- Posłanka Lewicy uważa, że fotoradary odebrano gminom pięć lat temu niesłusznie i że poprawiały one bezpieczeństwo.
- Posłanka raczy jednak nie wiedzieć o licznych patologiach na ogromną skalę, jakie stały się udziałem straży miejskich i gminnych.
- Tak w skrócie – wymienione instytucje robiły wszystko by, choćby wbrew prawu, zarobić jak najwięcej pieniędzy, bezpieczeństwem nikt się specjalnie nie interesował.
Straże miejskie i gminne utraciły prawo do korzystania z fotoradarów z dniem 1 stycznia 2016 roku. Powodów, dla których zdecydowano się podjąć taką decyzję było wiele, a każdy nawet odrębnie mógłby stanowić przesłankę do odebrania lokalnym służbom prawa do używania urządzeń do pomiaru prędkości.
Wpływy z mandatów nałożonych na podstawie miejskich i gminnych fotoradarów były dochodami własnymi gmin. Potencjał takiego układu został natychmiast dostrzeżonych przez wójtów i burmistrzów, ale także samych strażników. W wielu przypadkach dochody z mandatów stanowiły większą część budżetu gminy, dlatego troska o bezpieczeństwo zeszła na dalszy plan, zastąpiona troską o stan kasy.
Jeszcze w 2011 roku, pięć lat przed decyzją o pozbawieniu gmin praw do używania fotoradarów, kontrola NIK ujawniła liczne nieprawidłowości. Po pierwsze – strażnicy karali kierowców mandatami po upływie ustawowego terminu 30 dni od dnia ujawnienia wykroczenia, choć powinni po tym terminie skierować sprawę do sądu. Powodem był fakt, że skierowanie sprawy do sądu pozbawiłoby gminę pieniędzy z mandatu. Takie praktyki stwierdzono aż w 60 procentach skontrolowanych urzędów.
Po drugie ustalono, że strażnicy bezprawnie nakładali na właścicieli pojazdów grzywny za niewskazanie sprawcy wykroczenia. Taki proceder był dla strażników kuszący – nie musieli oni ustalać sprawcy wykroczenia ani występować o jego ustalenie do policji – mogli zgarnąć należność od razu. Okazało się, że skala tego zjawiska była gigantyczna – tylko w latach 2009-2010 straże gminne i miejskie nałożyły w ten sposób około miliona mandatów.
Po trzecie pazerność straży miejskich i gminnych nie znała granic – spośród wszystkich mandatów wystawianych w kontrolowanym przez NIK okresie, tylko niewielki ułamek został wystawiony za wykroczenia niezwiązane z ruchem drogowym. Strażnicy wszystkie swoje siły rzucili do walki o pieniądze kierowców. Często dochodziło do sytuacji, w których gmina za procent od wpływów mandatowych wynajmowała fotoradary od prywatnych firm, a te ustawiały urządzenia nie w miejscach najbardziej niebezpiecznych, a najbardziej zyskownych.
Posłanka Dziemianowicz-Bąk wydaje się jednak zapominać zarówno o tamtych patologiach, jak i o przepisach, które dość znacznie zmieniły się od roku 2016. Wielu prawników już wówczas alarmowało, że strażnicy nie mają uprawnień ani do przetwarzania danych osobowych kierowców, ani do kierowania spraw do sądów. Dziś te uprawnienia są tylko po stronie policji – nawet sytuacja prawna GITD nie jest oczywista.
Przywrócenie gminom fotoradarów, które zdaniem posłanki Lewicy “zostały niesłusznie odebrane gminom” oznaczałoby powrót do dobrze znanej patologii, ponieważ straże gminne nie mają żadnego interesu by dbać o bezpieczeństwo drogowe – nie do takich celów służby te zostały powołane. Tym bardziej, że, jak chce posłanka, wpływy z mandatów “powinny być przeznaczane na fundusz przebudowy miejsc niebezpiecznych”. Skoro gminy nie korzystałyby na fotoradarach, po co i za co miałyby się nimi zajmować?
Przeczytaj także: mandat z fotoradaru 2021 – kiedy odmówić?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS