A A+ A++

Przegrywały w ostatnich latach w Zagrzebiu takie ekipy jak CSKA Moskwa, Atalanta, Benfica. Ledwie kilka miesięcy temu dokładnie w tym miejscu Tottenham oberwał 0:3 od Dinama, wylatując z Ligi Europy. Co więcej – gdy porównać składy, to dziś na Legię wyszła ta sama drużyna minus Ademi. OK, Ademi to ważny zawodnik, ale dziesięciu na jedenastu…

Kiedy polski klub męczy bułę, mówimy, że męczy bułę. Kiedy odstawia cyrk, piszemy, że odstawia cyrk. Ale nie da się lekceważyć remisu, który zrobiła Legia na Dinamie. Narzekać, że Dinamo było lepsze piłkarsko – no jasne, że było, u nich sobie na ławce siedzi Gavranović, a piłkarzy sprzedają za dwadzieścia baniek. Ale Legia nie dała się dzisiaj stłamsić. Gdy dostawała się pod pole karne Dinama, nie grała lagi, tylko szukała ciekawych kombinacyjnych rozwiązań. Remis nie jest kwestią żadnego przypadku, Legia ciężko na niego zapracowała. Dinamo pozostaje faworytem dwumeczu, bo ma tyle siły ognia, ale Legia zrobiła pierwszy krok.

DINAMO ZAGRZEB – LEGIA WARSZAWA: NIE TAKI DIABEŁ STRASZNY

Legia zaczęła ten mecz tak, że gdyby miała trochę więcej pecha, mogłaby zostać spakowana do domu zaraz na początku meczu. Trochę przejaskrawiamy, ale skoro nieatakowany Mladenović – czyli, było nie było, legijne MVP minionego sezonu – wystawia w dwudziestej sekundzie Petkoviciowi czystą sytuację we własne pole karne, to masz prawo do obaw. Jak Dinamo nie zdołało z tego oddać nawet celnego strzału – nie wiemy.

Wiemy natomiast, że początek był zdecydowanie dla Dinama. Chorwaci zabrali Legii piłkę tak, jak Seba zabierał ją obrażając się na szkolnym boisku i idąc do domu. Inna – a może kluczowa sprawa – to że Dinamo hurtowo klarownych sytuacji nie stwarzało. Owszem, widać było klasę Petkovicia, widać było, że Majer coś tam kopie. Ale też często ich akcje były rozwiązane w mało finezyjny sposób. Tyle się człowiek nasłuchał, jaka to techniczna ferajna, brasiliana goni joga bonito i te sprawy, a tu co druga akcja przez dośrodkowanie. A jak nie dośrodkowanie, to strzał z dystansu. Może to kwestia murawy, która byłaby ozdobą podkarpackiej okręgówki, ale jednak: nie było koronkowego grania. W konsekwencji najlepszą sytuacją Dinama był strzału z dystansu Petkovicia – piękny, mógł wpaść, no ale Boruc miał dobry dzień. Dobijał to jeszcze Ivanusec, ale ze spalonego. Owszem, czasami Legia ratowała się w ostatnim momencie, jak gdy wybijał Wieteska, ale jednak – w ostatnim momencie to też w porę.

Legia odwinęła się pierwszy raz gdzieś po kwadransie, czytaj: pierwszy raz w ogóle miała piłkę pod polem karnym Dinama. Widać było, że podeszli do mistrza Chorwacji z dużym respektem, ale… ten respekt z czasem konsekwentnie tracili. Taki kontrast to kontrola piłki na połowie Dinama pod koniec pierwszej części gry, w porównaniu do głębokiej i nerwowej defensywy z początku gry. Legia miała też z czego strzelić gola:

  • Lopes doszedł do dośrodkowania, ale uderzył w bok zamiast w kierunku bramki
  • Emreli pokazuje jak przyjęciem zrobić różnicę, tym minął defensywę Dinama i stanął oko w oko z Livakoviciem, ale trudno to nazwać setką, bo był bardzo wyrzucony do boku

Do tego trochę wysokich odbiorów i zmarnowanych kontr lub szybkich ataków. Czasami Legia szła z przewagą, a potem traciła ją w kuriozalny sposób – na przykład wtedy, gdy Emreli przepuścił piłkę w polu karnym zupełnie do nikogo. Na pewno Legia nie wyglądała jednak, jakby była zainteresowana tylko 0:0.

DINAMO ZAGRZEB – LEGIA WARSZAWA: DALI SOBIE PO RAZIE

Musiały w przerwie w szatni Dinama paść te słynne męskie słowa, bo Chorwaci wyszli po zmianie stron na zupełnie innej intensywności.

Zepchnęli Legię w pierwszych minutach w zasadzie pod szesnastkę. Natomiast znowu symptomatyczne – choć potrafili odebrać wysoko, choć zbierali piłki, choć zamykali Legię, tak Boruc miał gorąco po strzałach z dystansu, a nie po tym, że wychodzili na niego we trójkę, a on musiał improwizować mecz Niemcy – Polska z 2006 roku. Inna sprawa, że to były naprawdę jakościowe uderzenia – taki strzał Majera musiał Borucowi przypomnieć najlepsze czasy w Lidze Mistrzów.

Obrona została złamana po kwadransie. Fantastycznie zawiesił piłkę dośrodkowaniem Ivanusec, a Petković wspiął się na trzecie piętro, a potem uderzył kierunkowo tak, że Boruc nie miał po co się rzucać. Piękna akcja, i warto to docenić, bo generalnie dośrodkowania czy uderzenia głową nie należą do najefektowniejszego, co ma w zanadrzu futbol, a tutaj czysta klasa.

Sęk w tym jednak, że strata bramki w żaden sposób nie podłamała Legii. W sumie byliśmy zaskoczeni, spodziewaliśmy się, że Dinamo pójdzie za ciosem. A tutaj nagle legioniści podają sobie piłkę główkami w polu karnym Dinama jak w jakiejś plażówce. Źle to wykończył Mladenović, ale chwilę potem zrehabilitował się na lewej stronie rozklepując Dinamo do spółki z Luquinhasem, a potem zagrywając idealną piłkę do Juranovicia. Ten strzelał z dziesiątego metra, nie miał nikogo wokół siebie – mogło wpaść do siatki, ale na linii strzału wyrósł Theophile-Catherine. Potem próbował dokręcać Luquinhas, a członek sztabu Dinama wyleciał na trybuny… To też pokazywało nerwówkę w obozie rywala.

Ale luz w ofensywie to coś, co Legia pokazywała czasami, ale czego też przy tym zestawieniu się spodziewaliśmy. Umówmy się, defensywa, grając na takich piłkarzy, jakich ma Dinamo, były wielkim znakiem zapytania. Ale dźwignęli to. Symboliczna była sytuacja z osiemdziesiątej minuty, kiedy Nawrocki został wyprzedzony przez Kastratiego, ten dograł w środek, wszystko śmierdziało golem. A ostatecznie Legia wypchnęła atak samym ustawieniem – nie padł z tego nawet groźny strzał.

Baliśmy się jednak, że to się skończy 1:0 dla Dinama. Czyli wynikiem nie najgorszym, dającym kontakt. Wszystko otwarte, wystarczy jednak gol. Ale mimo niezłego spotkania, przegranym. Michniewicz puścił jednak ze zmiany Muciego a ten pokazał, że uderzenie to on jednak ma. Kontra Legii, wydawało się, już złamana, tymczasem do końca powalczył Slisz, wyłuskał to Muciemu. Temu trzeba oddać, że poza strzałem też ładnie wypracował sobie pozycję strzelecką, a potem – no cóż, widzieliście pewnie jak załadował Wiśle Płock. Tu może nie aż tak pięknie, ale równie zabójczo.

Ostatnie minuty upłynęły pod znakiem ataków Dinama, ale też nie jakoś bardzo przekonujących. Petković reklamował karnego, ale Lahozowi nie puściły nerwy. Legia, co jasne, chciała już wtedy 1:1 i cel zrealizowała. Dziwić jej się trudno, 1:1 na takim terenie, z takim rywalem, to jeden z cenniejszych wyników ostatnich lat. Do pełni szczęścia jednak daleko – na razie wykonany został pierwszy krok.

DINAMO ZAGRZEB – LEGIA WARSZAWA 1:1 (0:0)

Petković 60 – Muci 82

Fot. FotoPyK

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBrutalny faul w sparingu Leicester. Efektem złamana noga… (WIDEO)
Następny artykułZawiercianie jadą na PreZero Grand Prix w szerokim składzie