A A+ A++

Zacznijmy od pytań:

1. Czy politycy powinni dobrze zarabiać?

Tak. Choć warto też przypomnieć sobie po co chcielibyśmy dobrze płacić politykom: po to, by do zarządzania naszymi wspólnymi pieniędzmi można było przyciągnąć fachowców, których w przeciwnym wypadku ściągnie sektor prywatny. No i żeby nie kusiło ich, by dorabiać na boku, legalnie bądź nie. I już na samym starcie widzimy, że jest problem, bo w państwie jakie buduje PiS, fachowość kandydata to chyba ostatnia rzecz, na jaką patrzy się przy zatrudnianiu na rządowych stanowiskach. Najważniejszy jest parytet polityczny, by zadowolić partyjne doły i koalicjantów.

Czytaj też: Tusk wrócił i robi porządki. „Stabilizuje nas w centrum, wyborcy tego chcieli”

2. Czy politycy w Polsce zarabiają dobrze?

Tu PiS wpadł we własną pułapkę sprzed kilku miesięcy. Gdyby mierzyć zarobki ministrów i wiceministrów PiSowskimi bajkami o klasie średniej, którą trzeba mocniej oskubać w imię Polskiego Ładu, to nawet zarabiający do zeszłego tygodnia 6-7 tys. zł brutto wiceministrowie łapią się aż nadto na tę definicję. Wszak wiceminister Piotr Patkowski z resortu finansów zawiesił poprzeczkę dla klasy średniej na psim poziomie jakichś 4 tys. zł brutto. Druga pułapka jest nieco starsza, jeszcze z czasów, kiedy rządziła koalicja PO-PSL. Minister rozwoju Elżbieta Bieńkowska w jednej z rozmów nagranych przez kelnerów z Sowy i Przyjaciół stwierdziła brutalnie, że na stanowisko wiceministra może przyjść tylko „złodziej albo idiota”, bo kto inny chciałby tak ryzykować za 6 tys. zł miesięcznie. Rozmowa miała miejsce w 2014 r., ale już wtedy wiadomo było, że pensje w rządzie są niewspółmierne do zakresu odpowiedzialności. Wiceministerialne stanowisko traktowano często raczej jako trampolinę do dalszej kariery. Za rządów PiS niektórzy opanowali to do perfekcji, by wspomnieć Piotra Woźnego (zaczynał jako wiceminister cyfryzacji, przeszedł przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, aż dotarł do posady prezesa elektrowni Zespołu Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin) czy Wandę Buk (również wice w resorcie cyfryzacji, a teraz wiceprezes spółki energetycznej PGE).

3. Czy podwyżki dla polityków powinny być bezczelnie wysokie?

Owszem, zwłaszcza wiceministrom powinno się podnieść uposażenia. Ale czy to oznacza, że politycy powinni wykonać od razu „skok na kasę”? Bo nie sposób inaczej określić skali podwyżek wprowadzonych rozporządzeniem prezydenta. Z wyliczeń ekonomisty dr. Rafała Mundrego wynika, że od 1 sierpnia podwyżka dla ministrów, posłów i senatorów (a także dla prezesów NBP, KRRiT oraz IPN) to 40-60 proc. I to bez premii. Ale to i tak nic w porównaniu do skoku płacy marszałków Sejmu i Senatu: tu podwyżka sięgnęła 75 proc.

I może nawet jakoś przeszłoby to w natłoku innych wydarzeń i w rytmie wakacyjnego wypoczynku, gdyby politycy nie postanowili przy tym przekroczyć granic bezczelności. Pierwsza sprawa to sposób wprowadzenia zmian: bez dyskusji w Sejmie, rozporządzeniem prezydenta, który sondaże ma w nosie, bo to druga i ostatnia kadencja. I właściwie natychmiast, od 1 sierpnia. W rewanżu następnego dnia posłowie PiS złożyli projekt ustawy o podwyżce pensji prezydentowi. Również o 40 proc. – z 18 do 25 tys. zł podstawy miesięcznie.

Bezczelnie? Jak diabli. Ale na tym nie koniec, bo PiS na wyścigi zaczął tłumaczyć, że w końcu to nic takiego, bo przecież te podwyżki nie odbiegają od wzrostów płac w innych sferach gospodarki. Jeśli zastanawiacie się, jak mogliście przegapić 60-proc. podwyżki i się na nie nie załapać, wiedzcie że to wierutne kłamstwo, a dokładniej zmanipulowana statystyka o podwyżkach od 2015 r. Kiedy po weekendzie okazało się, że suweren nie daje się przekonać, że zarobki skoczyły mu tak bardzo jak politykom, PiS sięgnął po wypróbowaną metodę pt. „wina Tuska”. Tym razem politycy prawicy wyliczają, ileż to emerytury będzie miał Donald Tusk (ok. 30 tys. zł) za „nicnierobienie w Brukseli”. Ktoś tak bogaty może sobie pozwolić na to, by nie chcieć podwyżek. Nie to co biedny PiS. Skala wygadywanych bzdur dowodzi, że PiS wpadł w panikę.

Czytaj też: Finanse państwa toną we mgle i ukrytych długach. „To przerażające”

4. Czy politycy powinni dawać sobie podwyżki, kiedy odmawiają ich obywatelom albo wręcz szykują im podwyżkę podatków?

Obywatelom pewnie łatwiej byłoby przełknąć nawet pokaźną podwyżkę dla polityków (wszak mniej więcej wszędzie „lud pije szampana ustami swoich przedstawicieli”), gdyby nie kontekst. Oto kilka tygodni temu z powodu postpandemicznego kryzysu już drugi rok z rzędu zamrożono płace w budżetówce. Ratownicy medyczni, zarabiający za prawdziwą harówkę zaledwie połowę tego, ile wyniesie podwyżka dla wiceministra, rzucają papierami. Do tego ogłoszony z pompą Polski Ład oznacza wprawdzie obniżkę podatków dla podobno 18 mln osób, ale też drastyczne podwyżki dla wielu innych, w tym dla większości przedsiębiorców. Będą pewnie tacy, którym podatki skoczą miesięcznie o tyle, ile wynoszą same podwyżki pensji dla polityków. Można się wkurzyć mimo wakacji. Zabawne, że hakerzy prowadzący kanał „Poufna rozmowa”, udostępniający rzekome maile ze skrzynki ministra Dworczyka, akurat teraz wrzucili korespondencję Dworczyka z Norbertem Maliszewskim z Centrum Analiz Strategicznych. Na opublikowanych screenach możemy przeczytać, że „Do lipca CAS zablokowało projekty, które zakładają wzrost cen energii i ciepła (łatwiej będzie te tematy przeprowadzić w wakacje)”. Z podwyżkami próbowano chyba tego samego, ale nie wyszło. Bo awantura robi się coraz większa.

A teraz zapowiadana chronologia wydarzeń

Kto z państwa pamięta jeszcze sprawę nagród, jakie przyznawała sobie i ministrom premier Beata Szydło? W 2018 r. ówczesny poseł Krzysztof Brejza z PO wydobył z rządu tabelkę, z której wynikało, że w 2017 r. Szydło i jej podwładni z nagród zrobili sobie system regularnego dorabiania do pensji. Ministrowie dostawali po kilkadziesiąt tysięcy złotych premii właściwie tylko za to, że byli ministrami. Ba, Szydło przyznała nawet premię sama sobie. Kiedy wybuchła awantura, Beata Szydło najpierw buńczucznie mówiła, że „te nagrody im się należały”, ale prezes PiS przestraszył się chyba sondaży. Zapowiedział, że ministrowie „zwrócą” pobrane premie, ale nie do budżetu tylko na konta Caritas. Oczywiście nikt nigdy ich z tego nie rozliczył.

Na tym jednak nie koniec, bo w ramach zemsty Kaczyński polecił przeprowadzić przez Sejm i Senat (kontrolowany wówczas przez PiS) ustawę obniżającą o 20 proc. pensje posłom, senatorom… i samorządowcom (dlaczego? Bo tak). „Vox populi, vox dei” – mówił. – „Jeśli społeczeństwo tego chce, będziemy ponosić finansowe straty, ale dla dobra ojczyzny, dla budowy przeświadczenia społeczeństwa, że polityka rzeczywiście nie jest dla bogacenia się, jest po to, żeby służyć dobru publicznemu”. Aby zmotywować posłów do autoobniżki pensji, Kaczyński zagroził, że jeśli zagłosują przeciw, nie dostaną miejsc na listach wyborczych.

Natura nie znosi próżni, a szczególnie nie znoszą jej kieszenie polityków. Dokładnie rok temu, również w środku wakacji, PiS próbował przyjąć podwyżkę uposażeń dla władzy. Ustawę wrzucono do Sejmu w piątek, błyskawicznie przeprowadzono przez komisję. „Raz dostaniemy wpier…ol [od miediów] i będzie święty spokój” – mówił podobno wicemarszałek Ryszard Terlecki posłom opozycji (cytat za „Gazetą Wyborczą”, która ujawniła ten projekt). Ustawa przeszła przez Sejm i trafiła do Senatu. „Uchwalcie te podwyżki, ale na kolejną kadencję, nie dla siebie” – apelował Wojciech Czuchnowski w „Gazecie Wyborczej”. Senat znalazł się między młotem a kowadłem. I ostatecznie ustawę odrzucił. Ta wróciła do Sejmu i czekała, niczym strzelba w sztuce Czechowa. Wypaliła po roku – PiS złożył projekt ustawy o podwyżce dla prezydenta i radnych, wzorowany na części ustawy z 2020 r.

Kiedy wynagrodzenia w Sejmie i Senacie poszły w dół, członkowie partii rządzącej zaczęli z coraz większą oskomą patrzeć na posady w spółkach skarbu państwa. Nie dla siebie, ale dla bliskich. Proceder poprawiania stopy życiowej w ten sposób postępował w takim tempie (np. żona szefa Komitetu Wykonawczego PiS Krzysztofa Sobolewskiego zasiadała w trzech radach nadzorczych), że w lipcu tego roku PiS musiał publicznie przyjąć absurdalną uchwałę o przeciwdziałaniu nepotyzmowi (zostawiając słynną szeroką furtkę mówiącą o „nadzwyczajnej sytuacji życiowej” i kompetencjach). Oczywiście i tu skończyło się na deklaracjach – nepotyzm miał wypalać żelazem minister Sasin. Pod jego skrzydłami miał powstać zespół, który określi, kogo należy zwolnić. I na zapowiedziach na razie się skończyło.

Zapowiedź czystek wśród bliskich na posadach w spółkach skarbu musiała wzburzyć partyjne doły. Żeby je udobruchać i skłonić do karnego głosowania nad ważnymi ustawami, w tym Polskim Ładem, Kaczyński musiał rzucić jakąś marchewkę. I postanowił, że będzie to marchewka-gigant – podwyżki pensji o 40-60 proc. Uradzono, że w środku wakacji może nawet nikt nie zauważy, zwłaszcza że dziennikarze zajęci są innymi sprawami, m.in. stawaniem w obronie TVN. Ale sprawa się rypła. Na dodatek opozycja postanowiła wykorzystać potknięcie PiS i dodać mu pędu: Koalicja Obywatelska złożyła projekt ustawy, która ma zablokować podwyżki w tej kadencji. Że to populizm? Nie mniejszy niż to, co wyprawia w tej kwestii PiS.

Co począć z pensjami polityków? Jak pisał rok temu Wojciech Czuchnowski, podnieść pensje, niechby nawet o 40 proc. czy 60 proc. Ale od następnej kadencji, tak jak się to robi w dojrzałych demokracjach, np. w USA. Wtedy nie będzie można posądzić nikogo, że podnosi pensje sam sobie.

Problem w tym, że projekt złożony przez KO, cofający obniżki, albo nie wyjdzie z zamrażarki marszałkowskiej, albo zostanie odrzucony. Co wtedy? Zawsze można skorzystać z rozwiązania, jakie zadeklarował senator Borowski: jeśli podwyżki wejdą w życie, Borowski chce zostawić sobie to, co zabrał mu Kaczyński w 2018 r. Resztę zamierza przekazywać na rzecz praskich fundacji wspierających dzieci, seniorów oraz praską edukację i kulturę. Jeśli cała opozycja wykonałaby podobny gest gremialnie, na dodatek uwiarygadniając go screenami przekazów (by nie było jak ze „zwracaniem” nagród na konta Caritas), zyskałaby znacznie więcej niż pieniądze.

Czytaj też: „Aż 70 proc. ludzi nie wie, że żyje w zamkniętych bańkach”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTokio 2020. Duńczycy wystartują w wyścigu o złoty medal
Następny artykułChleb, wino i szczepionka