A A+ A++

– Wszyscy wiemy, co było naszym problemem w fazie grupowej. W łatwych sytuacjach zagrywaliśmy trudne podania i sami komplikowaliśmy sobie życie. Mieliśmy odbiory w środku, ale brakowało podań, by przejść do kontrataku. Przez to stwarzaliśmy sobie mało okazji, bo piłka po prostu nie docierała do Roberta Lewandowskiego. Ale mamy pewne pomysły, jak doprowadzić go do pola karnego. Wiemy, że przecież nie strzeli gola z połowy boiska – mówił dzień przed meczem Czesław Michniewicz.

Zobacz wideo
“Niewiarygodne! Co tu się dzieje!”. Kulisy meczu Polska – Argentyna

Selekcjoner już w poprzednich dniach próbował rozgrzeszać swoich piłkarzy. Wskazywał, że problemem było też twarde i nierówne boisko na stadionie 974, gdzie Polska na mundialu rozegrała mecze z Meksykiem (0:0) i Argentyną (0:2). W niedzielę stadion był jednak inny, bo Polska po raz pierwszy zagrała na Al Thumamie. Ale inna była też atmosfera i przede wszystkim przeciwnik. Z najwyższej półki, bo rywalem Polaków byli Francuzi, aktualni mistrzowie świata.

– Im też da się strzelić gola – przekonywał Michniewicz, który w 38. minucie aż złapał się za głowę. “Dawać, dawać, dawać” – wyskoczyła wtedy też cała polska ławka rezerwowych, kiedy prosto w Hugo Lorisa – po ładnej akcji Polaków lewą stroną – trafił Piotr Zieliński. Po chwili francuscy obrońcy zatrzymali jeszcze dwie dobitki. Najpierw Zielińskiego, a po chwili Kamińskiego. To była najlepsza akcja Polaków w pierwszej  połowie – dodajmy od razu, że niezłej, najlepszej na tym mundialu.

Niestety, zamiast gola dla Polski, po chwili był gol dla Francji – Oliver Giroud w 44. minucie najpierw zgubił krycie Kamila Glika, a po chwili Jakuba Kiwiora i zrobiło się 0:1. Świetnie podał mu w tej sytuacji Kylian Mbappe.

Plan na mecz widać było już na rozgrzewce

Michniewicz stanął wtedy w bezruchu, a po chwili napił się wody. Był zdenerwowany. Nie po raz pierwszy w tym meczu i nie po raz ostatni. Kiedy w 74. minucie Mbappe strzelał drugiego gola dla Francji, selekcjoner był wręcz wściekły. Najpierw pokazywał coś do swojego asystenta Kamila Potrykusa, a po chwili wrzeszczał na Krystiana Bielka, który kompletnie nie zaasekurował środka pola.

– Te drużyny, które nie grały dobrze w defensywie, pojechały już do domu. My obraliśmy swoją strategię na wyjście z grupy i to się powiodło. Ale teraz z Francją chcemy zagrać inaczej – zapowiadał selekcjoner. Inaczej, czyli w domyśle odważniej. Tego od polskiej kadry oczekiwali kibice, ale już rozgrzewka pokazała, że plan na ten mecz wcale nie musi bardzo różnić się od tego z poprzednich spotkań.

Kamil Glik, Grzegorz Krychowiak, Matty Cash, Bartosz Bereszyński, Jakub Kiwior. Wszyscy w pomarańczowych znacznikach. A w białych koszulkach reszta podstawowego składu: Przemysław Frankowski, Sebastian Szymański, Piotr Zieliński, Jakub Kamiński i Robert Lewandowski. To oni rozgrywali piłkę, a “pomarańczowi” próbowali ją odebrać na małej przestrzeni. Agresywny doskok do pressingu, przechwyt i tak w kółko. To ćwiczyli kadrowicze na pół godziny przed meczem, kiedy mniej było strzałów, a więcej odbiorów i szlifowania fazy defensywnej.

I tak później długimi fragmentami też wyglądał ten mecz. Polska głównie się broniła, wybijała piłki byle dalej od własnej bramki. Pressing? Ten kilka razy udanie został założony na połowie Francji, ale na własnej połowie już nie wyglądał tak dobrze, jak na rozgrzewce. Był chaotyczny, nieskoordynowany, pojedynczy. Jak w 3. minucie, kiedy do Julesa Kounde doskoczył tylko Przemysław Frankowski. Przy polskim skrzydłowym po chwili byli inni Francuzi, którzy pomogli Kounde wyswobodzić się pressingu i wywalczyli rzut rożny.

18 sekund i gwizdy na Szczęsnego

18 sekund. Tyle czekał Wojciech Szczęsny w 17. minucie, by wybić piłkę, którą chwilę wcześniej złapał po strzale Ousmane’a Dembele. Polska od początku kradła czas i starała się wolno wznawiać grę. W 25. minucie francuscy kibice, którzy siedzieli za przeciwną bramką i wcale w niedzielę nie było ich wiele na stadionie, zaczęli głośno wygwizdywać Szczęsnego. Polski bramkarz przejął wtedy bezpańską piłkę – do której nie dobiegł Mbappe – długo poprawiał ją sobie na stopie i zwlekał z wybiciem.

To był wymowny obrazek tego meczu, ale takich sytuacji w pierwszej połowie – przy wyniku 0:0 – było więcej. Zdarzyło się nawet, że po udanym przechwycie piłka znowu została wycofana do Szczęsnego, zamiast zagrana do Lewandowskiego czy skrzydłowych, którzy sprintem ruszyli w kierunku francuskiej bramki. Czy taki był nasz plan? Chyba nie do końca, bo gdy w 34. minucie Grzegorz Krychowiak znowu zwolnił akcję w środku pola, Michniewicz odwrócił się od boiska i pokręcił głową. Nie wyglądał na szczęśliwego. Lewandowski zresztą też nie.

Radośnie było tylko na rozgrzewce

– W przypadku Lewandowskiego trzeba jak najbardziej ograniczać jego wpływ na mecz. Separować od zespołu, nie dawać mu grać. Jest bardzo utalentowany, świetny technicznie i doskonale korzysta na boisku ze swojego ciała. Każdy ma na niego plan, a on i tak strzela gole. W poprzednich meczach nie dostawał jednak piłki zbyt często. Ale i tak cały czas musimy być czujni, bo jemu wystarczy jedna sytuacja – uczulał selekcjoner Francuzów Didier Deschamps.

W pierwszej połowie Lewandowski nie miał doskonałej okazji, ale oddał dwa strzały. Miał 13 kontaktów z piłką i wszystkie były celne, wygrał też wszystkie trzy pojedynki.

Już na rozgrzewce było widać, że jest rozluźniony. Zamiast głębokich oddechów i koncentracji, w końcu pojawił się uśmiech. Nie tylko u Lewandowskiego, ale też u innych polskich piłkarzy. Szkoda, że tylko na rozgrzewce, bo nawet w doliczonym czasie do drugiej połowy, kiedy Lewandowski najpierw nie strzelił rzutu karnego, ale po chwili trafił, bo karny został powtórzony, nie było po nim widać wielkiej radości. To był tylko gol na otarcie łez.

Trybuny pełne przebierańców

Atmosfera w kadrze w ostatnich dniach wyraźnie się poprawiła. W niedzielę na pewno była lepsza przed meczem niż w jego trakcie, gdzie nawet dobra gra Francji nie porywała trybun. Z czymś takim na tym mundialu jeszcze się nie zetknęliśmy. Pod względem atmosfery niedzielny mecz przypominał stypę. Na trybunach w ogóle nie było czuć żadnych emocji, a kibice zaczęli wychodzić ze stadionu już w 80. minucie.

To, że polskich kibiców nie ma zbyt wielu w Katarze, widzimy od pierwszego dnia mundialu. Francuscy także nie rzucają się tutaj w oczy, bo turniej zdominowany jest przede wszystkim przez fanów z Ameryki Południowej, Latynosów oraz miejscowych. Tych ostatnich w niedzielę na Al Thumamie było zdecydowanie najwięcej.

– Pierwszy raz na tym mundialu zagramy nie aż tak bardzo na wyjeździe – mówił dzień przed meczem rzecznik kadry Jakub Kwiatkowski. I w niedzielę faktycznie tak było. To niecodzienny obrazek na tych mistrzostwach, że wybiegającą na rozgrzewkę kadrę Michniewicza witały brawa, a nie gwizdy.

Ale tych braw wcale nie było dużo, bo jeszcze na godzinę przed meczem trybuny świeciły pustkami. Później się zapełniły, bo mecz oglądało 41 tys. widzów, ale Katarczycy mają na to swój sposób. Widzieliśmy go już podczas meczu Szwajcarii z Serbią (3:2), kiedy pod stadionem wokół stewardów gromadzili się miejscowi kibice – niekoniecznie Katarczycy, a prędzej Hindusi, Nepalczycy, Pakistańczycy – którzy odbierali od nich nie tylko darmowe wejściówki, ale też flagi, niewielkie szaliki czy inne upominki, które miały ich upodobnić ich do prawdziwych kibiców.

I to trochę właśnie był taki mecz. W pewien sposób niepasujący do tego mundialu, a ze względu na atmosferę wręcz mundialopodobny, który kończy się dla nas w 1/8 finału. Francja – Polska 3:1.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZimowe pływanie zawita do Gdyni
Następny artykułTyle reprezentacja Polski zarobiła na MŚ w Katarze. Fortuna za największy sukces od 36 lat