Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa – zwiastun:
Odsłaniający kulisy polskiej “gangsterki” lat 90. Maciej Kawulski nie strzela na oślep, a filmowej amunicji ma pod dostatkiem, by celnie i bez drżenia ręki trafiać w gusta szerokiej publiczności. “Jak zostałem gangsterem”, pomimo większych bądź mniejszych usterek, wydaje się być produktem idealnie zaprogramowanym pod masową widownię. Rzetelnie i widowiskowo zrealizowany film, któremu nikt na siłę nie stara się dokleić łatki kina z ambicjami. Szczere podejście. I to się ceni.
Maciej Kawulski okazuje się być człowiekiem wielu talentów, a ten najnowszy – filmowy – w pełni potwierdza drugą reżyserską próbą. W przypadku niezłego “Underdoga” można było jeszcze stosować taryfę ulgową, która przysługuje debiutantowi. Przedsiębiorczy zmysł współwłaściciela KSW i znajomość sztuk walk stanowiły solidny kapitał, na którym opłacało się budować filmową markę. Przy realizacji “Jak zostałem gangsterem” Kawulski musiał już zdać sobie sprawę z tego, że jakikolwiek handicap nie wchodzi w grę, a kuloodporna kamizelka nie uchroni go przed ostrzałem krytyki. Jeśli ktoś tu jednak pociąga za spust, to jest nim właśnie świeżo upieczony reżyser.
Kawulski bowiem doskonale najnowszym filmem wstrzelił się w gusta szerokiej widowni. Mocno osadzone w realiach kina sensacyjnego “Jak zostałem gangsterem” intryguje narracyjną swobodą, zaskakuje sprawnością reżyserskiego warsztatu, urzeka aktorskim rzemiosłem i przede wszystkim wciąga od pierwszego do ostatniego kadru. Jednocześnie stanowi efekt wysoce rzetelnego i profesjonalnego podejścia do sztuki filmowej. Nikt nie mydli nam oczu, że tworzy coś więcej niż pełnokrwistą rozrywkę, w której od wysublimowanego dialogu bardziej liczy się soczysta riposta, a pełne magazynki w pistoletach są ważniejsze niż kompletny scenariusz.
Sprawdź gdzie grają film Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa
W “Historii prawdziwej” roi się bowiem od fabularnych dziur, uproszczeń lub uogólnień, które wynikają przede wszystkim ze zbyt długiego metrażu. Dwie i pół godziny to i tak dość wąski zakres czasowy, by upchać wydarzenia zapoczątkowane w latach 70. i dobrnąć w finale do początku XXI wieku. Mistrzem długodystansowych, gangsterskich opowieści jest Scorsese, którym Kawulski naturalnie się inspiruje. To jednak nie ta liga, by utrzymać tempo twórcy “Chłopców z ferajny” i nie złapać przy tym zadyszki. A kilka razy Kawulskiemu wyraźnie brakuje tlenu i kręci się w głowie. Całość jest jednak na tyle dobrze przemyślana, że kryzysowe momenty raczej nie zacierają istoty “Jak zostałem gangsterem”.
Fabuła, o czym skrzętnie informuje nas tytuł, stanowi klasyczną opowieść, w której uzależniony od adrenaliny i szukający łatwego zarobku cwaniaczek (Marcin Kowalczyk) szczebel po szczeblu wspina się na szczyt mafijnej drabiny, na której w latach 90. wygodnie rozsiedli się nie tylko uliczni przestępcy, ale też skorumpowani stróże prawa czy pazerni politycy. Kawulskiego interesuje jednak tylko jeden konkretny przypadek – człowieka, który w otoczeniu garstki zaufanych przyjaciół wypracował system zapewniający mu fortunę, renomę i przede wszystkim anonimowość. Rzecz, której brak przyczynił się – w opinii głównego bohatera – do upadku polskich mafiosów, a symbolem tegoż upadku miały być niekończące się opowieści pewnego gawędziarza zwanego “Masą”.
Bezimienny gangster, którego karierę śledzimy na wielkim ekranie, soczystym komentarzem z “offu” dzieli się nie tylko spostrzeżeniami na temat polskiego półświatka. Często nakreśla nam kontekst wydarzeń, dopowiada ich dalszy ciąg, koloryzuje opowieść barwnymi anegdotami i przybliża sylwetki drugoplanowych postaci. Zabieg od dawna stosowany w tego typu kinie na ogół się sprawdza, choć pozostawia już widzowi niewiele miejsca na własne spostrzeżenia. Pozwala jednak porządkować chronologicznie ogrom faktów i rytmizuje fabułę.
Podobnie jak urozmaicona ścieżka dźwiękowa, która świetnie podbija klimat poszczególnych scen. Trzeba jednak znać umiar, a Kawulski, tak jak miało to miejsce w “Underdogu”, wyraźnie przesadza z liczbą muzycznych ozdobników. Nie udało się także wyplenić nagminnie stosowanych spowolnień kamery, choć w przypadku “Jak zostałem gangsterem” przeszkadzają one znacznie rzadziej niż przy zamordowanych w ten sposób sportowych sekwencjach w poprzednim filmie reżysera. Pod kątem operatorskiego potencjału należy jednak nowy film Kawulskiego docenić, bo kilka scen (np. miks wesela i wyroku na pewnym gangsterze) prezentują się bardzo widowiskowo. Plusik również za sprawny, dynamiczny montaż a’la Guy Ritchie.
Tytuł mógłby sugerować, że mamy do czynienia z teatrem jednego aktora, lecz byłoby to bardzo krzywdzące w stosunku do pozostałych członków obsady, skądinąd znów świetnie zestawionej przez Kawulskiego. Błyszczy oczywiście Marcin Kowalczyk, który na posągowej twarzy delikatnymi muśnięciami potrafi wymalować pełną gamę emocji. Przekonuje jako uliczny furiat, intryguje jako gangster z głową na karku, potrafi nawet uwieść jako bad boy w polskim wydaniu. Castingowy strzał w sam środek tarczy. Podobnie jak zatrudnienie do epizodycznych ról Jana Frycza, Adama Woronowicza, Józefa Pawłowskiego, Adama Bobika czy Janusza Chabiora.
Aktorskie fajerwerki najgłośniej odpala jednak Tomasz Włosok. Rolą Waldena kradnie show w niemal każdej scenie i odsłania głębokie pokłady artystycznego potencjału. Potrafi kapitalnie reagować na dynamiczną metamorfozę swojej postaci, a jednocześnie trzymać swoją kreację w ryzach, choć kilka razy balansuje już na granicy karykatury. To nie o Kowalczyku, Siwiec czy Szroeder, ale właśnie o Włosoku będzie mówić się najgłośniej po seansie. A propos słynnych pań o imieniu Natalia. I jedna, i druga spisuje się bez zarzutu. Żadnej z nich niestety scenarzyści nie dali pola do popisu, ale w przypadku filmowego debiutu, i to w tak silnie zmaskulinizowanym kinie, raczej trudno o ciekawie rozpisane kobiece sylwetki. Gra zarówno Siwiec, ani tym bardziej Szroeder (na pewno nie skończy się na tym epizodzie), na pewno nie przeszkadza.
Przeszkadzać może z kolei przedramatyzowany i chaotyczny finał. Nawet dość zgrabnie wkomponowany w fabułę zwrot akcji, niestety nie jest w stanie wynagrodzić przydługiego i histerycznego wręcz epilogu. Tak jakby Kawulskiego dopadł nagle kryzys lub trema. Można jednak mu to wybaczyć, bo na ogół “Jak zostałem gangsterem” nie zawodzi, a już na pewno nie nuży, co w przypadku tego rodzaju kina jest bodaj największym i najważniejszym kryterium w oczach publiczności.
Patryk Vega ma solidnego konkurenta na rynku filmowej komercji, i to takiego, który w przeciwieństwie do słynnego enfant terrible polskiego kina zna umiar, z pokorą i szacunkiem podchodzi do sztuki filmowej, a przede wszystkim doskonale wie, co i jak chce opowiedzieć. Od początku do końca. Vega jest jak Rambo polskiego kina akcji, który biegając bez celu z karabinami w obu rękach strzela, gdzie popadnie. Kawulski wygląda przy nim jak John Wick, który za spust pociąga tylko wtedy, gdy widzi cel. Nawet jeśli nie trafia za każdym razem, a broń potrafi się zaciąć. “Nowy” idzie po swoje i strzela bardzo głośno.
OCENA: 7/10
Film
- produkcja
- Polska
- premiera
- 3 stycznia 2020
- czas trwania
- 2 godz. 20 min.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS