A A+ A++

Tematem dzisiejszej GROmady będzie odsłona serii, o której miałem już okazję opowiadać dwukrotnie. Raz przybliżając jego niezbyt długą historię, raz oceniając pakiet pierwszych trzech odsłon. I gdy niedawno wyszła czwarta odsłona serii, ku niezbyt ciepłemu odbiorowi, wstrzymałem się z zakupem. Niemniej w końcu wziąłem grę… i no cóż, przygotujmy rękawice bokserskie oraz miejsce na notatki na przyszłość. Bo to przyda się podczas opowieści o Kangurku Kao.

Witam was w ramach Piątkowej GROmady, gdzie tym razem przybliżę Kangurka Kao w wersji na Windowsa. Jest to przedstawiciel gatunku gier platformowych wyprodukowanych/wydanych przez Tate Multimedia (w Polsce dystrybutorem była Cenega). Po dłuższej przerwie seria powróciła najpierw w formie reedycji drugiej odsłony, później trylogii wydanej wyłącznie na GoG.com (w wersji na Windowsa), a kilka miesięcy temu pełnoprawnej czwartej odsłony. A jej odbiór był, no cóż, dość różny. Sprawdźmy więc, czy faktycznie z grą jest coś nie tak.

Nota: Nowy Kao nie jest, wyłączając postacie, fabularnie powiązany z poprzednimi odsłonami serii. Jeśli znajomość poprzednich odsłon się do czegoś przyda, to do jednego osiągnięcia.

Polski kangurek na wyprawie w dalekie strony

Pewnie dnia Kao ma dość rzeczywisty koszmar, gdzie to widzi bliską sobie osobę w niezbyt komfortowej sytuacji. Bo przebudzeniu się w dość brutalny sposób (upadek z hamaku zawsze boli), rozmowie z mamą oraz mistrzem sztuk walki (koalą :P) wyrusza – po przebyciu treningu z walki oraz zastosowaniu dziwnego tekstu* – w krótką podróż celem znalezienia osoby ze snu. Oraz kogoś jeszcze, co zajmie około 6,5 godziny, a dla kogoś kto chce zdobyć wszystkie osiągnięcia (co jest bardzo proste) około 8 godzin. Mi tam szczerze jakoś średnio chce się wracać do przygody, no i mam swoje histore z Kangurkiem Kao, gdy to w przypadku trzeciej odsłony uganiałem się za pojedynczą znajdźką bitą godzinę. No i ogólnie nie mam motywacji, by wracać do przygody.

Jeśli chodzi o kształt opowieści, to ten najłatwiej ocenić jako coś w kategorii “może być”, niezaleznie od perspektywy (dziecko/dorosły). Zarówno nowe jak i stare wypadają nieźle, a przynajmniej widać, że twórcy mieli na nie pomysł. Jeśli jednak coś miałbym do zarzucenia całej historii, to momentami zła specyficzność. Jeden z cytatów z początku* to tylko jeden z przykładów sytuacji, gdy autentycznie drapałem się po głowie po tym, co usłyszałem (Kaotube? serio?). Niby to gra dla małego odbiorcy, ale jakoś da się zrobić grę dla niego przyjemną także dla tego w wieku 20+. Dodatkowym problemem są błędy, których część ma trochę, szczęśliwie u mnie nie było tego za wiele. Ot raz moneta nie reagowała na podnoszenie czy udało mi się prawie wpaść pod mapę, bo część ściany była niekolizyjną teksturą. Szczęśliwie jakoś udało mi się wydostać.

Na koniec jedno drobne, ale irytujące rozwiązanie związane z punktami kontrolnymi przypominającymi gong na ringu. Niby by się wydawało, że wczytuje tam niezależnie od przyczyny, ale o dziwo ta ma znaczenie. Bo gdy jakoś kangurek padł, to pojawiał się tam. Ale jeśli np. trzeba było wyłączyć/zrestartować grę, to po powrocie pojawiało się na jego początku. No i później musiałem biec przez cały teren.

* – Tekst z filmu J. Carpentera „The Live” (pl. Oni żyją) w grze dla dzieci? Osobliwy pomysł, ale chyba niewłaściwy adres.

Nowy Kangurek Kao to, tak jak poprzednia odsłona cyklu, przedstawiciel gier platformowych, gdzie motywem przewodnim jest kangur-bokser potrafiący wywijać ogonem w powietrzu. Do tego skaczący, tupiący, rzucający przedmiotami i korzystający z mocy rękawic w trudnych sytuacjach jak zagadki środowiskowe z kategorii niezbyt skomplikowanych. W sumie napisałbym coś więcej, ale niestety nie: nawet nie ze względu na niechęć do zbytniego spoilerowania (szkoda, że twórcy tego nie pojęli tworząc osiągnięcia), a brak innej zawartości – w tej materii – wartej opisanie. Mamy więc podstawy, solidnie wykonane i responsywne, i w sumie tyle. Łatwo się tego nauczyć, nowości przyjąłem z otwartymi rękoma, a korzystanie z tego jest przyjemne.

W spokojniejszych etapach gry istnieje także możliwość modyfikacji Kao, przy czym istnieje możliwość odtworzenia jego wyglądu z pierwszej odsłony cyklu (szkoda tylko, że nie przenosi się to do scen przerywnikowych). W każdej z otwartej lokacji jest szafa, gdzie można kupić jakiś ubiór za monetki: dla mnie przyjemny, ale zbędny, detal. Dodatkowo ewentualne nagromadzenie monet nie jest trudne, bo te pojawiają się za każdym wczytanym zapisem stanu gry. Szkoda tylko, że ewentualna zmiana nie jest widoczna w przypadku scen przerywnikowych, bo tam zawsze pojawia się domyślny Kao. Nie wygląda on jakoś źle, ale trochę szkoda, że nie da się zrobić czegoś w stylu “gdy customowa postać pojawia się cutscence”.

W tym wszystkim widać także inną cechę tego tytułu: dla części to pewnie wada, dla mnie zaleta. Mianowicie jest to dość niski poziom trudności, efektem czego czasem trzeba się autentycznie postarać, by paść. A nawet jeśli to się jakoś uda, to zapewne wykorzysta się jedno z wielu dostępnych żyć, zanim będzie „Game over”. To wszystko składa się na chyba najbardziej odprężającą grę w jaką miałem okazję zagrać w tym roku, gdzie można było się zrelaksować niczym przy Painkillerze. Bo czasem warto popykać w coś mniej stresującego, a to Kao robi akurat dobrze i to licząc przy te teoretycznie trudniejsze sekcje, jak ucieczka czy boss. Których nauka jest bardzo prosta, pewnie nawet dla młodszego odbiorcy.

Graficznie tytuł wypada lepiej niż nieźle, zarówno z perspektywy wizji artystycznej jak i technicznej. W trakcie kilkugodzinnej przygody Kao trafi do różnych miejscówek upakowanych wokół jednego motywu przewodniego. Z perspektywy technicznego aspektu ciężko mi zarówno skrytykować jak i szczególnie pochwalić – jest okej. Z perspektywy artystycznej strony mamy zdecydowanie największę zaletę Kao (nie w tym samym stopniu, co Hollow Knight, ale wciąż), czyli “urok”. Te widoczki mają coś w sobie, co kształtuje całość Kangurka Kao na krótką, ale bardzo sympatyczną przygodę.

Niestety warstwa audio nie wypada aż tak dobrze jak wizualia, chociażby ze względu średnio-wpadające w ucho melodie. Niby nie są szczególnie złe, ale takie zwyczajne i ich główną zaletą jest to, że są. Z drugiej mamy także polską lokalizacją, do której nie jestem po prostu przekonany. Wprawdzie nie jest szczególną tragedią, ale pierwsze wrażenia na jej temat miałem dość mieszane – i niestety to uczucie pozostało. Jakaś w tym zasługa niezbyt dobrze specyficznych dialogów, o których wspomniałem w sekcji związanej z fabułą.

I to tyle, jeśli chodzi o Kangurka Kao. Krótki opis, bo i przygoda krótka – urokliwa, czasem źle dziwna, ale warta przeżycia przy obniżce.

Ankieta

Tradycyjnie, ankieta co do gry, której ma tyczyć następny recenzencki odcinek Piątkowej GROmady, a dane zbieram do kolejnego odcinka cyklu. W którym to opowiem o:

  • Droga do zemsty usłana trupami i krwią, czyli recenzja Blood: Fresh Supply

Kilka słów o najlepszej odsłonie serii Blood (co nie oszukujmy się, że jest jakimś wyczynem :P) – w formie technicznej reedycji od Nightdive Studios. Gdzie Caleb najpierw wstaje z grobu, a po wygłoszeniu kultowej frazy wyrusza celem zemsty. Gdzie istotnym elementem jest kopanie głów zombie i mierzenie z dwururki do kultystów.

  • Powrót do przeszłości, który nie był bolesny (Warriors of Fate)

Czyli kilka słów o zapomnianym klasyku od Capcomu, który to miałem ograć ponad 20 lat temu. I kilka tygodni temu dzięki Capcom Arcade Stadium.

  • Era cudów, czyli recenzja Age of Wonders III

Czyli kilka słów o pewnej strategii turowej osadzonej w świecie fantasy. Nie mowa o Heroes III

  • Spacer z czerwoną poświatą na horyzoncie, czyli recenzja Aporia: Beyond the Valley

Krótka recenzja krótkiej, ale pięknej gry o spacerowaniu i zwiedzaniu opuszczonego świata. Która to gwarantuje coś więcej niż piękne widoczki o poranku.

  • Stary dobry tytuł w nowych dobrych szatach, czyli recenzja Age of Empires: Definitive Edition

Nowsza wersja starej dobrej gry, wybitnej strategii nieodżałowanego Ensemble Studios.

  • Odświeżenie za późno wydanej gry, czyli recenzja The Original Strife: Veteran Edition

Kilka słów o grze pierwotnie wydanej za późno i przez to wyglądającej na przestarzałą. Choć miała swoje do zaoferowania.

O której grze chciałbyś poczytać w następnej recenzenckiej części Piątkowej GROmady?

Droga do zemsty usłana trupami i krwią, czyli recenzja Blood: Fresh Supply

4%

Powrót do przeszłości, który nie był bolesny (Warriors of Fate)

4%

Era cudów, czyli recenzja Age of Wonders III

4%

Spacer z czerwoną poświatą na horyzoncie, czyli recenzja Aporia: Beyond the Valley

4%

Stary dobry tytuł w nowych dobrych szatach, czyli recenzja Age of Empires: Definitive Edition

4%

Odświeżenie za późno wydanej gry, czyli recenzja The Original Strife: Veteran Edition

4%

Pokaż wyniki
Głosów: 4

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZKS Palmiarnia zaczęła sezon od porażki
Następny artykułPrezydencka Rada do Spraw Środowiska o sytuacji na rynku energii elektrycznej i ciepła