A A+ A++

Jeżeli polskie kluby dostają w europejskich pucharach rywali ze Szkocji, najczęściej nie traktujemy tego jako bardzo złej informacji. Przeważnie dominuje myślenie, że zawsze można było trafić gorzej. Akurat jednak w przypadku Glasgow Rangers (czy też Rangers FC, trzymając się sztywnego nazewnictwa) to od dawna wiadomość zwiastująca kolejne niepowodzenie. „The Gers” od kilku dekad są na międzynarodowej arenie nie do przejścia dla naszych drużyn. I niestety, patrząc realnie, należy się raczej nastawiać, że Lech Poznań nie przełamie tego trendu.

Dotychczas polscy przedstawiciele w pucharach mierzyli się z tym klubem pięciokrotnie i tylko jeden jedyny raz byli górą. Miało to miejsce już przy pierwszym podejściu. W sezonie 1969/70 Górnik Zabrze zmierzył się ze Szkotami w 1/8 finału Pucharu Zdobywców Pucharów. To była wówczas naprawdę konkretna ekipa. Rok wcześniej dotarła do półfinału Pucharu Miast Targowych, a sezon 1966/67 zakończył się przegranym finałem PZP z Bayernem.

Nic więc dziwnego, że Górnik podchodził do takiego przeciwnika ze sporym respektem. Na szczęście – wyłącznie poza boiskiem. W Glasgow zabrzanie szybko zadali dwa ciosy (ależ się zabawił Włodzimierz Lubański!), a do przerwy mieli jeszcze poprzeczkę Jana Banasia.

Skończyło się na 3:1, które – o dziwo – zupełnie nie zmieniało faworyta w kontekście dwumeczu. Szkoci byli pewni swojego awansu, podobnie sprawę widzieli bukmacherzy. Przed rewanżem kurs na Górnika był wyjątkowo zachęcający (20:1!), z czego skorzystał Jan Ciszewski. Legendarny komentator postawił na klub z Zabrza wszystkie swoje oszczędności, o czym przed spotkaniem poinformował piłkarzy, chcąc im uzmysłowić, jak dużo od nich zależy. Tym razem hazard się opłacił. Górnik znów wygrał 3:1 – mieliśmy centrostrzał Alfreda Olka i gol Włodzimierza Lubańskiego po kapitalnej akcji przez pół boiska. Protoplasta późniejszej bramki Maradony z Anglią. Uradowany Ciszewski niemalże ze łzami w oczach dziękował piłkarzom za to zwycięstwo. – Tak, jakby to było najważniejsze. Jakbyśmy wygrali ten mecz tylko dlatego, żeby on mógł skasować pieniądze – śmiał się Lubański w swojej biografii „Włodek Lubański. Legenda polskiego futbolu”.

To był sezon, w którym doszło do największego sukcesu w historii polskiej piłki klubowej. Górnik potem wyeliminował jeszcze Lewskiego Sofia po zaciętym dwumeczu (2:3, 2:1), Romę po trzech meczach i rzucie monetą, aż doszedł do finału, w którym poległ z Manchesterem City.

Przenosimy się do sezonu 1987/88. Los ponownie zetknął ze sobą Rangersów i ekipę z Roosevelta. Górnik w drugiej połowie lat 80. seryjnie zdobywał mistrzostwa Polski, ale w europejskich pucharach miał problemy, odpadając od razu na pierwszej przeszkodzie – najpierw z Bayernem, potem z Anderlechtem. Dopiero za trzecim razem wreszcie kogoś przeszedł (Olympiakos), ale dwumecz z „The Gers” przegrał dość wyraźnie. W Europie nie osiągali już oni takich sukcesów, ale to nadal był bardzo jakościowy zespół, mający w składzie nie tylko reprezentantów Szkocji, ale także czterech reprezentantów Anglii. W Glasgow gospodarze wygrali 3:1. Zdominowali przeciwnika determinacją i agresją, wszystkim trzem golom – w komplecie straconym do przerwy – dałoby się zapobiec przy większym zdecydowaniu w defensywie. Na osłodę pozostała bramka Jana Urbana po solowym zrywie.

W rewanżu sprawę pokpił Józef Wandzik. Niezbyt rozsądnym wyjściem na przedpole doprowadził do rzutu karnego, który dał gościom prowadzenie. Górnik wyrównał po fantastycznym (nie ubarwiamy!) uderzeniu Andrzeja Orzeszka, ale na tym się skończyło.

Rok później Rangersi wyeliminowali z kolei GKS Katowice w Pucharze UEFA. Piłkarze GieKSy mocno wkurzyli szkockich kibiców, gdy przed meczem na Ibrox zaczęli się żegnać. Protestantom na trybunach się to nie spodobało. Na boisku była walka, faworyt wygrał tylko 1:0. Katowiczanie do przerwy mieli aż trzy dobre sytuacje, raz nawet obrońca „The Gers” wybijał piłkę sprzed linii bramkowej. W drugiej połowie Szkoci już dość wyraźnie przeważali, choć GKS nadal miał swoje szanse na po kontrach, a po centrostrzale w końcówce, Chrisa Woodsa uratowało spojenie słupka z poprzeczką. O triumfie Rangersów przesądziło potężne zamieszanie po rzucie rożnym i przytomność umysłu czarnoskórego Marka Waltersa.

Przed meczem w Polsce można było mieć nadzieje, że Jan Furtok i spółka nie stoją na straconej pozycji. No i rozegrany na Stadionie Śląskim rewanż zaczął się wybornie. Furtok pięknie strzelił z rzutu wolnego, straty zostały odrobione. Niestety potem Szkoci załatwili GieKSę stałymi fragmentami, zdobyli w ten sposób trzy bramki. W międzyczasie Mirosław Kubisztal chytrym strzałem zza pola karnego wyrównał nawet na 2:2, a wcześniej Woods dwukrotnie wspaniale bronił, ale całościowo Rangersi w pełni zasłużyli na awans, w końcówce zadając jeszcze cios na 4:2. Mimo wszystko GKS odpadał po walce, zaprezentował sporą jakość z przodu.

No i jesteśmy już w XXI wieku. Amica Wronki po dwóch ciężkich dwumeczach (wygrana po rzutach karnych z Honvedem Budapeszt i minimalnym zwycięstwie nad Ventspilsem) awansowała do fazy grupowej Pucharu UEFA. W niej się jednak skompromitowała, a wszystko zaczęło się od domowego 0:5 z Rangersami. Nie było czego zbierać. Wysłannik AZ Alkmaar, które potem pokonało drużynę Macieja Skorży 3:1, cieszył się, gdyż… doszedł do wniosku, że Szkoci też są słabi. – Również nie prezentują niczego wielkiego. Pięć goli Amice strzeliłaby dziś każda drużyna – cytowała go „Piłka Nożna”.

Malarz, Bieniuk, Dziewicki, Dudka, Skrzypek, Burkhardt, Dembiński czy Kryszałowicz – indywidualnie skład Amiki był naprawdę niezły, ale pod względem taktycznym to jeszcze był u nas czas drewnianych chatek. – Pamiętam, że jako cały zespół czuliśmy się skonsternowani, jaka jest różnica między nami a rywalami z Zachodu. I to różnica pod każdym względem – technicznym, taktycznym, przygotowania fizycznego. Nigdzie nie mogliśmy znaleźć pozytywów. Zaczęło do nas docierać, że coś jest nie tak z naszą piłką, że to nie może tak wyglądać. (…) Może niektórzy się zdziwią, ale najlepszą drużyną w tamtej grupie było Alkmaar. Zabili nas wymiennością pozycji i przygotowaniem taktycznym. Nie zapamiętałem indywidualnie żadnego zawodnika Holendrów, ale jako zespół… Nigdy wcześniej nie grałem przeciwko lepiej zorganizowanemu przeciwnikowi. Nie mogliśmy się połapać, co jest grane. Taktycznie byli kilka poziomów nad tym, co znaliśmy z Ekstraklasy. To była piłka niezrozumiała dla nas. Łatwo sobie wyobrazić, co w trakcie meczu działo się z naszymi głowamiopowiadał nam w zeszłym roku były obrońca Amiki i Lecha Poznań, Dawid Kucharski.

Ekipa z Wronek w czterech meczach nie wywalczyła żadnego punktu, strzeliła trzy gole, straciła 16.

W ubiegłym roku z Rangersami o wejście do grupy Ligi Europy walczyła Legia. To był czas, w którym wciąż męczyła oczy swoją grą, skupiając się przede wszystkim na zabezpieczaniu tyłów. W efekcie i mecz w Warszawie na 0:0, i rewanż nie należał do pasjonujących widowisk, choć mimo wszystko trzeba było docenić, że Legia nie będąc w wysokiej formie potrafiła nawiązać walkę. Szkoda tylko, że Vuković wolał wystawiać Kulenovicia zamiast Carlitosa.

Aż do doliczonego czasu w Glasgow udawało się nic nie stracić, byłaby dogrywka, ale wtedy do siatki trafił Alfredo Morelos, który dziś będzie chciał postraszyć defensywę „Kolejorza”.

Coś pozytywnego na koniec? Nie licząc Amiki, każdy polski zespół potrafił się postawić Rangersom i tanio skóry nie sprzedawał. Jedynie 51 lat temu dało to zadowalający efekt końcowy, ale mamy prawo liczyć, że Lech przynajmniej znów zagra po swojemu i nawet jeśli polegnie, to z podniesioną głową.

Fot. Newspix

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBrad Pitt rozstał się z Nicole Poturalski. “To nigdy nie było tak na poważnie”
Następny artykułByła pracownica sądu w Tomaszowie wyłudziła pół miliona złotych