A A+ A++

To potworna wiadomość nie tylko dla 200 milionów ludzi na całym świecie – prócz Korei Północnej i Chin, gdzie nie będzie można go zobaczyć – ale przede wszystkim dla Polski. Nadzwyczaj rzadki mamy moment, gdy możemy pozazdrościć północnym Koreańczykom oraz Chińczykom, bo nie zobaczą tego filmu. Ja go obejrzałem i współczuję 200 milionom ludzi na całym świecie, ale przede wszystkim współczuję Polsce. Bo jak się domyślacie, ten „kRAJ” to jest Polska, niestety, a dzieło Ślesickiego jest satyrą na naszą ojczyznę, na nas, Polaków, na nasze zwyczaje, chamstwo, nieudacznictwo i właściwie wszystko, co nasze.

Napisałem, że „kRAJ” to film Ślesickiego, uznanego reżysera takich filmów jak „Tato” czy „Sara”, ale przecież to także emanacja talentów młodych polskich filmowców, studentów Ślesickiego ze szkoły filmowej, którą twórca niezapomnianego, niestety, „Posterunku 13” założył z Bogusławem Lindą niemal dwadzieścia lat temu. Ta antologia w zamiarze zabawnych historii nakręcona została w wielkiej mierze przez młodych adeptów kina, studentów wspomnianej szkoły filmowej, a zatem przez tak zwaną przyszłość narodu, a także kinematografii. Tak właśnie widzą Polskę młodzi ludzie i widzą ją słusznie. Słuszność jednak nijak nie przekłada się na jakość. Jedynie północni Koreańczycy i Chińczycy nie dowiedzą się, że nie umiemy ani napisać scenariuszy, ani sklecić dobrych dialogów, ani zagrać porządnie tych słabych scenariuszy i drętwych dialogów, o reżyserii nie mówiąc. Poza Koreańczykami z Północy i Chińczykami cały świat będzie to już wiedział.

„kRAJ” to film nowelowy, a więc fabuła składająca się z kilku etiud, których nic nie łączy prócz ogólnego tematu. Ja wielbicielem filmów nowelowych jestem wysoce umiarkowanym, ale nie dlatego „kRAJ” wpędził mnie w dojmujące przygnębienie. Wpadłem w doła z tej przyczyny, że to, co mogłoby być zabawne, przerażające oraz inteligentne, okazało się być modelowo polskim, a więc nieśmiesznym, niestrasznym i niemądrym. Trzy nowele wyreżyserował Ślesicki, trzy pozostałe jego studenci, odpowiednio: Veronica Andersson, Filip Hillesland i Mateusz Motyka. Wyraźnie widać, że młodzi adepci dziesiątej muzy są wiernymi uczniami Ślesickiego, żadna z tych historii nie jest lepsza ani gorsza od pozostałych, bo wszystkie skutkują smutkiem, znudzeniem i zniechęceniem widza. Jest tu historia sfrustrowanego policjanta, który uważa, słusznie zresztą, że brawurowa głupota kierowców, którzy zabijają się na drodze, przy okazji zabijając innych, bierze się z nieczytania książek, a więc niewyćwiczenia u siebie wyobraźni. Jest tu opowieść o rodzinnej firmie, w której księgowa zrobiła przewał na milion, a zbliża się kontrola skarbowa. Jest przypowieść o naiwnej kobiecej wierze w miłość na przykładzie szefowej galerii sztuki, która dostaje zwierzchnika z ministerstwa: durnia, koniunkturalistę i kłamcę. Jest rzecz o młodym ojcu, któremu w supermarkecie ukradziono dziecko, co skutkuje jego morderczym atakiem szału. Jest moralitet o małżeństwie, które wynajęło samotnej i ewidentnie stukniętej matce swoje mieszkanie i nie może jej z niego usunąć. Jest także opis sylwestra małżeństwa, w którym wszystko się sypie z powodu zdrad żony i wojny z sąsiadem, a co kończy się malowniczą śmiercią wszystkich bohaterów. Każda z tych historii finiszuje katastrofą, przemocą i śmiercią. Najdowcipniejsze w tych sześciu historiach jest to, że policjanta w służbie czynnej znów gra siedemdziesięcioletni Krzysztof Stroiński. Aktor ten regularnie, zupełnie wbrew warunkom, obsadzany jest w rolach gliniarzy bądź kilerów.

Pomysł na ten film jest żywcem wzięty z argentyńskich „Dzikich historii”, które w przeciwieństwie do „kRAJ-u” były fenomenalne. I nie jest to pierwsza próba przeniesienia tego arcydzieła na polski grunt, że wspomnę o „Ataku paniki”, filmie przy którym „kRAJ” wygląda jak podróbka podróbki. Na cały świat, prócz Korei Północnej i Chin, może pójść przekaz, że Polacy nie dość, że nie potrafią robić oryginalnych filmów, to nawet podróbki im nie wychodzą. Gorzej – cały świat wreszcie się dowie, że Polacy pozbawieni są w sposób immanentny poczucia humoru. Oczywiście my wiemy, że nie mamy za grosz poczucia humoru, a gdy usiłujemy nakręcić coś dowcipnego, wychodzi z tego albo polski kabaret, albo „kRAJ”. Ale czy 200 milionów widzów na świecie też musi posiąść tę wiedzę?

Wszystko to byłoby bardzo pomysłowe i dowcipne, gdyby nie było tak niedowcipne i nieciekawe. Jak dowcip nie łapie, a przecież nie łapie bez przerwy, to użyjmy skatologii. Jak dialogi się nie kleją, a przecież nieustannie się nie kleją, to nafaszerujmy je wulgaryzmami. Jak nie wiadomo, co zrobić, to wrzućmy awanturę i seks, to zawsze zadziała. Ja jestem zwolennikiem czarnego humoru, ale ten humor jest nie czarny ani czerwony, ani biały. Nie jest to humor żadnego koloru, bo coś, co nie istnieje, nie ma przecież barwy.

Dlaczego gdy oglądam stare polskie komedie, to umiem się wciąż uśmiać, a gdy mam do czynienia ze współczesną polską komedią, to robi mi się niewymownie smutno? Za komuny mieliśmy poczucie humoru, a dzisiaj je straciliśmy? Filmy Stanisława Barei, wówczas uważane za prostackie, dzisiaj byłyby nie do nakręcenia, bo przeładowane zbyt wyrafinowanym poczuciem humoru i współczesny polski widz nie poradziłby sobie z nimi intelektualnie? Czemu każda polska komedia bez względu na to, czy romantyczna, czy wręcz przeciwnie, pozbawiona jest tego, co powinno być istotą komedii, a więc humoru? A może reżyserzy tych filmów wiedzą coś, czego ja nie wiem, mianowicie, że Polacy rozumieją wyłącznie dowcip łopatologiczny, najlepiej koszarowej proweniencji? Gust narodowy wybitnie nam się zepsuł przez ostatnie lata, ale czyja to wina? Gustu? Narodu? Rzeczywistości? Wielkie narodowe bezguście w każdej niemal dziedzinie życia z czyjej winy się pojawiło? Czy może było zawsze, ale ukryte?

Nie to jest problemem, że cały świat się dowie, że wszyscy Polacy to jedna rodzina frustratów, nienawistników, cwaniaków, głupców, świrów. Taka wiedza dla świata może być oczyszczająca. Problemem jest to, że cały świat (prócz Korei Północnej i Chin) dowie się, że nie potrafimy kręcić filmów. Satyra na sfrustrowanych rodaków nakręcona przez zdołowanych reżyserów to dowód na to, że nie ma dla tego kraju ratunku. Nasze poczucie humoru będzie coraz żałośniejsze, nasza frustracja coraz większa, nasza bezsilność coraz potężniejsza, a nienawiść coraz szybciej się nakręcająca.

Ja oczywiści widziałem multum złych polskich filmów i przez długie lata w oglądaniu złych polskich filmów znajdowałem przyjemność. Od jakiegoś czasu jednak zauważam u siebie potworne zmęczenie złymi polskimi filmami. Jest to zapewne wypadkową mojego potwornego zmęczenia polskim poczuciem humoru.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBiałystok. Piętnaście lat miasta z Tadeuszem Truskolaskim
Następny artykułAndrzej Stasiuk: Polska to taki nieustanny oberek