Wyrzucane w workach, przerzucane przez płot, zostawiane w lesie. Chore, wychudzone i co najgorsze, niewysterylizowane. Psów bez domów jest coraz więcej, datków coraz mniej. Bo przecież jest kryzys, ludzie boją się o siebie, o zwierzęta mniej.
Na imię miała Orawica. Była charakterna, mocna, nie miała zamiaru się podporządkować. Zrzucała z grzbietu, uciekała, potrafiła sama z siebie ściągnąć ogłowie. Choć Wioletta Litwin-Mroczka nie tak wyobrażała sobie swojego pierwszego konia, nie zamierzała się poddawać. Orawica zrzucała, Wiola wsiadała znowu. Orawica uciekała, Wiola goniła. A kiedy Wiola szła sama w bryczesach, z ogłowiem pod pachą, wszyscy tylko wskazywali: “Tam pobiegła, tam!”.
– To była klacz z toru, nie do opanowania przez takiego początkującego jeźdźca jak ja. Chciała tylko biec, biec, biec – uśmiecha się pani Wiola. – Tak naprawdę mnie o mało nie zabiła. Ale byłam w niej zakochana, była dla mnie jak siostra.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS