Zaraz po obu tych decyzjach rozpoczęła się jatka w obozie Zjednoczonej Prawicy. Jak zwykle w trójkącie bermudzkim Ziobro-Morawiecki-Kaczyński. Ziobro brutalnie zaatakował Morawieckiego (który wcześniej mechanizmu warunkowości nie zawetował). Morawiecki w odpowiedzi pisnął jak mysz, czekając na odsiecz Kaczyńskiego, a także chcąc się zorientować, czy ta odsiecz w ogóle nadejdzie. Wreszcie głos zabrał Kaczyński, krytykując Ziobrę (ale dość oględnie), broniąc Morawieckiego (ale nie za bardzo), a przede wszystkim oskarżając Unię Europejską o kłamstwa i po raz kolejny przedstawiając ją jako główne zagrożenie dla polskiej suwerenności (co brzmi szczególnie groteskowo w apogeum kryzysu rosyjsko-ukraińskiego).
Już wcześniej, wobec zablokowania przez Unię wypłaty pieniędzy z Funduszu Odbudowy, różne ośrodki i frakcje obozu rządzącego zaczęły przygotowywać projekty kolejnej „reformy sądownictwa”, które miałyby przekonać unijne instytucje, że Polska pod rządami Zjednoczonej Prawicy pozostaje państwem prawa.
Stosunkowo najłagodniej (przynajmniej w języku i retoryce) zapowiada się projekt Andrzeja Dudy. Najostrzejszy i najbardziej nieprzejednany jest projekt Ziobry. Projekt Kaczyńskiego w wielu aspektach bliższy jest projektu Ziobry (oba zakładają np. „spłaszczenie struktury polskich sądów”, co miałoby być okazją do jeszcze bardziej powszechnej czystki niepokornych sędziów), jednak jego język ma być podobno nieco mniej konfrontacyjny pod adresem UE.
Wszystkie trzy projekty nie rozwiązują jednak żadnej z wątpliwości zgłoszonych przez europejskie trybunały i unijne instytucje. Praktycznie w każdym z nich Izba Dyscyplinarna SN ma powrócić, tyle że pod zmienioną nazwą. Żaden z tych projektów nie zakłada natomiast przywrócenia Krajowej Rady Sądownictwa jako instytucji stojącej na straży niezawisłości polskich sądów, a nie – jak dzisiaj – będącej podstawowym narzędziem jej niszczenia. Żaden z projektów nie rozwiązuje problemu pseudosędziów mianowanych przez upartyjnioną neo-KRS. Żaden z nich nie rozwiązuje też problemu sędziów ukaranych i odsuniętych od orzekania przez Izbę Dyscyplinarną. W najlepszym wypadku (projekt Dudy) ich sprawy mają być „zbadane ponownie”. Wśród „badających” będą oczywiście skierowani przez neo-KRS do Sądu Najwyższego partyjni żołnierze Kaczyńskiego, Ziobry i Dudy.
Faktyczna likwidacja sędziów próbujących zachować niezależność od partii rządzącej nie zostanie zatrzymana. Duda czy Kaczyński chcieliby ją co najwyżej spowolnić – przynajmniej do momentu podjęcia przez Komisję Europejską decyzji o wypłacie unijnych pieniędzy.
Cała reszta jest – jakby to ujął William Szekspir, gdyby przyszło mu uprawiać publicystykę w czasach rządów Zjednoczonej Prawicy – „opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości, lecz nic nieznaczącą”. Czyli walką frakcyjną w obozie władzy, gdzie Ziobro podgryza Morawieckiego, bojąc się frontalnie uderzyć w Kaczyńskiego, Kaczyński próbuje zachować pozycję ostatecznego arbitra, a kwestia pieniędzy na rozwój naszego kraju, naszego miejsca w UE, geopolitycznej pozycji Polski w coraz bardziej niespokojnym regionie… wszystkie te sprawy schodzą na zupełny margines zainteresowań polityków rządzących dzisiaj w Warszawie.
Kłamstwo ma krótkie nogi
Czy ta gra Kaczyńskiego, polegająca na odwlekaniu decyzji, a w ostateczności nawet na lekkim spowolnieniu procesu budowania w Polsce białoruskiego modelu sądownictwa, aby dostać za to unijne miliardy i wygrać za nie kolejne wybory – ma szanse powodzenia?
Odpowiedź wcale nie jest oczywista. Kaczyński ma nadzieję zaapelować do tej części urzędników unijnych, których motywacje są bardziej polityczne (w sensie najprostszego i najbardziej krótkowzrocznego pragmatyzmu, który widzi Polskę jako „dziki kraj”, ale z którym można wymieniać ziemię na szklane paciorki), niż normatywne czy prawne. Kaczyński ma nadzieję, że tacy urzędnicy pogardzą prawem i wartościami europejskimi tak samo, jak on nim gardzi. Pewną nadzieję obudziło u niego zachowanie Ursuli von der Leyen. Przez wiele miesięcy szukała ona jakiegokolwiek pretekstu, żeby dać Morawieckiemu pieniądze.
Jednak Kaczyński nie pozwolił premierowi wywiązać się z obietnic, które ten złożył Ursuli von der Leyen i niemieckim chadekom. Albo nigdy nie chciał się z tych obietnic wywiązać, albo nie wiedział jak sobie poradzić z szantażem Zbigniewa Ziobry. Izba Dyscyplinarna nigdy nie przestała działać. Sędziowie przekładający polskie prawo nad wolę Kaczyńskiego czy Ziobry byli nadal karani i odsuwani od orzekania. Tam, gdzie nawet PiS-owska Izba Dyscyplinarna okazywała się zbyt ślamazarna, osobiście wkraczał do akcji Zbigniew Ziobro i opornych sędziów zawieszał własną decyzją, podejmowaną całkowicie poza wszelkimi procedurami i normami europejskimi. W ten sposób Zjednoczona Prawica nadal budowała w Polsce białoruski model sądownictwa, a kolejne orzeczenia i decyzje europejskich trybunałów oraz instytucji UE pokazywały, że Europa ten proces dostrzega i nie zamierza go już tolerować.
Dziś okłamanie instytucji unijnych za pomocą kolejnych prawicowych projektów „reformy sądownictwa” jest o wiele trudniejsze. Obietnice Morawieckiego nie zostały dotrzymane (nawet Ursula von der Leyen musiała to przyznać publicznie). Chadecja nie rządzi już w Niemczech, osłabło więc też przyzwolenie na zbyt swobodne traktowanie podstawowych unijnych zasad i norm przez niektórych przedstawicieli niemieckiej chadecji w instytucjach unijnych.
Jarosław Kaczyński odroczył decyzję trybunału Przyłębskiej w sprawie zgodności unijnego mechanizmu warunkowości z polską konstytucją, bo stoi przed nim zupełnie podstawowy wybór, a on nie wie, jak ten wybór rozstrzygnąć. W grze są nie tylko pieniądze dla Polski, ale także polityczne konsekwencje, jakie wiązałyby się z ich ewentualną utratą.
Odpowiedź w wersji Ziobry (twardość wobec Brukseli, a później niepłacenie składek do budżetu UE w odpowiedzi na częściowe wstrzymanie unijnych wypłat dla Polski) prowadzi w paru kolejnych krokach do polexitu. To z kolei uderza w legitymizację władzy, która demoluje geopolityczne zabezpieczenia Polski w momencie, kiedy na Wschodzie szaleją Putin i Łukaszenko, a Orban marzy o odzyskaniu zakarpackiej Ukrainy z pomocą Putina. Wszyscy lokalni zamordyści w naszym regionie zaczynają się powoli oswajać z ideą wojny w Europie, o ile taka wojna ułatwiłaby im realizację ich własnych interesów, a przede wszystkim umocniła ich władzę nad społeczeństwami coraz intensywniej wychowywanymi do nacjonalizmu.
W tej sytuacji najpierw utrata unijnych pieniędzy, a później utrata osłony ze strony unijnej „soft power” (która wraz z gwarancjami natowskimi składa się na jedyne geopolityczne zabezpieczenie polskiej niepodległości), byłaby kompromitacją rządów Kaczyńskiego.
Ziobro chce Kaczyńskiego skompromitować, utrudniając mu ewentualne wycofanie się rakiem z konfliktu w Brukselą. Kaczyński sam na tym konflikcie zbudował swoją „siłę” w oczach prawicowych wyborców, więc też nie bardzo umie się z niego wycofać.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS