Dzisiaj, 3 września (12:00)
Moja dotychczasowa styczność z pojazdami elektrycznymi ograniczała się do obsługi Melexa podczas wycieczek po Krakowie (ech, studenckie czasy…). Przed pierwszym kontaktem ze Skodą Enyaq trudno było w zasadzie powiedzieć, czego się spodziewałem. O samochodach elektrycznych nasłuchałem się sporo, głównie złego – że czas ładowania potrafi przyprawić o zawrót głowy, obsługa jest mało intuicyjna. a zasięg pozwala najwyżej na to, by raz w tygodniu skoczyć po bułki.
I wiecie co? Guzik prawda. Po paru dniach użytkowania z całą stanowczością stwierdzam, że samochód ten ma bardzo dużą przewagę nad większością “spalinówek”. I już tłumaczę dlaczego.
Wcześniej jednak kilka słów na temat ogólnego wrażenia. Pojazd prezentuje się znakomicie i (co dla niektórych może być kluczowe) przyciąga uwagę przechodniów. Podczas zaledwie kilku dni z nim spędzonych nasłuchałem się komplementów, dotyczących linii nadwozia, eleganckiego, choć jednocześnie lekko agresywnego charakteru czy nawet koloru (tu, rzecz jasna, przodowała płeć piękna). Niezwykle gustowne jest również wnętrze. Choć dla niektórych rażące może być to, że wszystkimi elementami wyposażenia steruje się właściwie wyłącznie z poziomu gigantycznego ekranu. Na szczęście jego menu jest bardzo intuicyjne, a sam wyświetlacz responsywny. Pod względem designu jest ok – nie jest zbyt awangardowo, ale za to elegancko i solidnie, a miłym bonusem jest możliwość personalizacji nastrojowego oświetlenia.
Na temat przestrzeni nie ma nawet sensu się rozwodzić – miejsca jest masa, co wynika również niejako z elektrycznego charakteru pojazdu i tego, że dzięki oszczędności, wynikającej z umieszczenia silnika pod przestrzenią ładunkową i baterii w podłodze, możliwe było wygospodarowanie dodatkowej przestrzeni. Komfortowa podróż nawet dla pięciu pasażerów nie jest w tym przypadku wyłącznie pustym hasłem.
Miało być jednak przede wszystkim o tym, jak jeździ się samochodem elektrycznym, wróćmy zatem do meritum. Tak jak wspomniałem wcześniej – odczucia dotyczące eksploatacji są rewelacyjne. Naładowany “do pełna” pojazd może pokonać (według wskazań komputera pokładowego) niespełna 500 kilometrów. Oczywiście, gdy wybierzemy się w podróż prędkością autostradową wartość ta będzie mniejsza, ale myślę, że przy zwyczajnej jeździe nie spadnie nigdy poniżej 400 kilometrów. Sporo i dla zdecydowanej większości kierowców zupełnie wystarczająco.
A co z ładowaniem? Najszybszą i wręcz wprawiającą w zdumienie opcją, są stacje szybkiego ładowania. Sam w nieco ponad godzinę “zatankowałem” na jednej z nich samochód z poziomu 35 do 100 proc,, po czym mogłem bez strachu ruszać w dalszą drogę. Chcąc ładować pojazd w domu, z własnego, zwykłego gniazdka (co sam sprawdziłem) czas “tankowania do pełna” będzie naturalnie o wiele dłuższy, ale jednocześnie rachunek o wiele niższy. Coś za coś.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS