Był pan kiedykolwiek na Jasnej Górze?
Samuel Willenberg:
A jakże, wszystkie moje wagary tam były! Przecież mieszkałem w Częstochowie do 13. roku życia. Jak tam pojechałem po wojnie, to szukałem na tych murach, czy jeszcze gdzieś jest wygrawerowane „Samek”… (śmiech)
Uciekinier z Treblinki, Żyd, powstaniec warszawski, ateista z Tel Awiwu, stawia pomnik Jana Pawła II…
Chciałbym podarować swoją rzeźbę Jana Pawła II, która mogłaby stanąć przed kościołem św. Augustyna na Nowolipkach w Warszawie, na terenie byłego getta.
Czemu w ogóle wyrzeźbił pan Ojca Świętego?
To było w 2005 roku, po śmierci papieża poczułem, że muszę to zrobić. Ja bardzo szanowałem Jana Pawła II, który tyle zrobił dla poprawy stosunku do Żydów, że zrobiłem rzeźbę papieża patrzącego na Torę i tablicę z dekalogiem. To był poryw serca.
Sztuką zajął się pan na emeryturze.
To pewnie geny.
Pana ojcem był uznany artysta żydowski przedwojennej Polski Perec Willenberg.
Kiedy się urodziłem, tata uczył w Częstochowie plastyki w szkole żydowskiej. Przerwał to, kiedy dostał zamówienie na wykonanie plafonu w starej bóżnicy. Miał za to dostać 30 tysięcy złotych!
Majątek!
Ale, niestety, dostawał oprotestowywane weksle i zamiast 1000 zł dostawaliśmy 20 – 30 zł. Było bardzo ciężko, więc ojciec pojechał do pracy do Warszawy. Dojechaliśmy do niego, ale tata znalazł pracę w Opatowie, w Świętokrzyskiem, gdzie malował synagogę.
Ma pan 16 lat i wybucha wojna.
A ja idę do wojska.
Te ciepłe kobiety wychodziły nagie z baraku do komory gazowej. Wszystko parowało, więc one szły jakby we mgle, w chmurze. Jak z innego świata
Szesnastolatek? Jak to możliwe?
Mnie nie trzeba było dwa razy powtarzać i jak tylko jakieś napotkane przez nas pod Garwolinem podwody krzyknęły: „Chłopaki, chodźcie do wojska!” – to zrzuciłem garnitur i stałem się żołnierzem.
ŻONA, Ada Lubelczyk Willenberg: To było wyjątkowo nieżydowskie zachowanie!
Dlaczego?
ŻONA: Żydzi byli ostrożniejsi, nie pchali się tak na wariata do wojska, a on ma po matce Rosjance coś słowiańskiego… (śmiech)
Wróćmy do września 1939.
Poszliśmy na wschód, aż do Kowla, skąd wróciliśmy do Chełma. Stamtąd ruszyliśmy już pociągiem na zachód, na front niemiecki, ujechaliśmy może kilometr, gdy zobaczyliśmy czołgi sowieckie. I zaczęła się regularna strzelanina. My za nasypem, oni z drugiej strony.
Jak to się skończyło?
Zostałem bardzo ciężko ranny, miałem całkowicie sparaliżowane nogi i miałem już nigdy nie chodzić. Niech pan zobaczy tutaj, tu mi weszła, tamtędy wyszła, na szczęście nie naruszyła kręgosłupa…
Wygląda strasznie…
Później w Treblince kroił mnie kolega, bo dostałem bicie i w tym miej- scu zbierała się ropa. Miałem 40 stopni gorączki. Naostrzyłem scyzoryk i mówię: „Alfred, krój!”. On nie chciał, ale go zmusiłem, czarna ropa się wylała, ale się zabliźniło. Jeszcze do lat 80. co roku mi się ta rana odnawiała. Przeszło, kiedy wyhodowali tę bakterię i dali mi antybiotyk.
Wróćmy do kampanii wrześniowej.
Trafiłem do szpitala wojskowego, który zajęli Rosjanie, ale okazało się, że według Ribbentropa się zagalopowali i cofnęli się, zostawiając to Niemcom.
Dla pana oznaczało to śmiertelne zagrożenie. Pan miał aryjski wygląd?
Zawsze! Blond włosy, niebieskie oczy… Ojciec miał czuprynę jak Paderewski, więc go ludzie na ulicy brali za mistrza i żądali autografów… W każdym razie jak wkroczyli Niemcy, to lekarze nas od razu wypisali z lazaretu, żebyśmy nie trafili w ich ręce. Koniec końców ze śmierdzącymi ranami dojechałem do domu.
Jak wyglądał początek okupacji?
Zdążyłem wydobrzeć, kiedy w grudniu 1939 Niemcy rozstrzelali 107 osób w Wawrze, zresztą wśród nich sporo Żydów.
ŻONA: Potem na murach pojawiały się napisy „Pomścimy Wawer”.
Po tej zbrodni austriaccy żołnierze ostrzegli nas, młodych, byśmy uciekali, bo coś się szykuje. I tak 1 stycznia 1940 roku uciekliśmy wszyscy do Opatowa, do taty. Ojciec malował pejzażyki, a ja chodziłem po wsiach i zamieniałem to na jajka, kury, mleko, siostra dawała korepetycje, mama robiła zastrzyki – nie było tak źle.
Mimo że mieszkaliście w getcie?
To nie było ogrodzone getto, ale otwarta dzielnica. Mama miała polską kenkartę jako prawosławna, bo udało się ukryć, że po ślubie przeszła na judaizm, ale my mieliśmy dokumenty żydowskie. I kiedy w 1942 roku zaczęły się słuchy, że będą gdzieś wysyłać Żydów, ojciec załatwił i nam polskie kenkarty. Sam uciekł do Warszawy, gdzie jako Karol Baltazar Pękosławski malował obrazki, a my z mamą pojechaliśmy do Częstochowy, do koleżanki mamy, Polki, która żyła z Żydem i która znalazła nam pokój.
Zanim tam zamieszkaliśmy, wróciłem z matką do Opatowa po rzeczy, a w domu zostały tylko siostry: 24-letnia Ita i 6-letnia Tamara. Wracamy do domu, a tu w drzwiach krzyczy właścicielka: „Panie, to były Żydówki, policja je wzięła!”. Wydali je… (cisza)
Musieliście stamtąd uciekać.
Teraz płaczę i płakałem wówczas z matką. Poszliśmy do parku pod Jasną Górę, usiedliśmy na ławce i strasznie płakaliśmy, tylko jak ktoś przechodził, to przytulaliśmy się do siebie, jakbyśmy się całowali, żeby nikt nie zauważył. Mama kazała mi uciekać i wróciłem do Opatowa. Po dwóch dniach, w nocy, 23 października 1942 roku, wszystkich nas spędzili na targ. Ukraińscy strażnicy pozabierali chłopakom buty z cholewami i powieźli nas do Treblinki.
Ale pan nie trafił do gazu.
Siedziałem na ziemi i zdejmowałem, tak jak nam kazali, buty. Wtedy podszedł do mnie chłopak z Częstochowy, którego nie poznałem, i po- wiedział: „Mów im, że jesteś murarz!”.
Dlaczego?
Niemcy rozbudowywali obóz i potrzebowali murarzy. Wyrżnęli po- przednie sonderkomanndo, bo jeden z nich zasztyletował esesmana, więc teraz tworzyli nowe. Miałem na sobie malarski kitel ojca i przekonałem Niemców, że pracowałem na budowie. Dostałem kopniaka i wrzucili mnie do baraku. A sześć tysięcy opatowskich Żydów poszło od razu do gazu. Moi koledzy, którzy sprzątali ubrania zagazowanych Żydów z kolejnych transportów, poszli razem z ostatnim z nich do komory gazowej…
Jeszcze tego samego dnia wieczorem podszedł do mnie ten chłopak z Częstochowy, który mi pomógł. To był Alfred Bem, mój sąsiad z ulicy obok. To on mi uświadomił: „Samek, ty jesteś w fabryce śmierci. Tu wszystkich likwidują!”.
Co się wtedy czuje? Strach, przerażenie, otępienie?
Otępienie właśnie. Jakbym dostał w głowę. Miałem tylko jedną myśl: „Muszę stąd uciec, trzeba zwiać”.
Wcześniej jednak dokonał pan makabrycznego odkrycia.
W grudniu 1943 roku zobaczyłem wśród sortowanych rzeczy zagazowanych częstochowskich Żydów ubrania moich sióstr.
Skąd pan wiedział, że to na pewno ich?
Kiedy wybuchła wojna, Tamara miała trzy latka, w 1942 roku sześć. Ciągle nosiła ten sam płaszczyk i mama musiała doszyć jej zielone, pra- wie odblaskowe, rękawki i trochę materiału na dole, żeby płaszcz był dłuższy. To się bardzo rzucało w oczy. I kiedy sortowałem te ubrania, zobaczyłem płaszczyk Tamary, a pod nim kwiaciastą suknię Ity. Musiały być razem do końca… Przepraszam, nie mogę…
Jak pan to zniósł?
Wtedy w ogóle nie płakałem. Zagryzłem zęby i nie reagowałem. W ogóle, ani łezki! Rozumie pan: ani łezki!
Przetrwał pan, bo Niemcy potrzebowali was do ukrycia śladów swoich zbrodni.
Musieliśmy budować, sortować ubrania. Nie byłem fryzjerem, ale raz kazali mi strzyc kobiety, które szły do gazu. Włosy były Niemcom potrzebne do materacy do łodzi podwodnych. Wie pan czemu? Bo włosy nie przyjmowały wilgoci. Jedną z tych kobiet, 20-letnią Rut Dorfman, tak zapamiętałem, że ją wiele lat po wojnie wyrzeźbiłem. To było straszne uczucie…
Bo pan wiedział, że ona idzie na śmierć?
I ja wiedziałem, i ona wiedziała. Spytała mnie: „Jak długo to potrwa?”. Oszukałem ją, że tylko dziesięć minut, a trwało to dłużej. Wie pan, to był surrealistyczny, koszmarny widok: te ciepłe kobiety wychodziły nagie z baraku do komory gazowej. Wszystko parowało, więc one szły jakby we mgle, w chmurze, jak z innego świata…
O mój Boże.
Tak. To była tragedia. Cały czas, każdego dnia, człowiek zastanawiał się, czy przeżyje. Jednocześnie zaczęła się obozowa konspiracja, której tworzenie było bardzo trudne.
Dlaczego?
Jak pan jest pośród przyjaciół, którym pan ufa, to łatwiej podejmować takie decyzje, angażować się. Tam, w Treblince, siedzieli ludzie, którzy się nie znali. Każdy chciał przeżyć i bał się, że kolega ze strachu doniesie na ciebie do gestapo.
Mimo to udało się wam uciec.
To było 3 sierpnia 1943 roku. Koledzy rzucili granatami w zbiornik benzyny, zaczęliśmy strzelać i w tym ogromnym zamieszaniu uciekło może ze dwustu więźniów.
Wiedział pan dokąd uciekać?
Ja tak. W przeciwieństwie do moich kolegów miałem za drutami matkę i ojca. Przeszliśmy razem kawałek lasu, przez nieistniejące już dziś tory Małkinia – Siedlce, i szosę. Tak wyszliśmy prosto na wieś. Jedni uciekli w prawo, inni w lewo, a ja przeszedłem środkiem. Miałem dobry wygląd i się nie bałem. Tak doszedłem do Bugu i tam trafiłem na spekulantów, którzy wozili ludzi.
Wiedzieli, kim pan jest?
Tak i pomogli mi. Byłem ranny w nogę, ale doszedłem do stacji w Kostkach niedaleko Sokołowa Podlaskiego. Tam dziewczyna w sklepie, Polka, ostrzegła mnie, że Niemcy szukają uciekinierów. Poznawali ich po tym, że byliśmy łysi albo mieliśmy bardzo krótkie włosy.
Jak pan sobie poradził?
Pomogła mi ta dziewczyna, wsadziła w kieszeń 20 złotych. No to ja chciałem od razu kupić sobie 15 papierosów i zapałki. „To panu zabrak- nie na bilet” – powiedziała i dała mi te papierosy za darmo. Poszedłem się przespać na polu, rano z opuchniętą, poharataną nogą doczłapałem na stację. Znów mi pomogli.
Kto tym razem?
Poprosiłem jakąś kobietę, żeby mi kupiła bilet, a ja popilnuję jej bagażu i będę do niej mówił „stryjenko”. W Siedlcach znalazłem lekarza, któremu powiedziałem, że uciekłem ze stalagu z Prus Wschodnich, on zajął się moją nogą, nakarmił mnie i ruszyłem do Warszawy. Zatrzymałem się w Rembertowie u jakiejś gospodyni. Wieczorem wrócił jej syn – jakiś bandyta – i zaczęliśmy się obwąchiwać. Mówi: „Jakbyś miał pie- niądze, to załatwiłbym ci dokumenty…”. A ja mu na to, że mam sto dola- rów. „A skąd?”. „A złapałem jednego żydziaka nad Bugiem…” (śmiech)
Udało się?
Wszystko mi załatwił, jeszcze resztę przyniósł! Przez znajomych z Częstochowy dowiedziałem się, że ojciec jest w Warszawie. No to na bezczelnego poszedłem do magistratu i Niemcy powiedzieli mi, że Karol Baltazar Pękosławski mieszka przy ul. Grójeckiej 104! Co się okazało? Dozorca załatwił ojcu legalne papiery! Był tylko jeden kłopot: tata miał aryjski wygląd, ale bardzo źle mówił po polsku, z żydowsko-rosyjskim akcentem.
Jak sobie z tym poradził?
Napisali mu w kenkarcie, że jest niemową. I tak go znalazłem… Przepraszam, nie mogę mówić, ale to spotkanie z ojcem… To było niesamowite, bo jego pokój przypomniał mi dzieciństwo, zapach farb i terpentyny. A wszędzie na sztalugach święte obrazy: Maryja, Jezus…
W końcu malował Żydów.
Właśnie to samo mu powiedziałem: „Tata, tu znów malujesz Żydów!”. (śmiech)
Z czego pan żył?
Jak mi troszkę odrosły włosy, to zacząłem chodzić po sklepach z dewocjonaliami i sprzedawać te obrazy. I brali je! Kiedyś na Krakowskim Przedmieściu spotkałem przed wystawą dwie panie zachwycające się takimi obrazkami, zawiozłem je więc obie do ojca. Były zachwycone! „Tylko ja bym chciała, żeby Pan Jezus nie był ryży, ale blond”. One zaczęły posyłać nam płótna i tata malował dla księdza, do kościołów, wszędzie.
ŻONA: Oni potem mówili, że nigdy im się tak dobrze nie powodziło, bo ludzie w czasie okupacji byli bardzo religijni i wierzyli, że te obrazy pomogą im przetrwać wojnę.
Tata tak dobrze zarabiał, że starczało nie tylko nam, ale jeszcze posyłał pieniądze matce.
Jak pan trafił do powstania?
Mieszkałem wtedy w Śródmieściu, na Natolińskiej, i kiedy wybuchło powstanie, to z rewolwerem i dwoma granatami pobiegłem do VII Zgrupowania AK „Ruczaj”, który zdobywał czeskie poselstwo przy Koszykowej. Wszyscy wiedzieli, że jestem Żydem, że uciekłem z Treblinki. Walczyłem przy Natolińskiej, placu Zbawiciela, na Mokotowskiej w gruzach znalazłem dwie ukrywające się Żydówki. Niech pan czyta, tu jest list, jakiś czas temu jedna z nich pojechała do Treblinki, kupiła moją książkę i napisała do mnie.
Na początku był pan w AK.
Potem przeszedłem, zresztą za zgodą dowództwa AK, do kolegów – syndykalistów z lewicowej Polskiej Armii Ludowej, nie mylić z AL. I z nimi walczyłem do końca powstania na Śródmieściu i Czerniakowie. Przy wyjściu z powstania uciekłem z kolegą Zygmuntem Strawczyńskim do wójta z Błonia, znalazł nam kwaterę w Kopytowie i tam doczekałem wyzwolenia.
ŻONA: Igo, proszę cię, musimy kończyć, jesteśmy umówieni, a ty panu nawet nie pozwalasz dojść do słowa!
Daj mi tę książkę, chcę coś pokazać!
ŻONA: Igo…
No daj mi tę książkę, proszę cię!
ŻONA: Mój mąż ma najwyższe polskie odznaczenia, dostał od prezydenta Kaczyńskiego, ale to ja powinnam je dostać za to, że tyle lat z nim wytrzymuję… (śmiech)
A dlaczego Igo?
Już mówię…
ŻONA: Nie, to było pytanie do mnie! On miał taki pseudonim w powstaniu i jak go poznałam po wojnie, to wszyscy mówili do niego „Igo” i tak zostało.
Muszę panu jeszcze pokazać…
Panie Samuelu, pańska żona mnie zabije…
Ona? Nie, ona pana nie zabije.
ŻONA: Zabiję obu!
Chciałem tylko spytać o losy powojenne, ale…
ŻONA: Ja to wszystko opowiem krócej. W 1946 roku mąż nielegalnie, przez Alpy, przeprowadzał grupę młodzieży żydowskiej do Palestyny. W Rzymie przeczytał w polskiej gazecie, że jego ojciec umarł. Wiedząc, że matka jest sama, zostawił tę grupę i wrócił do Polski.
Dostałem paszport i wróciłem legalnie.
ŻONA: I tu się zaczyna moja tragedia… (śmiech) Szukałam mieszkania dla cioci, wujka i dla mnie. Przyszłam do organizacji syjonistycznej, po koleżankę, a tam siedział taki ładny polski oficer, bo on był wtedy bardzo ładny i bardzo polski, a ja go spytałam, czy słyszał o jakimś mieszkaniu. A on do mnie: „Mam dwa pokoje w Łodzi, ale musisz wyjść za mnie za mąż”. A ja byłam taka mała dziewczyna, pół twarzy zasłaniał mi beret… (śmiech). A wujek rzeczywiście znalazł mieszkanie przy tej samej ulicy co on, spotykaliśmy się i od 63 lat się z nim męczę.
Jak pani przeżyła wojnę?
ŻONA: Miałam 14 lat, kiedy uciekłam na aryjską stronę. Przechowali mnie Polacy.
Ostatecznie w 1950 roku emigrują państwo do Izraela.
ŻONA: Z jego mamą. W 1960 roku rodzi się nasza córka, której daliśmy na imię Orit. R – jak Rachela, po mojej mamie, I – jak Ita i T – jak Tamara, jego siostry. Czyl … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS