A A+ A++

ROZMOWA || Warsztaty muzyczne Soundela po trzech latach “na żywo” w tym roku miały inny wymiar – przeniosły się do internetu. Jak zmieniła się największa tego typu impreza w kraju? Opowiada Sławek Kasprzycki z Lubawskiej Grupy Muzyków.

W tym roku cały ciężar organizacyjny Soundeli wziął na siebie Sławek Kasprzycki wraz ze stowarzyszeniem Lubawska Grupa Muzyków i wolontariuszami – mówi Zenon Paprocki, dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury w Lubawie. Kiedy rozmawiamy z kierownikiem tego muzycznego zamieszania, Soundela jest mniej więcej na półmetku.

Wdrożyliście zupełnie inną formę warsztatów. Trwają one przez prawie cały lipiec.
– Podczas warsztatów stacjonarnych całe wydarzenie trwało trzy dni. Spotykaliśmy się rano i do wieczora w grupach tematycznych muzykowaliśmy. Te zajęcia były wokalne lub dotyczące konkretnego instrumentu. Popołudniami odbywały się sesje wspólne. Zapraszaliśmy gościa specjalnego. W ubiegłym roku był to Jan Borysewicz, a dwa lata temu – Adam Sztaba. Były też panele dyskusyjne z udziałem wszystkich wykładowców. Siadaliśmy wtedy razem, a scena była tak przygotowana, by kontakt z uczestnikami nie był utrudniony. Rozmawialiśmy na różne tematy, od kwestii technicznych w obszarze muzyki po show-biznes. To była zawsze świetna okazja do spotkania z ludźmi praktykującymi muzykę, z górnej półki. Natalia Niemen, Wojtek Cugowski, Jacek Królik, Adam Sztaba, Elżbieta Zapendowska, Grażyna Łobaszewska…

Szczyt szczytów.
– Tak, to topowi polscy muzycy. Warto wspomnieć o pozostałych polskich muzykach, których nazwiska nie są może znane ludziom niemuzykującym, ale są to też zawodowi muzycy z najwyższej półki.

Jak przechodnie reagowali na to, że lubawską ulicą przechadzają się ci muzycy, znani niejednokrotnie z ekranów telewizorów?
– Zacznę od tego, że sesje wspólne miały na celu też integrację muzyków po to, by wieczorem mogli sobie pograć na jam session. A jamowaliśmy zawsze na Wichrowym Wzgórzu. Tam schodziła się wiara lubawska, mogła posłuchać i pooglądać tych ludzi na żywo. Ci nasi wykładowcy grali z lubawskimi muzykami. I dochodziło do zabawnych sytuacji. Przed swoim wykładem Adam Sztaba zgubił soczewkę i musieliśmy pojechać do optyka i przejść przez Rynek. Ci, którzy nas widzieli, byli w szoku, chyba nie bardzo dowierzali, że ulicami Lubawy spaceruje taka osobowość. Ktoś go zaczepił, ktoś sobie zrobił zdjęcie. Myślę, że powoli ludzie się przyzwyczajają, że coś takiego dzieje się w Lubawie. A jest to wydarzenie na skalę kraju, tak też wynika z rozmów z ludźmi, którzy nas wspierają. Krakowski muzyk Jacek Królik, nasz przyjaciel, ojciec chrzestny i zawiadowca artystyczny całego przedsięwzięcia, stwierdził, że jest to największa tego typu impreza w kraju, pod względem ilości uczestników. Stacjonarnie mieliśmy do 120 uczestników. A teraz zgłosiło się około 200 i ciągle docierają nowi. Zauważyliśmy jednak, że udział stacjonarny bardziej zobowiązuje. Ktoś przyjeżdża, jest na miejscu, więc bierze udział w zajęciach. Natomiast zajęcia online, w dodatku bezpłatne, są bardziej płynne i komplet uczestników nie zawsze się uzbiera.

Po warsztatach przez cały rok jest cisza?
– A skąd! Kontakt cały czas jest utrzymywany. Wiem, że powstawały jakieś zespoły złożone z warsztatowiczów, itp. Pomiędzy uczestnikami jest ciągła wymiana wiedzy, cały czas utrzymujemy kontakt z profesjonalistami – dzięki czemu wokół wydarzenia tworzy się niesamowity klimat. Zauważyłem przyjacielskie uściski pomiędzy uczestnikami, którzy przyjeżdżają na warsztaty po raz kolejny. Myślę, że jest to dowód na to, że dzięki temu realizujemy główny cel działania Lubawskiej Grupy Muzyków: propagowanie muzykowania jako formy spędzania wolnego czasu. Idealnie się to wpisuje w warsztaty.

Otrzymaliście pieniądze na realizację zadania publicznego, by zapłacić muzykom – wykładowcom?
– Tak, podobnie jak w poprzednich latach również w tym roku środki pozyskaliśmy w ramach realizacji zadania publicznego. Oczywiście całe to przedsięwzięcie nie byłoby to możliwe, gdyby nie pomoc Urzędu Miasta, Miejskiego Ośrodka Kultury i sponsorów, pasjonatów muzyki. Chciałbym też podkreślić, że ogromną wartość ma zawsze zaangażowanie wolontariuszy. Gdyby nie oni, to potrzebowalibyśmy znacznie większych środków.

A wśród wolontariuszy – Lubawska Grupa Muzyków. Jak wygląda struktura stowarzyszenia?

– Zarząd jest czteroosobowy. Wcześniej byłem wiceprezesem, niedawno przejąłem funkcję prezesa. Forma wymaga takiej struktury, ale tak naprawdę jesteśmy grupą przyjaciół, która chciała zrobić coś fajnego. I myślę, że robi (śmieje się).

Ale Soundela zaczęła się od pana, jako pomysłodawcy?
– Zaczęło się kilka lat temu, w naszych głowach coś tam świtało. Ja chyba jako pierwszy z tej grupy pojechałem na warsztaty i taki pomysł przywiozłem do Lubawy. Ale nazwa warsztatów, cała ich forma – to efekt burzy mózgów. Ścisłą grupą organizującą całość była na początku: ówczesna prezes Agnieszka Kasprzycka, Michał Lewandowski, Darek Licznerski, Mariusz Curzydło i ja. W tym roku Agnieszka bezpośrednio nie bierze udziału w organizacji, natomiast szeregi organizatorów zasiliła Sylwia Lewicka, swoją drogą świetna wokalistka i instruktorka wokalu w MOK. Wprowadziła sporo świeżego podejścia. Oprócz tej piątki jest jeszcze cała rzesza ludzi, którzy nas wspierają. Niezastąpieni wolontariusze, w tym roku w ograniczonym zakresie, bo wiadomo, że wszystko “poszło w internety”, więc tej pracy jest dużo mniej. A w ubiegłym roku była to grupa składająca się z ok. 20 osób. To są w dużej mierze młodzi ludzie, którzy troszczą się o wiele szczegółów, rejestrują, dbają o to, by obiady dojechały na czas, żeby salki były odpowiednio wyposażone, itp. To chętni do działania ludzie, którzy uczestniczą również w innych wydarzeniach, które organizujemy. Przed pandemią zaczęliśmy cykl wieczorów muzycznych „Gram, bo lubię”. To takie spotkania, na których odbywają się jam session plus koncert jakiegoś lokalnego wykonawcy.

Poznaliśmy się raptem dwa tygodnie temu, kiedy osobiście występował pan na scenie iławskiego amfiteatru z iławianką Asią Dembler. Byłam zauroczona. Wykonaliście covery, które wprawdzie mają rockową duszę, ale państwo je przełożyliście na lżejszy język. Okazało się potem, że to bardzo świeży duet i na Dniach Iławy to był jego pierwszy “wykon”.

– Z Asią znamy się od dłuższego czasu, poznaliśmy się podczas wspólnych projektów z Iława Gospel Singers, graliśmy razem m.in. podczas Zaduszek Muzycznych. Natomiast ten materiał muzyczny powstał na potrzeby akurat tego wydarzenia. Były obawy, jak zostaniemy przyjęci, że to za duże miejsce na taki skromny skład. Słuchałem potem nagrań i chyba nie było najgorzej.

Jakie dalsze plany?

– Plany są, jednak nie chciałbym teraz zdradzać za wiele (śmiech). Generalnie idziemy w kierunku muzyki autorskiej, bo to jest to, co muzyków najbardziej zawsze kręci – granie swoich rzeczy. Na pewno pojawią się elementy rocka, bo to jest stylistyka, w której czujemy się najlepiej. Od lat z chłopakami z LGM – Michałem, Darkiem i Mariuszem tworzymy różne projekty muzyczne. Teraz czas na kolejny – są pomysły, jest trochę materiału, potrzeba jeszcze trochę czasu.

Rozumiem, że zawodowo, w sensie zarabiania na chleb, robi pan coś innego?
– Z zawodu jestem informatykiem – programistą, prowadzę własną firmę programistyczną. Muzyka towarzyszy mi od dzieciństwa, a gitara – od początku szkoły średniej. Chciałem grać jak mój kolega na biwakach (śmieje się). Potem było parę składów. Najpierw była gitara akustyczna, potem doszła elektryczna. Grałem z różnym nasileniem w różnych etapach życia. W pewnym momencie ta pasja powróciła ze zdwojoną siłą.

Nie dała o sobie zapomnieć…

– Właśnie. Kiedyś z bratem siedzieliśmy i wzdychaliśmy do telewizora, na którego ekranie grał Jacek Królik w Opolu. A teraz mamy możliwość gościć go w Lubawie na Soundeli i przyjaźnić się z nim. To jedno z marzeń, które udało się zrealizować.

W takiej małej Lubawie. I da się.
– Wszystko się da. Tylko trzeba chcieć.

Muzycy mają niesamowity sposób mówienia o swojej pasji, rzadko spotykany w innych dziedzinach. Ale i muzyka jest wyjątkowo wymagającym hobby, prawda?
– Wydaje mi się, że to jest hobby specyficzne, bo wiąże się ze sferą wrażliwości. Można mieć pasję, robiąc różne rzeczy, ale są różne poziomy wrażliwości. Widzę w oczach moich muzykujących znajomych pewną taką iskrę. Wielu jest wrażliwców w tej branży, muzycy biorą sobie pewne rzeczy do głowy, do serca… Później wynikiem takich sytuacji może być np. ciekawy utwór (śmiech). A czy muzykowanie jest wymagające? Wydaje mi się, że tak jak w każdej innej dziedzinie – podchodzenie do tego „na poważnie”, wymaga nieustannej pielęgnacji i rozwoju. To jest niekończąca się droga.


No to zrobiliśmy diagnozę środowiska przy okazji (śmiech).

– Bardzo interesującego w swojej istocie!

Czy jeszcze można się zapisać na 30 lipca, na ostatni warsztat z Adamem Sztabą?
– Zamknęliśmy już rejestrację, ale w ostatnim warsztacie mogą wziąć udział wszyscy, którzy byli zarejestrowani również na poprzednie wykłady. Każda osoba mogła się zapisać na jeden wykład główny i wybrać sobie jako wykłady dodatkowe coś jeszcze. To nam daje szerszy dostęp do wykładowców. Ostatnim spotkaniem jest wykład Adama Sztaby.
Ciekawostką jest to, że wykorzystujemy technologię Microsoft Teams i także w tym zakresie udało nam się pozyskać wsparcie partnera technologicznego – warszawskiej firmy ENUE.

Kiedy zapadła decyzja, że Soundela się jednak odbędzie, ale inaczej? Podejrzewam, że nie zaraz na początku izolacji społecznej.
– Byliśmy w szoku, nie wiedzieliśmy, co robić i jak to się skończy. W pewnym momencie dotarło do nas, co się dzieje i jakie mamy możliwości. Kilka rzeczy się zadziało. Zadzwonił Zenek Paprocki, dyrektor MOK-u, Jacek Królik. Zdzwanialiśmy się z Grupą, z pytaniem “co robimy”. Okazało się, że można na to pozyskać środki, a to był kolejny klocek, który się dołożył do tego, że zapadła taka decyzja. To było jakieś dwa miesiące przed startem. W szybkim tempie musieliśmy sporo rzeczy zrobić, ale finalnie się udało. To, że Soundela trwa przez cały lipiec, daje możliwość długotrwałego przypominania o sobie. Taki plus w całej tej sytuacji. Przy okazji zmieniliśmy branding warsztatów na bardziej stonowany. To symbol tego, że coś się zmienia, że trwa ewolucja.

Więcej sygnałów wysyłanych w przestrzeń to – być może – większe zainteresowanie. Tylko gdzie tych wszystkich ludzi pomieścicie w przyszłym roku?
– Damy radę chyba (śmiech). Myślę sobie, że to jest ważne wydarzenie dla Lubawy, z którą się identyfikujemy, tu się urodziliśmy i jest nam tu dobrze. I zawsze mówimy, że to jest nasze, lubawskie. I do tego też nawiązuje nazwa (śmiech).

Nie da się tego przenieść do innego miasta.
– Nie da się.

Chyba że do Iławy, pod nazwą Jazzorack (śmiech).
– Ale wtedy ograniczymy się do jazzu (śmieje się).

Rozmawiała Edyta Kocyła-Pawłowska

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPoly: Praca hybrydowa to konieczność. Aby stawić czoła obecnym wyzwaniom musimy przedefiniować nie tylko to, gdzie pracujemy, ale także jak i po co
Następny artykułPIŁKA NOŻNA NA ŻYWO! Ekoball Stal Sanok – Sokół Nisko. Tylko w Esanok.pl! (VIDEO)