Ośrodki Pomocy Społecznej z terenów dotkniętych wrześniową powodzią mierzą się teraz z olbrzymią ilością pracy, ponieważ poszkodowani przez żywioł mieszkańcy starają się o pieniądze (od 2 do 200 tys.) z różnych „powodziowych” świadczeń – są im niezbędne, by mogli stanąć na nogi, odbudować swoje życie (niektórzy z nich stracili dosłownie wszystko, włącznie z domami, które zabrała albo zrujnowała woda) i nie mogą czekać na wypłaty miesiącami. Potrzebują też wsparcia w wielu innych sprawach.
Pracownicy socjalni z terenów dotkniętych przez powódź nie są w stanie podołać tym dodatkowym obowiązkom, bo jest ich niewielu (to dlatego, że chodzi o stosunkowo nieduże miejscowości), w dodatku część z nich zmaga się z własnymi tragediami – ich domy także zostały zalane.
W samym Kłodzku wpłynęło 800 wniosków o przyznanie „powodziowych” świadczeń, w Lądku jest ich już ponad 2000. To ogrom pracy, bo do każdej osoby, która taki wniosek złożyła, trzeba dotrzeć, trzeba z nią porozmawiać, przeprowadzić wywiad, przeanalizować sytuację, a potem wpisać wszystkie dane do systemu i wygenerować decyzję. Pracownicy socjalni z terenów zalanych nie byliby w stanie zrobić tego wszystkiego bez pomocy z zewnątrz, a przecież chodzi o to, by ofiarom powodzi pomóc jak najszybciej.
Michał Szydłowski, wicedyrektor MOPS we Wrocławiu, który także wyjechał na tereny zalane
Dokąd dokładnie pojechali wrocławianie i co tam robią?
Sześcioro pracowników wrocławskiego MOPS pracowało przez trzy dni w Kłodzku. Z kolei do Lądka Zdroju w trzech turach i w ciągu niemal dwóch tygodni pojechało ponad 30 osób.
– Nasi pracownicy wykonują tam dwa rodzaje zadań: jedni prowadzą wywiady z mieszkańcami, którzy ucierpieli w powodzi, a drudzy wprowadzają dane do specjalistycznego systemu i generują dokumenty – tłumaczy Anna Bytońska, rzeczniczka MOPS we Wrocławiu.
Agnieszka Molewicz była w Lądku i pracowała w terenie.
– Na miejscu przeprowadzaliśmy wywiady środowiskowe w dwuosobowych zespołach, ale także reagowaliśmy na sytuacje, z którymi się spotykaliśmy, np. proponowaliśmy pomoc psychologiczną, gdy widzieliśmy, że ktoś może jej potrzebować, informowaliśmy, skąd można wziąć agregaty prądotwórcze itd – opowiada pani Agnieszka. W weekendy jako wolontariuszka pomaga powodzianom także w Stroniu Śląskim, z którego pochodzi jej narzeczony.
Potrzeby osób dotkniętych powodzią nadal są ogromne, a sytuacja, w której się znalazły, jest niewyobrażalnie trudna. Wciąż potrzebują naszego wsparcia. Pamiętajmy o tym.
Agnieszka Molewicz z wrocławskiego MOPS
– Niektórzy stracili dosłownie wszystko – dodaje pani Agnieszka – Żyją w potwornym stresie, w bardzo trudnych warunkach. Robi się coraz zimniej, a część z nich wciąż nie ma ciepłej wody, ogrzewania. Niektóre domy po prostu się walą i tak naprawdę mieszkańcy, którzy kurczowo trzymają się tego, co im zostało, powinni je jak najszybciej opuścić, zwłaszcza że woda tam prędzej czy później wróci. To był kataklizm, który spowodował ogrom ludzkiego nieszczęścia.
Pracy jest bardzo dużo
Każda z osób, która wyjechała na tereny dotknięte powodzią, zgłosiła taką gotowość sama.
Agnieszka Borowska tak chciała pomóc, że przyjechała do Lądka… z psem, którego nie mogła z nikim zostawić.
– Lenka ma 19 lat, niedawno chorowała i chce być tylko przy mnie, więc zabrałam ją ze sobą. Okazało się, że nie ma z tym problemu, nikomu nie przeszkadza, siedzi tu z nami – mówi pani Agnieszka. – Pracy jest bardzo dużo, wniosków mnóstwo i tak jak pozostałe osoby, które przyjechały tu z Wrocławia, cieszę się, że mogę pomóc.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS