Ewa Woydyłło: Jest taki punkt bardzo łatwy do zauważenia, który nie zawsze oddaje całość zjawiska, ale jest znamienny – wyprowadzenie się z domu rodziców. W Stanach np. następuje to w wieku szesnastu lat, kiedy po ukończeniu szkoły średniej dziecko jedzie do college’u. Pozwala to manifestować samodzielność, której w tym wieku każde dziecko bardzo potrzebuje. Musi się ono odseparować od rodziców, zacząć samostanowić. Bunt przeciwko rodzicom często zaczyna się już w wieku 12-13 lat – ale dopiero w wieku 15-16 lat dziecko ma realne możliwości, aby robić pewne rzeczy po swojemu, mówi np.: „Ja mam inne poglądy, nie będę chodzić do kościoła”. Pełnoletnie dzieci nadal mieszkające z rodzicami przeważnie powołują się na swoją „dorosłość” w celu wymuszania przyzwolenia na własny, często samowolny styl życia: późne powroty do domu, nieumiarkowane używanie alkoholu, korzystanie z samochodu rodziców, zapraszanie swoich gości, niekoniecznie aprobowanych przez rodzinę.
Co się wtedy dzieje z rodzicami?
– Bywają zawiedzeni, rozgoryczeni. Są przekonani, że robią coś źle. Nie mogą zrozumieć, czemu dziecko dokonuje wyborów, które są sprzeczne z normami rodziny czy z wyborami, jakich oni dokonywali, gdy byli w ich wieku. U kobiet często pojawia się poczucie winy, u mężczyzn złość. Powodem tych uczuć jest brak zrozumienia tego, co się z dzieckiem dzieje. Biologicznie, psychologicznie i społecznie dorastający człowiek chce uzyskać niezależność podejmowania decyzji, ponieważ jest to niezbędne dla jego poczucia własnej wartości. Tymczasem w Polsce prawie powszechnie panuje przekonanie, że to rodzina decyduje o tym, jak ma wyglądać twoje życie. „Jak urodzisz dziecko bez ślubu, to się w domu nie pokazuj”. Czemu? Bo nie lubię dzieci? Nie lubię swojego dziecka? Nie chcę, żeby przeżyło miłość? Tożsamość rodziny jest ważniejsza niż tożsamość indywidualna. I przez to miłość rodzicielska ma pewien filtr. Jeśli jesteś taka, jak ja chcę, żebyś była, to cię kocham, a jeśli jesteś inna, to stawiam tę miłość pod znakiem zapytania.
Nie zachęca to do pozostania blisko rodzica…
– Ta bliskość rodzica często jest fikcyjna. Jest bowiem takie bardzo ciekawe zjawisko, nad którym nie mamy kontroli, choć sami je wymyśliliśmy – mamy bardzo mało czasu dla małych dzieci. Zastępujemy wychowywanie różnymi formami „wychowawczej gumy do żucia”: telewizorem, iPadem, a wcześniej przedszkolem czy żłobkiem. Dziecko nie jest więc pod dużym wpływem rodziców, tylko bardzo wcześnie, zwłaszcza to, które jest powierzone opiece pozarodzicielskiej, uczy się, że różne sprawy załatwia się z innymi osobami. Już 3-4-latki poznają rozmaite formy relacji i sposoby radzenia sobie. Na przykład zaczyna taki maluch płakać w przedszkolu, a pani bierze na kolana i mówi: „Opowiedz mi, co się stało”. A potem zaczyna płakać w domu, bo nie chce jeść kaszy. A tata mówi: „Albo zjesz, albo wynocha do swojego pokoju”. I dziecko umie rozróżnić, jaki sposób oddziaływania, zwłaszcza w chwilach stresu i frustracji, jest dla niego lepszy. W tej konkurencji rodzic często przegrywa. Rodzic jest nieostrożny, kiedy myśli: ponieważ ja cię wydałam na świat, to ty nie masz wyboru, należysz do rodziny. A dziecko chodzi po świecie i patrzy, gdzie woli należeć.
Silny jest też przekaz „czcij ojca swego i matkę swoją” – nie ma tam miłuj, tylko oddawaj cześć, nie kłóć się, nie spieraj. W wielu domach wciąż pokutuje przekonanie rodem z czarnej pedagogiki, że miłość rodzicielska to jest dyscyplina, kary. A słowa „kara” nie ma już w słowniku rodzicielstwa.
Na czym polega dobre rodzicielstwo?
– Przede wszystkim na dawaniu dziecku uwagi. Nie miłości wcale, tylko uwagi. I nie oznacza to wcale, żeby dzieci wychowywać bezstresowo. Od maleńkości uczy się je odpowiedzialności: „Dobrze, nie chcesz założyć rajstopek, wyjdź na balkon i zobacz, jak jest zimno”. Dziecko postoi na balkonie, przychodzi i mówi: „Rajstopki”. Doświadcza konsekwencji swojej decyzji. Warto ułożyć pewien program. Jeżeli nie pójdziesz spać przed ósmą, to nie będzie czytania książeczki. Ale wtedy, gdy dziecko pójdzie spać o czasie, to czytanie musi być aktem szczęścia, w pełnym i bliskim kontakcie. Czytajmy 20 minut dziennie każdemu dziecku, prawie do pełnoletności. Wtedy ma się wspólne sprawy. Rano dziecko pyta: „Mama, a ten smok wczoraj to dlaczego on…? – A to dzisiaj przeczytamy dalszy ciąg”. Czyli dzielimy wspólny świat.
Z czym najczęściej przychodzą do pani rodzice dorastających dzieci?
– Typowa sytuacja wygląda tak: przychodzi do mnie matka i prosi o ratunek, bo jej syn ma 15 lat i w nocy gra w gry komputerowe i nie chce z nią rozmawiać. „A to było takie dobre dziecko” – mówi. „Proszę powiedzieć, jak było rok temu?” – pytam wtedy. „No już się tak zaczynało”. „A jak dziecko miało trzy latka?”. „Wtedy ja nie mogłam się opędzić! Bez przerwy opowiadało, to było tak męczące, a ja mam jeszcze młodsze dziecko i pracę. Kupiliśmy mu iPada i wtedy był spokój”. I tak to często wygląda. To się zaczyna, jak dziecko ma trzy latka! Albo inna pacjentka: piękna, zadbana, mama równie pięknej dziewczynki. Córka jest doskonale ubrana, chodzi na jogę, na balet, spotka się z wybranym przez matkę towarzystwem. Tylko mama nie ma dla niej czasu, cały czas zajęta jest swoim życiem. Dziecko otrzymuje mylne komunikaty: jesteś dla mnie ważna (ubierz się ładnie) i nie jesteś dla mnie ważna (nie mam dla ciebie czasu). Ale joga i balet nie są dla dziewczynki żadnym potwierdzeniem jej wartości. Wręcz przeciwnie, może się to stać jeszcze dodatkowym dowodem na to, że ona sama się nie liczy, tylko ona, która coś sobą konkretnego reprezentuje, coś umie. I potem ta mama będzie miała 45 lat, a córka 20 i nie będzie chciała mieć z mamą kontaktu.
Jaka powinna być relacja rodzica z dorosłym dzieckiem? W co ma się przerodzić, kiedy dziecko dorasta – w przyjaźń, w układ partnerski?
– Świetne pytanie. Tak jak ludzie, tak i rodziny są różne. Mogą być takie modele rodzic – dziecko, w których nie ma tego „my kumple”. Rodzice mają „wyższą półkę”. Przeważnie to się dzieje wtedy, gdy rodzice mają własne życie intymne. Są zajęci realizacją siebie poprzez swój związek. I taki model jest najzdrowszy. Niestety, nie jest dostępny dla wszystkich, ponieważ zwłaszcza kobiety doznają tak wielu rozczarowań w związkach, że często kończą się one rozwodami. Jeśli matka czy ojciec nie realizują swojej intymnej sfery (nie mówię o seksualnej, tylko o intymnej, czyli że myślą o sobie wzajemnie, dbają o siebie), to prawdopodobnie liczą na to, że to ich dzieci będą o nich myśleć. Albo, co nie daj Boże, wnuki. A to może być trudne do spełnienia. Szczególnie jeśli nie były wychowywane tak, by mieć bliską relację z rodzicami.
Bardzo ważne są relacje w konflikcie, który jest nieuchronny, kiedy dziecko dorasta. Trudne sytuacje to są wyzwania, którym trzeba stawić czoło, nie zrywając komunikacji, nie obrażając się. Obrażanie się to jest pierwszy stopień do rozłamu. Czasami rodzice stojący w obliczu konfliktu mówią: „No jak tak, to ja jej nigdy tego nie wybaczę”. Słowo „nigdy” oznacza brak woli. Ja mogę powiedzieć: „Będzie mi trudno wybaczyć”, „Ja tego nie rozumiem, ale chcę się porozumieć – naucz mnie siebie”.
Taką sprawą, która często powoduje dramaty, jest odmienna orientacja seksualna. Miałam pacjentkę z małego miasta, matkę geja, który najpierw maskował się ze swoją orientacją, potem poznał chłopaka i wyjechał z nim do Irlandii. Ludzie w miasteczku pytali, czy jej syn się ożenił, kiedy będą wnuki. A ta kobieta go po prostu wyklęła. W rozpaczy zapijała się. Kiedy trafiła na leczenie, pomagałam jej odnaleźć w sobie zdolność do powrotu do komunikacji z synem. Trudna to była droga, ale jeździ teraz do syna i do jego chłopaka. Oni chcą adoptować dziecko. Na początku nie mogła tego zaakceptować, ale potem pomyślała sobie: „Będę miała w ten sposób wnuka”.
Zadaniem rodzica jest poznanie własnego dziecka? Odkrycie tego, kim tak naprawdę jest?
– Tak byłoby dobrze, ponieważ rodzice i dzieci są do siebie niekoniecznie podobni. Moje dziecko może być temperamentalnie, intelektualnie czy jeśli chodzi o wrażliwość zupełnie inne ode mnie. A przede wszystkim ma inne doświadczenia. A rodzice swoich dzieci wcale tak dobrze nie znają, tylko projektują na nie własne doświadczenie. Zdaniem, które prawie każde dziecko, też dorosłe, słyszy jest: „Ja w twoim wieku….”. Tylko co to ma w ogóle do rzeczy? Niestety, też w Polsce, jeśli chodzi o uczenie się i rozumienie inności, mamy edukacyjnie katastrofalny poziom. Stąd te wszystkie: „Jakby moja córka wyszła za czarnego, to ja nie wiem”. Dotyczy to również upodobań: „Nie jadam śledzi” albo „Będę wegetarianką, mamo”. To są czasem katastrofalne zderzenia! Rodzice wyklinają takie dziecko, biadolą nad nim.
W tym, co pani mówi, pobrzmiewa rozróżnienie, które stosuje pani w książce „My – rodzice dorosłych dzieci” – odpowiedzialności ZA dzieci versus odpowiedzialności WOBEC dzieci.
– To jest bardzo ważne rozróżnienie, które niestety nie funkcjonuje w potocznej świadomości. Odpowiedzialność za dziecko to jest odpowiedzialność za to, co ono ma zrobić lub czego ma nie robić. A odpowiedzialność wobec dziecka to odpowiedzialność za to, kim my jesteśmy jako rodzice. Miałam pacjenta, który leczył się z nałogu, a kończąc leczenie, planował, co będzie, jak wróci do domu. Pytałam: „Jak teraz będziesz funkcjonował?”. A on mi na to: „Będę odpowiedzialny za to, żeby moja rodzina była szczęśliwa. Żeby moje dzieci się dobrze uczyły.
To nierealne.
– No właśnie. Ale bardzo szlachetne. I w wielu miejscach, słysząc to, powiedziano by: „O, jaki wspaniały ojciec!”. Ale każdy rodzic musi przeanalizować, co od niego zależy, a na co nie ma wpływu. Bo tak naprawdę zależy od nas tylko to, co sami robimy. Odpowiedzialność za kogoś jest złudna.
Możemy wziąć odpowiedzialność tylko za to, jakimi jesteśmy rodzicami, a nie za to, jakie jest nasze dziecko?
– Dokładnie tak. I teraz ja jako matka mogę powiedzieć: „Ja chcę być najlepszą matką”. Wymyślę sobie, jaka ta najlepsza matka jest, z czym mi się kojarzy (i pewnie pani i ja zrobiłybyśmy to trochę inaczej, trzeba o tym zresztą rozmawiać w rodzinach!). Ale najważniejsze jest to, że przecież ta macierzyńskość jest realizowana wobec kogoś. Biorę odpowiedzialność za to, jaką jestem matką nie w ogóle, tylko dla mojego dziecka. Zapytam więc mojego dziecka: „Słuchaj, a dla ciebie jaka to jest dobra mama?”. Jedna córka powie: „Ja to bym chciała, żebyś nigdy mnie nie pouczała”. A druga: „Mamo, a ja to bym chciała jednak uniknąć błędów. Więc jak będę miała faceta, to ty szybko go poznaj i powiedz, czy on się nadaje”.
Czy powinniśmy udzielać takich rad dzieciom?
– Jak przychodzi dziecko i prosi o radę, to jej udzielę. Innym razem przyjdzie i nie będzie chciało rad, będzie tylko chciało zostać wysłuchane. Więc nie ma ścisłych reguł, to jest ciągły kontredans, wspólny taniec. I wsłuchiwanie się w potrzeby. Jeśli dziecko ma prawdziwy żal, to może przy nas płakać. Pozwolenie na płacz jest wyrazem tego, że znam je i rozumiem, co się z nim dzieje. Od najmłodszych lat. Ta relacja już wtedy się kształtuje. Natomiast ten kapitał, który się zgromadził, gdy dziecko jest małe, można roztrwonić, gdy dziecko dorasta. Jeśli za wcześnie wyluzuję i powiem sobie: „No, nareszcie pożyję”.
Za wcześnie zabiorę uwagę?
– Tak, tego nie wolno zabrać nigdy. I kolejna rzecz, którą powtarzam jak mantrę – dziecko nie powinno się bać rodzica. I nie powinno się bać o rodzica. „No jak ty nie zdasz matury, to ja nie wiem, co zrobię”. Dziecko widzi wtedy, że nie ma do czynienia z solidnym gruntem. I może zacząć kłamać ze strachu o rodzica. A wtedy stanie się samotne. Czyli rodzic ma ważne zadanie – dziecko nie powinno się przy nim czuć osamotnione. Jak rodzic ma taką ciepłą duszę, to może być nawet wybuchowy, może wrzeszczeć – to są drobiazgi. Natomiast dziecko ma wiedzieć, że cokolwiek się zdarzy – znajdzie u rodzica pomoc.
Pamiętajmy też, co zdejmuje wór kamieni z pleców – jeżeli dziecko odnosi sukcesy, to nie jest to nasza zasługa. Jeżeli ponosi klęskę, to nie jest to nasza wina. Dlaczego? Ponieważ jak rodzic przypisuje sobie sukces dziecka, to dziecko ma przymus bycia wdzięcznym. Ale nie podziwia wtedy rodzica za dobroć czy ofiarność, tylko czuje do niego złość czy irytację i nie uczy się odpowiedzialności za swoje życie. Z kolei jeżeli dziecko ponosi klęskę albo wybiera złe życie, to nie jest to wina rodziców. Nawet jeżeli rodzice się do tego przyczynili (bo na pewno tak było), to podkreślanie ich roli działa kontrproduktywnie. Jeżeli ja jako matka będę uważała, że to moja wina, że córka źle postępuje, to poczucie winy będzie złym doradcą, ponieważ w poczuciu winy człowiek chce wynagrodzić. A wynagrodzenie nie prowadzi do usamodzielniania. Wyobraźmy sobie, że mam poczucie winy, że tak wychowałam córkę, że ona wydaje wszystkie pieniądze i już dwudziestego nie ma ani grosza. To w tym poczuciu winy daję jej te pieniądze. I ona wtedy nie uczy się oszczędzania. Czyli to jest „odpowiedzialność za”. A „odpowiedzialność wobec” to jest: „Ja widzę, co ty robisz niedobrze. I moim obowiązkiem wobec ciebie jest tak postąpić, żeby ten błąd malał z czasem. Ja mogę dołożyć ci do czynszu, ale powoli zamienię to w pożyczki. Albo zapowiem, do kiedy to zrobię, żebyś miała czas się przygotować”. Czyli stawiam granice i określam warunki udzielenia pomocy.
Jednym z przykazań dobrego rodzicielstwa z pani książki jest „Pozostań rodzicem, wtedy dziecko będzie dzieckiem dotąd, aż stanie się dorosłe”.
– I to jest dobre motto dla naszej rozmowy.
Dr Ewa Woydyłło – psycholog kliniczny. Przez prawie trzydzieści lat zajmowała się leczeniem uzależnień w Ośrodku Terapii Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. W ramach Fundacji im. Stefana Batorego kieruje międzynarodowym Programem Przeciwdziałania Uzależnieniom. Należy do pionierów terapii alkoholików według tzw. modelu Minnesota, opartego na filozofii Anonimowych Alkoholików. Autorka wielu książek.
Joanna Batorska – ukończyła socjologię na Uniwersytecie Warszawskim oraz Stosunki Międzynarodowe w Polsko-Francuskim Programie Studiów Europejskich na SGH, absolwentka Szkoły Trenerów Biznesu TROP, redaktorka, promotorka książek.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS