Zaraz minie 6 lat i chyba nie pomylę się, jeśli napiszę, że to był ostatni raz, gdy ludzie z tak różnych światów powiedzieli: „Stop, tak władza postępować wobec mediów nie może”. Od Moniki Olejnik po Cezarego Gmyza, od Wojciecha Czuchnowskiego po Samuela Pereirę, od Bertolda Kittla po Michała Rachonia, od Katarzyny Kolendy-Zaleskiej po Rafała Ziemkiewicza. Tuziny dziennikarzy, pełna paleta redakcji od Gazety Polskiej, Sieci przez Rzeczpospolitą, Dziennik, RMF, Radio Zet po Newsweeka, TVN i Wyborczą.
– To pierwszy po 1989 roku przypadek jawnie siłowego rozwiązania wobec mediów i otwartej ingerencji tajnych służb w sferę wolności słowa w jej najbardziej wrażliwym aspekcie, jakim jest ochrona źródeł, które zastrzegły sobie anonimowość. (…) Nie możemy pozostać obojętni wobec tego brutalnego aktu naruszenia niezależności dziennikarskiej – pisali dziennikarze w liście otwartym w tamtych dniach. To było budujące, bo ludzie już tkwili w okopach polsko-polskiej wojny, ale okazało się, że wtedy jeszcze mogą wystąpić wspólnie, gdy chodzi o podstawowe zasady: ochrony źródeł, dziennikarską tajemnicę i stosunek do aktów przemocy służb specjalnych wobec reporterów.
Mały finał sprawy miał miejsce przed dwoma dniami. Sędzia Monika Tkaczyk-Turek z Sądu Rejonowego w Warszawie, w procesie z oskarżenia Józefa Gacka prokuratora dowodzącego akcją we Wprost, uznała mnie za winnego i skazała na 18 tysięcy złotych grzywny z artykułu 224 § 2 kodeksu karnego. Wtrącę tylko, że jeszcze za czasów rządów prokuratura Andrzeja Seremeta i koalicji PO-PSL śledczy prowadzili postępowanie dotyczące tej kwestii i umorzyli je, nie dopatrując się znamion przestępstwa w naszych zachowaniach.
Artykuł 224 § 2, z którego zostałem skazany w poniedziałek, mówi o tym, że podlega karze ten, kto stosuje przemoc lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia funkcjonariusza publicznego do przedsięwzięcia lub zaniechania prawnej czynności służbowej. Chodzi dokładnie o tę, wszystkim tak dobrze znaną scenę, gdy agenci ABW próbują wyrwać komputer Latkowskiemu. W żadnym razie nie było tam przemocy z mojej strony, czy też gróźb. Przypisane mi zachowania po prostu nie miały miejsca. Kto ma wątpliwości, może obejrzeć popularny do dziś filmik w YouTube. I żeby było jasne, proces w najmniejszym stopniu nie wskazał bym używał przemocy, czy też komuś groził. Nie padło ani jedno obraźliwe słowo!
Podobne czyny przypisane mi, sędzia Tkaczyk-Turek przypisała również wydawcy (też był w gabinecie Latkowskiego), wlepiając mu grzywnę o 2 tysiące złotych wyższą od mojej. Nie ma jeszcze pisemnego uzasadnienia, ale obecni na sali adwokaci przekazali mi ustne motywy wyroku wydanego przez Monikę Tkaczyk-Turek. Oceniam go jako decyzję rutynową, sztampową, w jakimś sensie niestety infantylną, bo nie zostały wzięte pod uwagę – ważne w tym przypadku – szerszy kontekst i okoliczności wydarzenia.
Po pierwsze, pani sędzia wskazała, że nie doszło tamtego wieczora do kolizji dóbr, bo w postanowieniu prokuratury nie było mowy o ujawnieniu informatorów, ale jedynie treści rozmów. I gdyby osoba wezwana (tj. Latkowski) oddała laptopa, nie byłoby to ujawnienie tajemnicy dziennikarskiej. Było inaczej i doszło do fundamentalnej, oczywistej kolizji dóbr! Agenci służb, na polecenie prokuratora Gacka, próbowali Latkowskiemu wyrwać laptopa, w którym miał on zgromadzoną dokumentację wielu śledztw dziennikarskich opartych również na kontaktach ze źródłami zastrzegającymi anonimowość. Dziennikarz, który wydaje informatorów jest zawodowo skończony. Może podrzeć swą legitymację i wziąć się za inne zajęcie. I to była właśnie kolizja dóbr najpoważniejsza.
Po drugie, pani Monika Tkaczyk-Turek wskazała, że jeśli prokuratorzy i agenci ABW tłumaczą coś kilka godzin, a obywatel odmawia czynności to jest bezprawie. Od bardzo dużej biedy można się z tym twierdzeniem zgodzić, ale sytuacja 18 czerwca 2014 roku była bardziej złożona niż chciałaby ją widzieć pani sędzia.
Zacznijmy od tego, że prokuratorzy i agenci ABW zażądali od nas wydania nośników z nagraniami (które swoją drogą na tamtym etapie były w domenie publicznej). Pamiętam zdziwioną minę kapitana Grzegorza Czechowicza z ABW, gdy mówiliśmy mu, że nie posiadamy nośników (płyt, dyskietek, szpulowych taśm z nagraniami), a jedynie link do chmury Google, gdzie informator umieścił nagrania. Mieliśmy wrażenie, że rozmówcy nie rozumieją, co staramy się im spokojnie wytłumaczyć.
Kolejna rzecz, czynności nie przedłużały się od wczesnego popołudnia do późnej nocy z naszej winy, lecz za sprawą państwa z ABW i prokuratury. Nie zabezpieczyli miejsca swych działań. A chcieli przecież dokonywać przeszukań w open space, gdzie zebrało się najmniej dwie setki ludzi. Bardzo ciekawe i szerzej niezbadana pozostaje postawa policjantów, którzy pozostawali wtedy obojętni. Najwyraźniej mieli polecenie od rozsądnego przełożonego, by nie wdawać się na pierwszej linii w groteskową operację służb i prokuratury w redakcji.
Państwo śledczy w końcu nie mieli informatyka, który byłby sobie w stanie poradzić ze zrobieniem kopii binarnej MacBooka Latkowskiego. Sędzia wskazała też, że nikt mnie tamtego popołudnia i wieczora do gabinetu Latkowskiego, gdzie rozgrywały się potem dantejskie sceny, nie zapraszał. To nieprawda. Byłem osobą przybraną do tych czynności i moja obecność tam była zaakceptowana przez prokuratorów. Jest w wyroku i jego ustnym uzasadnieniu więcej stwierdzeń dalece wątpliwych. Jak choćby to, że tłum, który zebrał się przed pokojem Latkowskiego był agresywny. Wszystko można o tym tłumie – złożonym z reporterów różnych redakcji – powiedzieć, ale nie to, że był agresywny! Między skandowaniem hasła „Wolne media!” i agresją jest daleka droga.
Na koniec uwaga. Rozumiem, że toczy się gorący spór między częścią polityków i środowiskiem sędziowskim. Proszę pamiętać o jednym. Tamto zachowanie, sprzeciw wobec użycia przemocy wobec dziennikarza, podstawowa dla reportera kwestia ochrony źródeł nie miała nic do polityki. Kompletnie nic. Mówiąc krótko, identycznie zachowałbym się, gdyby tego laptopa wyrywali agenci służb nadzorowani przez jakąkolwiek inną władzę. Nie budują zaufania, wiary w wymiar sprawiedliwości wyroki, w których przestępstwem nazywa się zachowania etyczne, moralnie właściwe i broniące zasad wolności prasy. Nie dopuszczam do siebie myśli, że sprawa może skończyć się opisanym rozstrzygnięciem. I liczę tu na roztropność, rozsądek i wyobraźnię apelacji.
Czytaj także:
Zamach na „Wprost”
Galeria:
ABW w redakcji „Wprost”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS