A A+ A++

… i dostępu do zaawansowanych technologii.

– Ale plan jest pięcioletni i wydaje się być realizowany. Nie zmienia to faktu, że jest bardzo ambitny z racji ograniczonych możliwości finansowych reżimu. Korea Północna od kilkudziesięciu lat zadziwia analityków m.in. tym, że pomimo fatalnej sytuacji gospodarczej ciągle rozwija potencjał militarny. W tym roku mieliśmy rzeczywiście do czynienia z przyspieszeniem prób rakietowych. Być może po dwóch latach pandemii, gdy reżim skoncentrowany był na problemach wewnętrznych, władze chcą pokazać światu, że nie tylko mówią o tym, że rozwijają swój potencjał militarny, ale rzeczywiście to robią. Ostatni, sobotni test przeprowadzony w obecności Kim Dzong Una dotyczył rakietowych pocisków krótszego zasięgu, które prawdopodobnie będą mogły przenosić taktyczną broń jądrową. Przesłanie jest następujące: dotrzymujemy słowa. Pamiętajmy, że Korea Północna rozwija systemy rakietowe od kilkunastu lat i odnosi na tym polu sukcesy.

Podczas marcowej próby wystrzelono międzykontynentalny pocisk balistyczny. Rakiety Hwasong-14 i Hwasong-15, którymi dysponuje reżim mają zasięg od 8 do 13 tys. kilometrów. To znaczy, że w ich zasięgu jest nie tylko Kalifornia, ale i Waszyngton czy Nowy Jork. To już chyba nie przelewki?

– Próba przeprowadzona 24 marca była pierwszym tego rodzaju testem rakietowym od 2017 roku, kiedy mieliśmy do czynienia z okresem „fire and fury” między Donaldem Trumpem a Kim Dzong Unem. Pięć lat temu w dniu amerykańskiego Święta Niepodległości 4 lipca reżim wystrzelił międzykontynentalny pocisk balistyczny Hwasong-14, a w listopadzie Hwasong-15. Później doszło do otwarcia dyplomatycznego między obu państwami i Korea Północna sama na siebie nałożyła moratorium na tego rodzaju testy w celu obniżenia poziomu napięcia. Ponieważ jednak negocjacje z USA spełzły na niczym, reżim zaczął sygnalizować, że powróci do testowania pocisków dalekiego zasięgu, co ostatecznie miało miejsce w marcu tego roku. Wracamy więc do sytuacji sprzed 5 lat, do niebezpiecznych testów pocisków międzykontynentalnych.

To bardzo wyraźny sygnał skierowany do USA: rozwijamy potencjał militarny, jesteśmy w stanie dosięgnąć celów na waszym terytorium. To nie jest próba zwrócenia na siebie uwagi skupionej na wojnie w Ukrainie. Reżim nie cierpi wcale na jej niedostatek, chce po prostu przypomnieć Ameryce, że czas zacząć rozmawiać poważnie, bo impas we wzajemnych relacjach trwa od 2019 roku.

Propaganda północnokoreańska ogłosiła, iż 24 marca wystrzelono pocisk nowej generacji – Hwasong-17, o jeszcze większym zasięgu i sile. Amerykańscy analitycy to kwestionują, twierdząc, że był to ten sam pocisk, który przetestowano w listopadzie 2017 roku. Nie zmienia to faktu, że reżim pracuje nad pociskami, które mogą przenosić kilka głowic jądrowych, które mogą być odłączane na różnych etapach lotu. Z każdym miesiącem Korea Północna staje się więc państwem groźniejszym, gdyż posiada coraz bardziej zaawansowane systemy zbrojeniowe…

Uwaga Ameryki skupiona jest na pomocy Ukrainie odpierającej rosyjską inwazję. Kim Dzong Un na tym korzysta? A może pręży muskuły by udowodnić, że stanowi niewiele mniejsze zagrożenie dla świata, niż Putin?

– Ukraiński kontekst sprzyja Korei Północnej – tamtejsze władze wykorzystują fakt, że w Ukrainie toczy się wojna i rośnie wrogość między Moskwą a Waszyngtonem. Reżim otwarcie popiera Rosję, licząc na to, że Rosja zawetuje ewentualne rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ potępiające Pjongjang czy nakładające nań kolejne sankcje za testy rakietowe czy atomowe. Kim Dzong Un chce mieć po swojej strony nie tylko Chiny, ale i Rosję. Co więcej, przy okazji rosyjskiej agresji w debacie publicznej pojawił się znów temat znaczenia broni atomowej dla bezkarności reżimów. Rosyjska agresja pokazuje, że to, czy dany kraj dysponuje arsenałem jądrowym wpływa na kalkulacje jego przeciwników. Korea Północna widzi, że NATO nie angażuje się bezpośrednio w Ukrainie nie tylko dlatego, iż ten kraj nie należy do sojuszu. Pakt Północnoatlantycki nie chce eskalować sytuacji również dlatego, że Rosja jest państwem atomowym…

Myśli pan, że to zachęci Kim Dzong Una do przyspieszenia prac nad bronią atomową i jej nośnikami?

– Raczej utwierdzi w przekonaniu, że kraj obrał słuszną drogę. Broń jądrowa jest gwarantem nietykalności reżimu – to jest najlepsza polisa ubezpieczeniowa. Lekcja z Ukrainy brzmi: nikt nie odważy się zaatakować Korei Północnej, gdyż to mogłoby doprowadzić do konfliktu atomowego. To szalenie ważne dla władz cierpiących na syndrom oblężonej twierdzy, bojących się nieustannie tego, że zostaną obalone w wyniku zewnętrznej interwencji.

Optymistyczny wariant rozwoju sytuacji zakłada, że Korea Północna rozwija program atomowy w celach defensywnych, chce mieć skuteczny środek odstraszający. Istnieje też jednak bardziej pesymistyczny wariant – posiadanie broni atomowej daje też poczucie bezkarności, co może skłonić reżim do jakiś działań agresywnych. W grę mogą wchodzić ograniczone działania konwencjonalne na terytorium Korei Południowej. W ciągu ostatnich 70 lat bardzo często dochodziło do incydentów zbrojnych pomiędzy oboma Koreami. W 2010 roku Korea Północna zatopiła okręt południowokoreański i ostrzelała jedną z wysp. Obawiam się, że reżim może zechcieć znów spróbować czegoś podobnego, żeby sprawdzić, jak to wpłynie na sojusz USA i Korei Południowej.

Szykuje się „koreański Donbas”?

– Nie szedłbym aż tak daleko. Korea Północna zdaje sobie sprawę, że po drugiej stronie granicy ma przeciwnika, który posiada bardzo silną armię konwencjonalną. Wydaje mi się więc, że reżim nie jest zainteresowany konfrontacją, wymianą ciosów na całego – wie, że przegrałby nawet konflikt lokalny o ograniczonej skali. Obawiałbym się raczej czegoś w rodzaju niewielkiego uderzenia sprawdzającego – np. ostrzelania jakiejś wyspy, by sprawdzić jaka zareagują nowe władze w Seulu [w marcu prezydentem został konserwatywny polityk, b. prokurator generalny Yoon Suk-yeol – przyp. red.] i co zrobią Amerykanie.

Niezmiennym celem Korei Północnej jest doprowadzenie do osłabienia sojuszu pomiędzy USA a Koreą Południową. Sięgając po silny argument, jakim jest posiadanie broni atomowej, reżim może spróbować dyktować kształt tych relacji. Gdyby się to udało, doszłoby do czegoś w rodzaju „zjednoczenia” obu Korei na warunkach Kim Dzong Una. Oczywiście w podwójnym cudzysłowie, bo władze Korei Północnej nie są w stanie nawet zarządzać swoją ludnością, a co dopiero całością. Dlatego nie wykluczam, że jeszcze w tym roku dojdzie nie tylko do kolejnych prób rakietowych czy próby nuklearnej, ale i do jakiś lokalnych incydentów zbrojnych, choć nie na taką skalę jak działania rosyjskie w Ukrainie.

Nie dziwi pana, że Władimir Putin coraz częściej zachowuje się jak Kim Dzong Un: odwiedza zakłady produkcji rakiet, fotografuje się na tle pocisków balistycznych, organizuje spędy przypominające zjazdy Partii Pracy Korei? Coraz bardziej izoluje Rosję?

– Jako badacz Korei Północnej dobrze znam te obrazki. Na ironię zakrawa, że przez lata kraj ten był uznawany za pariasa z tak dziwacznym ustrojem totalitarnym, który był nie do skopiowania gdzie indziej. Rosja zdaje się zmierzać w tym kierunku. Nie znaczy to oczywiście, że stanie się drugą Koreą Północną w skali imperium. Ale rosyjskie władze zaczynają powielać zachowania z niezbyt przecież wyszukanego katalogu północnokoreańskiej propagandy. Rządy autorytarne ewoluujące w kierunku totalitarnym są bardzo skoncentrowane na utrzymaniu reżimu za wszelką cenę. Wykorzystują w tym celu wszelkie narzędzia – straszą inne kraje, rozwijają potencjał atomowy. Przywódcy jak Putin czy Kim Dzong Un cierpią na te same fobie, co wielu autorytarnych liderów przed nimi: są przekonani, że muszą być silni i zdecydowani na wszystko, bo tylko wtedy nikt ich nie obali. Zacieśniają totalną kontrolę, by wszystko mieć pod swoją łapą. Pod wieloma względami Korea Północna jest ewenementem w skali świata, ale Rosja Putina niebezpiecznie się do niej zbliża.

Pytanie, czy państwo mające status światowego mocarstwa chce i może stać się pariasem i jakie to będzie miało konsekwencje dla Rosji i świata? Niestety, Władimir Putin poszedł na jakieś dziwne zawody z Kim Dzong Unem i stara się go przebić w niektórych absurdalnych zachowaniach. To nie jest wyścig, w którym ktokolwiek poważny chciałby wziąć udział, ale czego to nie robi się dla utrzymania władzy.

Oskar Pietrewicz jest analitykiem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Zajmuje się kwestiami bezpieczeństwa w Azji Wschodniej, zwłaszcza na Półwyspie Koreańskim. Wydał książkę „Krewetka między wielorybami. Półwysep Koreański w polityce mocarstw” (Warszawa 2016).

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWczoraj Będzin za niski na Avię
Następny artykułDarowizna nie zawsze w kosztach. Kto może rozliczyć pomoc dla Ukrainy?