Często słyszymy lub czytamy, że jakieś wydarzenia stanowią gotowy scenariusz filmu fabularnego. Stwierdzenie to z pewnością byłoby uzasadnione w kontekście splotu wydarzeń, które rozegrały się – lub mogły się rozegrać – 77 lat temu w Otwocku. Niektóre okoliczności pozostają w sferze domysłów. Tym bardziej więc rozbudzają wyobraźnię…
STANISŁAW ZAJĄC
Splot wspomnianych wydarzeń można nazwać opóźnionym rykoszetem pistoletowych wystrzałów, które przerwały ciszę ciepłego wieczoru i wywołały lawinę tragicznych następstw. Aby podjąć próbę ich wyjaśnienia, należałoby przypomnieć kilka elementów tworzących otwockie realia w ostatnich tygodniach niemieckiej okupacji.
Przeciw Niemcom, zdrajcom i bandytom
Na początku 1944 roku ppor. Zygmunt Migdalski („Z.Z”) został dowódcą Oddziału Dywersji Bojowej w IV Rejonie VII Obwodu Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej. Zarówno w Otwocku, jak i w sąsiednich miejscowościach bohatersko reprezentował pion wojskowy Polskiego Państwa Podziemnego. Dowodził wieloma akcjami przeciw Niemcom, konfidentom i zdrajcom. Zwalczał też pospolitych bandytów, którzy okradali ludność.
Na terenie Otwocka, podobnie jak w innych miastach Generalnego Gubernatorstwa, okupanci powołali dwie formacje policyjne. Pod względem organizacyjnym miały one różny charakter. Bardziej znana była Policja Polska, nazywana policją granatową. Drugą formację stanowiła Polska Policja Kryminalna (tzw. polskie Kripo). Jej funkcjonariusze byli nieumundurowani, ale uzbrojeni. Podlegali bezpośrednio nadzorowi niemieckiemu.
W obu formacjach znaleźli się ludzie o różnych postawach. Niektórzy stali się gorliwymi wykonawcami niemieckich rozkazów i oczekiwań. Inni zaś włączali się w niepodległościową działalność konspiracyjną, np. przekazując ważne informacje. Wiadomo co najmniej o jednym przypadku, gdy ppor. Zygmunt Migdalski współdziałał z polskim Kripo przy likwidacji groźnej bandy rabunkowej. Wiadomo też o zlikwidowaniu w naszym rejonie co najmniej kilku bandytów.
Śmierć podoficera Hansa
W raporcie niemieckiej żandarmerii odnotowano: „26 VI [1944 roku] o godzinie 20.50 nieznani sprawcy zastrzelili w Otwocku podoficera Hansa Harego z jednostki Wehrmachtu w Otwocku”. Badacz okupacyjnych dziejów miasta Sebastian Rakowski ten lapidarny zapis odniósł do wspomnieniowej relacji Zygmunta Osucha. Oto jej początek: „W połowie maja 1944 roku grupa niezorganizowanych chłopców – Zbigniew Kiersnowski z Warszawy i Stefan Pawlak z Otwocka – przebywała w okolicach dworca kolejki w Otwocku. Kiersnowski miał przy sobie pistolet typu Mauser. Przechodził tamtędy niemiecki żołnierz ze Szkoły Reymonta Hans Gantz, którego Kiersnowski znał osobiście (nosił mu majdan piłkarski). Niemiec grał w OKS Otwock. Kiersnowski zastrzelił tego Niemca i odebrał mu pistolet parabellum…”
Sebastian Rakowski uznał, że relacja ta może dotyczyć zdarzenia opisanego w raporcie żandarmerii. Zastrzegł jednak: „Pewności oczywiście nie ma, ale charakter zajścia i zbieżność imienia żołnierza niemieckiego oraz jego przydział otwocki odpowiadają meldunkowi policyjnemu”. Natomiast oba źródła (raport żandarmerii oraz relację Zygmunta Osucha) bez formułowania zastrzeżeń połączył Jacek Zygmunt Jaroszewski w książce poświęconej porucznikowi Zygmuntowi Migdalskiemu.
Rozbieżności występujące w obu źródłach dotyczą nazwiska niemieckiego żołnierza oraz dokładnej daty. Jednak można je logicznie wyjaśnić, ponieważ autor cytowanej relacji przywoływał wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat. Zaskakująco brzmi natomiast wzmianka o Niemcu, który grał w OKS-ie. Przecież okupanci zabronili uprawiania sportu w zrzeszeniach. Piłkarze OKS-u uczestniczyli w konspiracyjnych rozgrywkach. Skąd jednak Niemiec? Może pośrednią wskazówką, by udzielić odpowiedzi na to pytanie, będzie fakt, że okupanci wyrazili jednorazową zgodę na oficjalny mecz. Jedną drużynę tworzyli żołnierze Wehrmachtu, drugą zawodnicy OKS-u, do których dołączył jeden Niemiec, urzędnik w otwockim magistracie. Przyszła liczna grupa kibiców. W pewnym momencie doszło do ostrego starcia między piłkarzami polskim i niemieckim. Mecz został przerwany. Omal nie wywołał tragicznych skutków. Niemcy podejrzewali, że polski zawodnik celowo dopuścił się faulu. Jednak zgoda okupantów na rozegranie meczu świadczy o pasji piłkarskiej, która okazywała się silniejsza niż narzucone normy. Nie można więc wykluczyć, że niemiecki pasjonat futbolu grywał u boku polskich zawodników.
Opowieść pana Zygmunta
Tu muszę wyjść z roli statycznego narratora i odwołać się do własnych poszukiwań. Miałem okazję poznać pana Zygmunta Osucha. Było to w 1995 roku, wcześniej, nim ukazały się przywołane publikacje (Rakowskiego i Jaroszewskiego). Pan Zygmunt pozostał w mojej pamięci jako życzliwy i wrażliwy, ale też odważny człowiek. Szczegółowo opowiedział mi o okolicznościach i następstwach zastrzelenia feldfebla Hansa. Nie był pewien, jak należy wymawiać jego nazwisko. Ganc, Gans, a może Ganz? Czy w ogóle było to nazwisko, czy raczej przydomek?
Mimo że od wspomnianych wydarzeń upłynęło wiele lat, mój rozmówca był bardzo przejęty. Zgodził się na upublicznienie relacji, ale nie na podawanie jego nazwiska oraz nazwisk chłopaków uwikłanych w tragiczną sprawę. Historię opisałem na łamach „Gazety Otwockiej”. Teraz wracam do niej, mogąc przywołać niektóre nazwiska (już znane z innych publikacji) i wskazać pewne podjęte tropy.
Wszystko zaczęło się na ul. Wawerskiej, nieopodal stacyjnego budynku „ciuchci”. Stało tam kilku chłopaków: Zbigniew Kiersnowski nazywany Niebieskim (mieszkał tylko z ojcem przy ul. Wileńskiej), Stefan Pawlak, a także Henryk K. Być może był jeszcze ktoś. Spośród nich wyróżniał się Stefan Pawlak. Nie tylko dlatego, że był nieco starszy, miał „aż” 17 lat. Mówiono, że należał do „obstawy” Zygmunta Migdalskiego. Niewysoki blondynek, sierota, imponował odwagą, lekceważąc wiele niebezpieczeństw. Uczestniczył w akcjach bojowych, ale też m.in. „kombinował” węgiel z wagonów między Śródborowem a Pogorzelą, gdzie pociągi musiały zwalniać bieg. Teraz również demonstrował brawurę. Niemal ostentacyjnie za pasem spodni miał wetknięty pistolet.
Od strony centrum Otwocka zbliżył się Hans. Mijając grupkę chłopaków, przyjaźnie machnął ręką. Niektórych dobrze znał i traktował z protekcjonalną sympatią. Niósł paczuszkę owiniętą w biały papier. Tak pakowane były ciastka w cukierni. Dokąd mógł iść młody (liczący ok. 30 lat) mężczyzna w nastrojowy wieczór, delikatnie trzymając paczuszkę słodkości?
Oddalał się od chłopaków i zaczął skręcać w wąskie przejście do ul. Polnej. Wtedy właśnie „Niebieski” nagle wyciągnął Stefanowi pistolet i zaczął strzelać w plecy Niemca. Dlaczego? Możemy tylko snuć domysły. Chłopcy podbiegli do konającego Hansa i wyciągnęli mu z kabury parabellum. Nie pomyśleli o tym, by zabrać zapasowy magazynek. Wzdłuż torów kolejki zaczęli uciekać w stronę ul. Turystycznej.
Tymczasem na odgłos strzałów z gmachu Szkoły Powszechnej nr 1, w którym stacjonował oddział Wehrmachtu, wybiegli niemieccy żołnierze. Zobaczyli leżące ciało Hansa, zaczęli strzelać na oślep i śmiertelnie ugodzili jednego z przechodniów.
Nieszczęsne parabellum
Przerażeni chłopcy kierowali się do Świdra. Zaczęli biec w kierunku Mlądza, aby psy, których Niemcy użyli do pościgu, straciły trop. Było już ciemno, gdy dotarli do skrzyżowania ul. Samorządowej z ul. Żeromskiego. W tym rejonie Otwocka mieszkał Zygmunt Osuch. Miał 15 lat, ale przez rówieśników był uważany za chłopaka odpowiedzialnego. Jako harcerz Szarych Szeregów uczestniczył w działalności konspiracyjnej. Dużo czasu poświęcał na pracę (m.in. w zakładzie rzeźniczym należącym do rodziny Migdalskich) oraz naukę.
Zszokowani chłopcy opowiedzieli o zastrzeleniu Hansa. Byli przerażeni możliwymi następstwami tego czynu. Oczekiwali, że tylko ppor. „ZZ” znajdzie jakieś wyjście z tej sytuacji. Prosili Zygmunta Osucha o pomoc. Zostawili u niego zdobyczną broń. Następnego dnia Zygmunt Osuch poinformował o wszystkim Wojciecha Szpakowskiego (mieszkającego przy ul. Kościuszki 1), który był jednym z najbardziej zaufanych żołnierzy ppor. „ZZ”. Wojciech Szpakowski razem ze swoim kolegą Jerzym Rybakiem zabrał nieszczęsne parabellum i przekazał sprawę dowódcy.
Zygmunt Migdalski był ogromnie wzburzony. Sprawa w zasadzie kwalifikowała się do sądu wojennego. Jednak zabójca Hansa był niepełnoletni, a należało myśleć przede wszystkim o tym, by Niemcy nie zastosowali drastycznych represji wobec mieszkańców Otwocka. Szansę na ich uniknięcie dawało przejęcie inicjatywy i uprzedzenie odwetowych działań okupantów.
Przy ul. Lelewela mieszkał 15-letni Heniek, którego ojciec został wywieziony na roboty do Niemiec, a matka gorszyła otoczenie, bo sprowadziła dwóch mężczyzn (a może tylko pozwoliła im zamieszać), o których było wiadomo, że są bandytami. Zygmunt Migdalski przekazał parabellum Leonowi Pietrasiowi, zaufanemu funkcjonariuszowi Kripo. Pietraś i jeszcze jeden policjant (Hieronim G.) poinformowali Niemców o podejrzanych osobnikach melinujących się przy ul. Lelewela. Pojechali tam z kilkoma żandarmami, a podczas rewizji porzucili parabellum. Niemcy, bez śledztwa, rozstrzelali wszystkich zatrzymanych: nie tylko bandytów (czy może jednego bandytę – mój rozmówca nie był pewien), lecz także Heńka i jego matkę.
Egzekucja odbyła się przed bramą posesji. Tam też Niemcy nakazali zakopać zwłoki. Po interwencji władz miejskich ekshumowano je dopiero po jakimś czasie, przykryto derkami i trzęsącym się wozem przetransportowano na otwocki cmentarz.
Opowieść pani Sabiny
Niejednokrotnie usiłowałem uzyskać jakieś dodatkowe informacje o całej sprawie. Pytałem starszych otwocczan, którzy ze względu na miejsce zamieszkania, a także więzi rodzinne lub sąsiedzkie mogli coś wiedzieć o niemieckim żołnierzu i polskich cywilach zabitych w czerwcu 1944 roku. Otrzymałem kilka, niestety zbyt mglistych i pobocznych, reminiscencji. Wśród nich wyjątek stanowiła jedna relacja, która mogłaby dodatkowo skomplikować cały splot wydarzeń. Otwieram sferę daleko idących przypuszczeń. Jednak trudno jest mi oprzeć się przytoczeniu tej relacji.
Pani Sabina Drewicz mieszkała przy ul. Karczewskiej, obok budynku straży pożarnej. W 1944 roku miała 30 lat. Nie pamiętała zabicia niemieckiego żołnierza w przejściu między ul. Wawerską i ul. Polną. Natomiast przywołała wydarzenia dotyczące bardzo bliskiej okolicy, posesji przy ul. Wesołej. Znajdowały się tam dwa nieduże domy, którymi administrował Niemiec (folksdojcz?) o nazwisku Wagner. Mieszkał on w Warszawie, a otwocką nieruchomość traktował jako dodatkowe źródło dochodów. Jeden dom wynajmował od Wagnera brat pani Sabiny. Miał w ten sposób bezpieczne miejsce do pędzenia bimbru. Natomiast drugi budynek zajmowała dziwna rodzina: ojciec, matka i córka. Rodzice nigdy nie opuszczali posesji. Córka pracowała u fotografa przy ul. Warszawskiej. Dziewczynę bardzo często odwiedzał niemiecki żołnierz. I nagle przestał przychodzić.
Czy ów adorator był nieszczęsnym feldfeblem Hansem? Na weryfikację i odtworzenie rzeczywistego przebiegu wydarzeń jest już za późno. Natomiast z połączenia dwóch relacji wyłania się jakże sugestywna fabuła.
Główne źródła informacji:
- relacje ustne p. Zygmunta Osucha (z 1995 roku) i p. Sabiny Drewicz (z 2001 roku);
- Z. Jaroszewski. „Porucznik Zygmunt Migdalski »Z.Z.« Fakty dokumenty relacje”, Warszawa 2014;
- Rakowski, „Zarys dziejów IV Okręgu VII Obwodu warszawskiego Armii Krajowej”, Otwock 2009,
- Sarnecka-Derkacz, „Obrazki czasu wojny w mojej pamięci”, [w:] „Rocznik Otwocki”, tom XIII, Otwock 2014;
- dziękuję p. Janowi Wiśniewskiemu za szczegóły dotyczące dziejów OKS-u.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS