Wyższe wymagania stawiane przez banki wobec kredytobiorców powodują, że szczególnie młodzi nie mogą sobie pozwolić na zakup własnego „M”. Największą barierą jest wkład własny. Rząd planuje rozwiązać ten problem. Na zachodzie rozwiązaniem są gwarancje.
Po rozwiązaniach wspierających budownictwo komunalne i społeczne przychodzi czas na działania rządu na rynku komercyjnym. Największe zainteresowanie wzbudza pomysł wsparcia dla osób, które chciałyby kupić na kredyt swoje pierwsze mieszkanie.
Anna Kornecka – podsekretarz stanu ds. budownictwa w Ministerstwie Rozwoju, Pracy i Technologii – powiedziała serwisowi Prawo.pl, że ministerstwo pracuje nad takimi właśnie rozwiązaniami. Szczegółów znamy bardzo mało. Kilka rzeczy jednak wiemy.
Jak ustalił HRE Investments rozważane jest wsparcie dla osób kupujących pierwsze mieszkanie. Do tego planowane jest wbudowanie do tego rozwiązania komponentu prorodzinnego. Przy tym wszystkim ważne jest, aby koszt udźwignął budżet, a celem wsparcia ma być rozwiązanie problemu związanego z wysokimi wymaganiami odnośnie wkładu własnego.
Młodym trudniej o kredyt na pierwsze „cztery kąty”
Przy okazji epidemii banki zaczęły wymagać od kredytobiorców, aby zakup mieszkania w większym stopniu finansowali posiadaną gotówka. Na początku roku standardem było to, że banki akceptowały wnioski od osób, które miały 10% ceny mieszkania w gotówce. Wiosną te wymagania wzrosły nawet w skrajnych przypadkach do 30-40%. I choć instytucje wycofały się z tych najbardziej dotkliwych wymagań, to wciąż większość z nich wymaga, aby potencjalni kredytobiorcy przedstawili co najmniej 20% wkładu własnego. To powoduje, że szczególnie osoby kupujący pierwsze w życiu mieszkanie mogą wnioskować o kredyt dopiero, gdy odłożą co najmniej 50-100 tysięcy złotych. Dla tysięcy Polaków są to wymagania nie do przejścia.
Bezpośrednie dotacje to nie jedyne rozwiązanie
Oczywiste jest, że większość osób widzi w zapowiedzi pani minister nadzieję na to, że rząd zaproponuje bezpośrednie dopłaty do kredytów – tak jak jeszcze kilka lat temu w ramach programu „Mieszkanie na swoim”. Bez wątpienia byłoby to rozwiązanie, które doprowadziłoby do wzrostu popytu na tańsze mieszkania. Z punktu widzenia budżetu byłoby to wciąż rozwiązanie opłacalne, bo opodatkowanie zakupu mieszkań jest tak duże, że i tak dochody budżetu z pojedynczej transakcji powinny być wyższe niż koszty dopłat. Chodzi o to, że PIT, CIT czy VAT płacone przez deweloperów, pośredników, dostawców materiałów budowlanych, wykończeniowych, wyposażenia czy ostatecznie ekipy remontowe. Jednym z największych zarzutów pod adresem systemu dopłat jest to, że lokalnie mógłby on prowadzić do wzrostu cen nieruchomości.
Lepszym rozwiązaniem wydaje się jednak testowany przez niektóre kraje (np. Nowa Zelandia, Wielka Brytania) system gwarancji kredytowych. I tak na przykład w Nowej Zelandii działa system gwarancji kredytowych dla osób kupujących pierwsze mieszanie. Obywatele, którzy posiadają w gotówce 5 proc. ceny nieruchomości i chcą kupić relatywnie tanie „cztery kąty”, udzielona może zostać gwarancja na brakujące 15 proc. ceny. O tyle więcej bank pożyczałby na zakup nieruchomości, ale robiłby to chętnie, bo tę część kredytu gwarantowałoby państwo. Oczywiście wciąż konieczne jest badanie zdolności kredytowej potencjalnego kredytobiorcy – jego rzetelności, wysokości osiąganych dochodów i ponoszonych kosztów. Przy tym jednak brak wkładu własnego przestaje być trudnym do przebycia problemem w drodze do własnego miejsca na ziemi.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS