Panuje zgoda, że betonoza i asfaltoza miast jest nadmierna nie tylko w Polsce i że najwyższy czas to zmienić. Eksperci przekonują, że to nie tylko kwestia estetyki. To się opłaca.
Teraz w stolicy jest już 25 kilometrów torów obsianych trawą lub rozchodnikiem – podkreśla w rozmowie z „Rzeczpospolitą” prezes Tramwajów Warszawskich Wojciech Bartelski. – Plan inwestycyjny na kolejną dekadę obejmuje budowę około 20 km torowisk, które będą w całości „zielone”. Częściowo ta nowa infrastruktura powstanie do 2023 r. Do tego należy dodać kilka kilometrów tras, które będą remontowane. Gdy robimy kapitalny remont torowiska, decydujemy się na taki wariant, który pozwala zasiać tam trawę lub rozchodnik.
W Tramwajach Warszawskich przyszedł czas na zieleń. Remont głównej arterii dzielnicy Praga Południe – ulicy Grochowskiej, zaowocował zieloną trasą długości 4,6 km, czyli najdłuższym w Polsce zielonym torowiskiem. Z podobnym rozmachem zaaranżowano tory na Tarchomin, a na ulicy 11 listopada stworzono kilkusetmetrowe poletko doświadczalne. Podobna przyszłość czeka tory wiodące do Wilanowa i ulicę Kasprzaka.
Jak podaje dyr. Bartelski, dotychczas budowano zielone tory tak: na betonowych płytach układano ziemię, na której wysiewano rośliny. – To drogie rozwiązanie, bo trzeba przebudować całą konstrukcję torowiska – mówi dyr. Bartelski. – W ubiegłym roku rozpoczęliśmy test nowego, tańszego rozwiązania: na torach o tradycyjnej konstrukcji, czyli wypełnionych tłuczniem, ułożyliśmy maty i agrowłókninę. A na nich – różne rodzaje trawy i rozchodnika.
Pierwsze wnioski są obiecujące i metoda będzie najprawdopodobniej stosowana przy planowanych na następne lata pracach. Po co ten wysiłek? – Najbardziej oczywistą korzyścią jest estetyka: zieleń zawsze będzie wyglądać lepiej od betonu czy tłucznia – podkreśla prezes TW. – Potwierdzoną badaniami zaletą jest też obniżanie poziomu emitowanego przez pojazdy hałasu. Łatwo się o tym przekonać na Białołęce, gdzie już są zielone torowiska i tramwaje suną po nich niemal bezdźwięcznie. Trzecia sprawa to możliwość akumulacji wody pod warstwą zieleni. Dzięki temu w czasie opadów woda nie spływa do kanalizacji, a gdy jest ciepło, część zmagazynowanej wody odparowuje, podwyższając wilgotność w mieście.
– W prowadzonym przez Tramwaje Warszawskie projekcie można znaleźć wiele korzystnych aspektów – ocenia dr hab. Jacek Borowski z warszawskiej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. – Można podkreślać właściwości fitoremediacyjne, czyli oczyszczające, roślin. Ale przede wszystkim wskazałbym na otwarcie zabetonowanych przestrzeni i obiegu wody, jak na ulicy Grochowskiej w Warszawie.
Radykalna zmiana trendu
– Na przestrzeni dekad ludzie starali się zaadaptować architekturę miast w otaczającą ich zieleń. Dziś zmuszeni jesteśmy robić odwrotnie – mówi nam Paweł Kapelanowski, dyrektor ds. technicznych w firmie Green City Life. – Próbujemy, często wielkim wysiłkiem, posadzić trawę, krzew czy drzewo w betonowym i nieprzyjaznym, zurbanizowanym otoczeniu.
Eksperci ONZ szacują, że już niebawem – bo w 2025 r. – w miastach będzie mieszkać ponad 60 proc. ludności świata. Trend ten nie ominie Polski: będziemy żyć w miastach zaludnionych do granic możliwości, permanentnie przegrzanych, zanieczyszczonych smogiem i kakofonią miejskich hałasów.
Adobe Stock
Warto więc wiedzieć, że średniej wielkości drzewo w sezonie wegetacyjnym neutralizuje toksyczne składniki spalenia 130 kg benzyny. Duże drzewo produkuje w ciągu roku tyle tlenu, ile człowiek zużywa w ciągu dwóch lat. Zieleń miejska produkuje też tzw. fitoncydy, substancje hamujące rozwój mikroorganizmów, zwłaszcza bakterii i grzybów. Do tego dodajmy wyciszenie: ulistniona lipa szerokolistna zmniejsza poziom hałasu o 6,9 dB, brzoza brodawkowata – o 5,7 dB, retencję wody i przeciwdziałanie ekstremalnym zjawiskom pogodowym. Pas zieleni zmniejsza siłę wiatru o 20 do 80 proc. na przestrzeni równej 30–40-krotności wysokości tworzących go drzew.
– Zieleń odgrywa bardzo ważną rolę w zatrzymaniu wód opadowych – podkreśla dyr. Kapelanowski. – Coraz głośniej mówi się o potrzebie retencji jak największej ilości wody i odciążeniu przestarzałej, niewydolnej kanalizacji. Poprzez zamianę betonu na zieleń otrzymujemy obszary, które stają się rezerwuarem wody. Redukujemy obszary miejskich wysp ciepła oraz zapobiegamy lokalnym podtopieniom.
– Ciekawym elementem zieleni miejskiej są kwietne łąki, które w odróżnieniu od trawników nie wymagają częstego koszenia i mają znaczenie dla utrzymania bioróżnorodności, dając schronienie owadom, ptakom i ssakom. W miastach zielone łąki są kluczowe dla dzikich zapylaczy, czyli pszczół miodnych i trzmieli – wskazuje w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Anna Larsson, szefowa Circular Economy Project Development Europe w organizacji Reloop Platform. – W Polsce zorganizowane działania dla rozwoju łąk miodnych prowadzi od kilku lat Kraków.
Argumenty za zazielenianiem miast sprawiają, że – przynajmniej na Zachodzie – zapanowała moda na zieleń i ekologię. Napędzają ją debaty o dramatycznych skutkach zmian klimatycznych oraz postępującej degradacji środowiska naturalnego.
Ale z perspektywy przeciętnego człowieka nawet konkretne wyliczenia badaczy, dotyczące pozytywnego wpływu pojedynczego drzewa czy kompleksu parkowego na ekosystem miasta, są dosyć abstrakcyjne. Dyskusja często bywa powierzchowna, a pojęcia „zielona infrastruktura” czy „ogrody deszczowe” bywają nadmiernie upraszczane.
– Zwykle nie dopuszcza się możliwości, że zieleń urządzona, zaprojektowana i zrealizowana w przestrzeni osiedla czy parku może być także obiektem cennym przyrodniczo, a nawet obiektem infrastruktury technicznej – uważa Joanna Rayss, ekspertka w zakresie wdrażania elementów zielonej infrastruktury miasta oraz systemów powierzchniowej retencji miejskiej, wspólniczka w pracowni Rayss Group. – Mało tego, tak realizowana zieleń nie musi być droga. Trzeba tylko uwzględnić korzyści ekonomiczno-finansowe, które mogą być naszym przychodem dostarczanym przez zieleń w formie tzw. usług ekosystemów.
– Inwestorów powinno zainteresować to, że dzięki promocji zieleni na swoim terenie, wartość inwestycji wzrasta o kilka procent – podkreśla dyr. Kapelanowski. – Zieleń wpływa na efektywność energetyczną budynku, gdyż jej obecność np. na dachu przekłada się na zatrzymanie ciepła w budynku zimą oraz zmniejszenie kosztów klimatyzacji latem. Stanowi też dodatkową przestrzeń do wykorzystania przez najemców. Proszę sobie wyobrazić restaurację z zielonym dachem, który przekształca się w taras widokowy lub tzw. ogródek piwny. W miejsce szarej papy, której funkcją jest jedynie izolacja dachu i odprowadzenie nadmiaru wody, wprowadzamy atrakcję, która przyciąga użytkowników.
Korzystne są też systemy powierzchniowej retencji miejskiej, czyli połączone ze sobą rabaty porośnięte wielogatunkową roślinnością odporną na okresowe zalewanie, urządzone w niewielkich zagłębieniach terenowych, gdzie jest wyliczona objętość spływu wody opadowej. – Taki system może znacznie zredukować lub nawet wyeliminować podziemną sieć kanalizacji deszczowej w planowanej inwestycji. Do sieci miejskiej może natomiast trafić nadmiar wynikający z opadów o charakterze nawalnym, w formie tzw. przelewu awaryjnego – tłumaczy Joanna Rayss.
Zyski z takich działań to niższe koszty podlewania tak zaprojektowanej zieleni i minimalizacja kosztów realizacji infrastruktury odwodnieniowej. – Korzysta z takich rozwiązań całe miasto, bo oprócz korzyści mikroklimatycznych, redukcji efektu miejskiej wyspy ciepła itd., mamy także korzyści infrastrukturalne. Współczesne miasta borykają się z okresowym nadmiarem wody opadowej wskutek opadów nawalnych wynikających m.in. ze zmian klimatu. Dlatego miasta inwestują w kosztowne zbiorniki, ponoszą koszty opłat za odprowadzenie wody opadowej z miejskiej sieci do wód publicznych. Zatrzymując maksymalną możliwą ilość wody opadowej dzięki inwestycjom prywatnym, zmniejszamy problem – argumentuje Joanna Rayss.
Nie chodzi tylko o nowe osiedla mieszkaniowe. Biurowce zabiegają o tzw. zielone certyfikaty: amerykański LEED, brytyjski BREAM, polski „Zielony Dom”. – Czekam, aż pozytywna moda na zielone certyfikaty obejmie też inne sektory rynku budowlanego, a szczególnie budownictwo mieszkaniowe i, najbardziej szkodliwe z punktu widzenia ekologicznego, hale magazynowe czy obiekty przemysłowe – mówi ekspertka.
Siekiera ciągle modna
Przeprowadzona ponad dwa lata temu przez NIK kontrola zarządzania zielenią miejską przez polskie metropolie przynosi wnioski, wywołujące mieszane uczucia. Choć generalna konkluzja inspektorów Izby sprowadza się do pochwały – w ich ocenie miasta radzą sobie z administrowaniem terenami zielonymi – to w beczce miodu jest kilka łyżek dziegciu.
Ważne i smutne jest to, że w skontrolowanych dziewięciu miastach – Warszawa, Łódź, Wrocław, Piotrków Trybunalski, Legnica, Katowice, Tarnowskie Góry, Kraków, Nowy Sącz, zieleni ubywa: posadzono blisko 17 proc. mniej drzew, niż wycięto. Liczba wyciętych drzew to w sumie 40 798 sztuk.
Powierzchnia terenów zielonych nie powiększała się od 2014 r., a w Warszawie, Łodzi, Krakowie ubywało jej. Tylko we Wrocławiu i Piotrkowie Trybunalskim odnotowano przyrosty (odpowiednio 0,3 i 1,8 proc.), choć w tym drugim mieście stwierdzono też nieprawidłowości w gospodarowaniu zielonymi zasobami.
Kontrola NIK obejmowała głównie sytuację w latach 2015–2016, kiedy to dyskusja na temat zmian klimatu i zanieczyszczenia środowiska naturalnego nie miała jeszcze takiej temperatury jak dziś. Lokalne władze w ostatnich latach zintensyfikowały wydatki na te cele, co nie znaczy, że doszło do rewolucji. – Niestety, moim zdaniem, faktyczne zrozumienie korzyści z tworzenia zielonej infrastruktury pojawia się częściej w projektach prywatnych inwestorów, a wciąż zbyt mało odnotowuję takich inicjatyw w działaniach władz samorządowych – ocenia Joanna Rayss.
– Raport NIK pokazał, że usuwanie drzew w polskich miastach nie zawsze jest uzasadnione. Z reguły prezentuje się je jako działanie na rzecz bezpieczeństwa ludzi i mienia przed łamiącymi się drzewami czy ich gałęziami. Problem w tym, że zbyt rzadko sięga się po inne sposoby, by ludzi i mienie chronić. Zwykle robi się wycinkę bez rozważania innych opcji – komentuje Jacek Borowski. – Podobnie przy remontach i modernizacjach: wycinka, potem wykonuje się prace, a na koniec, ewentualnie, nasadzenie. Sztandarowym przykładem może być ulica Świętokrzyska w Warszawie, gdzie podczas budowy metra nie pomyślano o sadzeniu drzew, a dziś posadzenie ich tam jest bardzo trudne.
– O sukcesie będziemy mogli mówić, gdy zieleń stanie się nie tylko teoretycznym tworem dokumentów planistycznych jako miejski system zieleni, który najczęściej nie przekłada się na faktyczną zieleń o cechach ekosystemu, lecz jest bardziej zbiorem odizolowanych zielonych wysepek w formie parków, szpalerów drzew, alei, czasem lasów komunalnych, a nawet cmentarzy – wskazuje Rayss. – Prawdziwy system zieleni uzyskamy wtedy, gdy rozszerzymy go o formę zielonej infrastruktury, dopuszczając możliwość, że zieleń może być wielofunkcyjną częścią miasta, świadczącą przeliczalne na wartości finansowe usługi.
Nie tylko samorządy i firmy
Wiele zależy od mieszkańców, którzy próbują powiększyć zieleń w swoim otoczeniu, np. poprzez projekty realizowane w ramach budżetów obywatelskich. Doświadczenie uczy, że jest wiele gotowych pomysłów, które moglibyśmy zaadaptować. – Wielki potencjał rozwoju mają w Skandynawii ruchy upraw miejskich organizujące lokalne społeczności na potrzeby wspólnych projektów upraw warzyw i owoców, a nawet hodowli zwierząt – podkreśla Anna Larsson.
Dzięki temu w kolejnych blokowiskach Oslo i Sztokholmu pojawiają się ogrody, którymi na ochotnika opiekują się mieszkańcy. – W ścisłym centrum takie stowarzyszenia budują nawet instalacje do upraw piętrowych. Mogą również tymczasowo zagospodarowywać działki miejskie, np. obszary oczekujące na decyzje administracyjne lub miejsca, gdzie opóźnia się rozpoczęcie prac budowlanych. Wystarczy kilka wiosenno-letnich miesięcy, worki z ziemią, w których po prostu robi się otwory i umieszcza sadzonki. A do tego stara ławka, na której działkowicze mogą usiąść i porozmawiać… – konkluduje Anna Larsson.
– Nie da się ukryć, że systemowe opracowania zieleni miejskiej doskonale robi się w Niemczech. Tamtejsze miasta są świetnie zorganizowane pod względem konkretnych przepisów i działań na rzecz zieleni miejskiej – mówi Jacek Borowski. – Zwraca się tam uwagę choćby na projektowanie ulic i placów, biorąc pod uwagę zwiększanie powierzchni wymiany gazowej i absorpcji wody. To systemowe działania, do których wiele nam jeszcze w Polsce brakuje. Całe szczęście, że zaczynają się u nas przyjmować standardy traktowania drzew na wzór tego, co robi się właśnie w Niemczech. Korzystając z tego, jesteśmy w stanie powolutku się zmieniać – podsumowuje.
OPINIA
Aleksander Lech
specjalista ds. techniczno-handlowych, Green City Life
Jedna z głośniejszych w ostatnich latach inwest … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS