. Osiągnę przede wszystkim mój cel i tyle – podsumowała zawodniczka.

Przygotowania do igrzysk w Paryżu już trwają

Natalia Kaczmarek w 2022 roku zdobyła wicemistrzostwo Europy, natomiast w 2023 roku wicemistrzostwo świata. Jak przewiduje swoje sportowe osiągnięcia w 2024 roku?

– Dobrze to widzę. Marzę o złocie w Paryżu, zwłaszcza za start indywidualny, bo medal w sztafecie już mam – zdradziła zawodniczka ORLEN Team.

Zgodnie z programem igrzysk, zaplanowano trzy dni biegów eliminacyjnych pod rząd, dzień przerwy i finał. W jaki sposób przygotowuje się do startu w Paryżu?

– Przygotowujemy się na pewno do biegu turniejowego, bo to jest bardzo ważne i często te biegi turniejowe troszkę się różnią od tych startów, w których na co dzień startujemy. Na przykład w tym roku w Budapeszcie, kiedy zdobywałam medal na mistrzostwach świata, w finale pobiegłam nieco wolniej, niż w półfinale. Myślę, że w Paryżu będę jeszcze bardziej zapracowana, bo podejrzewam i mam nadzieję, że czekają mnie jeszcze do tego dwie sztafety, czyli sztafeta mieszana i sztafeta żeńska. Łącznie będę mogła tam pobiec 7 razy 400 metrów, co jest na pewno bardzo ciężkie, ale wierzę, że trener wie, co robi. Ciężko trenuję, żeby wytrzymać te wszystkie 7 biegów. Mam nadzieję, że będę jechała tam z dobrą pozycją. Ale zobaczymy, na razie ciężko prorokować – zdradziła Natalia Kaczmarek.

Jeszcze kilka lat temu Natalia zaczynała bieg w sztafecie, teraz, ze względu na wyniki i osiągnięcia, jest liderką. Czy sprawia to presję, że ciąży na niej większa odpowiedzialność?

– Myślę, że nie zmienia to nic. W moim przekonaniu zawsze daję z siebie 110 procent. W sztafecie można powiedzieć nawet, że 120, bo zawsze jeszcze myślę o moich koleżankach i kolegach z drużyny. Nie biegam tylko dla siebie. Faktycznie, bycie liderką jest może nieco trudniejsze. Często przypada mi ostatnia zmiana, która jest fajna, ale myślę, że jest też na niej położona największa presja, z tego względu, że ludzie najbardziej ją pamiętają. Jak zdobywamy medale to jest bardzo fajnie, ale podejrzewam, że jeżeli straciłabym pozycję medalową, to ktoś mógłby mnie obwiniać. Także faktycznie jest to może nieco większa presja, ale daję z siebie zawsze tyle samo – podkreśliła zawodniczka.

Jak teraz układają się jej najbliższe przygotowania i czy wystartuje w sezonie halowym?

– Za tydzień wylatuję do Portugalii, a później lecimy do RPA. W tym roku jednak rezygnuję z sezonu halowego, właśnie pod kątem igrzysk. Nie chcę prowokować niepotrzebnych kontuzji, więc będę jeszcze więcej za granicą, niż zazwyczaj. Zamiast trenować na hali, prawdopodobnie polecę też w jakieś ciepłe kraje, myślę, że na Teneryfę i później znowu lecimy do RPA. A później mamy mistrzostwa świata sztafet na Bahamach, które są bezpośrednią kwalifikacją sztafet na igrzyska, więc tam też pewnie będziemy przygotowywać się gdzieś wcześniej – podsumowała plany na najbliższy czas Natalia Kaczmarek.

Wszystkim zawodnikom życzymy spełnienia ich sportowych marzeń!

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGminna natura na fotografii
Następny artykułSpołeczny happening w Galerii Jurajskiej przeciwko przemocy wobec nieletnich