– Gdańsk i Trójmiasto jako całość to najpiękniejsze z dużych, polskich miast. Ta bliskość morza, spichlerze, wodne twierdze, młyny i kamienice – to wszystko sprawia, że pewnym przywilejem jest tu mieszkać – mówi Aleksander R. Michalak. Ten pisarz, badacz, naukowiec i wykładowca, pracownik jednego z pomorskich muzeów, dużo podróżujący po świecie, ale nielubiący określania siebie mianem “podróżnik”, napisał w ostatnich latach dwie powieści pt. “Denar dla Szczurołapa” oraz “Wąż z Lasu Cedrowego” wydane nakładem oficyny Replika.
Recenzje książek z Trójmiasta
Magdalena Raczek: Moje pierwsze skojarzenie dotyczące pana książek to przygody Indiany Jonesa i powieści Dana Browna (seria z Robertem Langdonem), ale też przywodzą mi na myśl Arturo Péreza-Reverte i jego utwory, np. “Klub Dumas”. Czy to były dla pana inspiracje, czy mimowolnie stworzył pan dzieła w takich klimatach?
Aleksander R. Michalak: Jeśli chodzi o Indianę Jonesa i “Klub Dumas” to dobre skojarzenia. “Poszukiwacze Zaginionej Arki” oraz kolejne części trylogii filmowej Spielberga zrobiły na mnie wielkie wrażenie w dzieciństwie, a w późniejszym okresie również “Klub Dumas” i niesamowite poszukiwania najbardziej unikalnych starodruków przez Corso. Nie dziwi mnie, że ten wpływ jest zauważalny w moich książkach. Nie szukałem natomiast inspiracji u Dana Browna, może jeśli nie liczyć nadziei na liczbę dystrybuowanych książek (śmiech), i jeśli pojawiają są takie skojarzenia, to raczej wbrew moim intencjom.

Nie lubi pan, gdy nazywa się pana “polskim Danem Brownem”, czy jest zatem jakiś inny autor, do którego chciałby pan być porównywany?
Jest wielu autorów, których twórczość podziwiam, ale porównanie zazwyczaj sugeruje wtórność, więc czułbym się najbardziej spełniony, gdyby moje książki były na tyle oryginalne i wyraziste, żeby żadne porównania do innych autorów nie było konieczne.
Wracając jednak do Browna – jego bohater, Robert Langdon – to jednocześnie naukowiec (historyk) i bohater dający się wciągnąć w przygodę/intrygę. Podobnie jest w przypadku pana bohatera – Gabora Horthy`ego. Przyznał pan kiedyś, że taki typ bohatera naukowca-awanturnika w stylu Alois`a Musila jest panu bliski. Dlaczego?
Nie stawiałbym jednak znaku równości pomiędzy Langdonem i inspirowanej awanturnikami z przełomu wieków XIX i XX postacią Jonesa. Langdon nie jest poszukiwaczem przygód, a jedynie, jak pani zauważyła, osobą wplątaną w przygody. Wplątaną wbrew własnej woli. Kiedy jako dziecko oglądałem wspomniane wyżej filmy o Indianie Jonesie, poza jego niezwykłymi przygodami zrobiło na mnie wielkie wrażenie to, że ktoś może tak dobrze sobie radzić w dwóch wydawałoby się bardzo odmiennych światach, obu w różny sposób fascynujących. Bohater przemieszczał się, narażał życie i przeżywał przygody w najbardziej odległych fragmentach globu, a jednocześnie potrafił wykonywać regularną pracę, studiować, wykładać. Pewne obszary wolności (z dużym naciskiem na “pewne”) były większe w świecie końca XIX w. czy początków XX w. niż obecnie i wydaje się, że ludzie pokroju Musila potrafili to dobrze wykorzystać. Przypuszczam, że fascynacja tym fragmentem przeszłości zawiera w sobie bardzo dużo idealizacji, pewnie także estetycznej: ze swoim urokiem nobliwych uniwersytetów, dzikich połaci Afryki czy orientalnych medyn. Jest to wybiórcza fascynacja, ale teraz oczywiście ma również tęskny posmak czegoś, co minęło, i do czego nie mamy już dostępu.

Podobne wątki można znaleźć w pana biografii. Zadebiutował pan niedawno, bo w 2018 roku “Denarem dla Szczurołapa”. Jak to się stało, że naukowiec (przypomnijmy: doktor historii, religii i teologii) napisał książkę, nazwijmy ją “przygodową”? Skąd się wzięła w panu taka potrzeba?
Dobrze jest stworzyć coś, co sprawi przyjemność grupie nieco szerszej niż wąskie grono ekspertów. Poza tym w pracy naukowej niekiedy brakuje miejsca na kreatywność i fantazję. Oczywiście wyobraźnia działa w jakiś sposób podczas researchu, ale w trakcie pisania powinna być już trzymana na wodzy, bo sama forma naukowa ogranicza ją z oczywistych powodów. Były również przyczyny bardziej pragmatyczne: potrzebowałem nie tylko środków do życia, ale jeszcze bardziej przekonania, że to wszystko, czego się dotąd nauczyłem, można w jakiś sposób wykorzystać i nie muszę być tu zdany na decyzje innych: pracodawców, komisji itp. Na końcu mógłbym chyba też wspomnieć powód, prawdopodobnie najmniej istotny, który określiłbym jako eschatologiczny, mianowicie rodzaj przyjemności z tego, że coś z tego, co przeżywałem, ma jakąś szansę przetrwać mnie samego.
Zapewne bycie na co dzień naukowcem i podróżnikiem bardzo panu pomogło w pisaniu – w researchu i opracowaniu źródeł? Jak wyglądały przygotowania do napisania obu książek?
Co do podróżnika, jakkolwiek bardzo schlebia mi to określenie i rzeczywiście dużo wyjeżdżam, to w XXI wieku, kiedy w ciągu kilkunastu godzin można dotrzeć prawie wszędzie na świecie, zarezerwowałbym je dla osób typu Aleksandra Doby, Marka Kamińskiego i kilku im podobnym. Nie dzielę czasu na uprzedni research i późniejsze pisanie. Pisanie nachodzi na siebie z researchem i ten ostatni trwa do samego końca książki. To mi zresztą najbardziej odpowiada. Przy “Denarze dla Szczurołapa” koncentrowałem się głównie na źródłach związanych z XIX-wiecznym Oksfordem. W miejscach, gdzie rozgrywa się akcja książki (Oksford, Jerozolima, Tybinga, Dublin), mieszkałem co najmniej kilka miesięcy, więc nie musiałem w tym celu specjalnie wyjeżdżać, zwłaszcza że zacząłem zresztą pisać jeszcze podczas pobytu w Oksfordzie. Natomiast jeśli chodzi o “Węża z Lasu Cedrowego”, poza opracowaniami i pamiętnikami podróżników przejrzałem dość starannie bliskowschodnią prasę z epoki międzywojennej. Pojechałem też do Libanu, żeby odwiedzić miejsca, które chciałem umieścić w książce – Sydon, Byblos, Tyr…
Biura podróży w Trójmieście

Druga część “Denara…”, czyli “Wąż z Lasu Cedrowego”, była zaplanowana od początku czy jest wynikiem zabiegów wydawnictwa lub próśb czytelników o kontynuację?
Brałem taką możliwość pod uwagę, pisząc “Denara dla Szczurołapa”, a reakcja czytelników i wydawnictwa utwierdziły mnie w tej decyzji.
Mieszka pan w Gdańsku, studiował pan na Uniwersytecie Gdańskim – jak się pan czuje i odnajduje w Trójmieście jako naukowiec, podróżnik i pisarz? Czy lokalna rzeczywistość może być inspirująca?
Jako pisarz znakomicie się odnajduję i czuję się prawie niezręcznie, wypowiadając coś tak oczywistego, ale, owszem, Gdańsk, jego przestrzeń i historia wydają mi się bardzo inspirujące pod kątem literatury. Uważam Gdańsk i Trójmiasto jako całość za najpiękniejsze z dużych, polskich miast. Ta bliskość morza, spichlerze, wodne twierdze, młyny i kamienice – to wszystko sprawia, że mógłbym powtórzyć zdanie jednego z bohaterów “Denara…”, wydaje mi się pewnym przywilejem tu mieszkać.
Chociaż jest pan specjalistą od wczesnego chrześcijaństwa i judaizmu, to może godne uwagi są dla pana np. ostatnie odkrycia archeologów w okolicy Luzina dotyczące kultury wielbarskiej?
Czytaj także: Te książki gdańszczanie najchętniej czytali w 2019 roku
Odkrycia z Luzina są godne uwagi, ale pomimo że moje zainteresowania są znacznie szersze od moich kompetencji, to jednak raczej nie podjąłbym się pisania o kulturze wielbarskiej. Myślę, że gdybym miał szukać inspiracji w Gdańsku, zacząłbym prawdopodobnie od epoki jego świetności w XVI i XVII wieku i tego, co działo się tutaj w późniejszym okresie. Także w tym najciemniejszym, kiedy ogromna część gdańskich Niemców opowiedziała się za narodowym socjalizmem. Natomiast oceniając miasto z naukowego punktu widzenia, trochę brakuje mi tutaj bardziej zasobnej biblioteki.
Co prawda nie biblioteka, ale muzeum pojawia się w pana książce. Motyw biblijnego zoo-muzeum z “Węża…” jest wątkiem niezwykłym, łączącym pana fascynacje Biblią i pracą muzealnika – czy dobrze to odczytuję?
Pomysł zrodził się z zainteresowań sztuką i przyrodą. W dzieciństwie interesowałem się zwierzętami, a także zaczytywałem się w Fiedlerze i Szklarskim i ten pomysł wydał mi się obiecujący, kiedy zacząłem pisać “Węża z Lasu Cedrowego”. Bardzo lubię poświęconą Biblii serię wydawniczą “Orbis biblicus et orientalis”, w której dość często wykorzystane były m.in. różne wyobrażenia zwierząt w starożytnej sztuce Bliskiego Wschodu. W Jerozolimie jest ogród zoologiczny, który określa się mianem biblijnego, ale nie ma on zbyt wiele wspólnego z zamysłem, jaki pojawił się w mojej książce. Warto dodać, że zwierzęta w przeszłości były znacznie bardziej zauważalne w codziennym życiu i jak napisał kiedyś Braudel: “do XVIII wieku wielkie obszary ziemi były wciąż ogrodem Eden dla zwierząt, a “Księgę dżungli” można było napisać prawie w każdym miejscu na świecie”. W świecie biblijnym, który mnie fascynuje, ludzie stykali się ze zwierzętami, podziwiali je, ale też obawiali się ich.
Pana książki to połączenie sensacji, przygody, wątków metafizycznych, thrillera i kryminału – jak sam by je pan określił?
Określiłbym je jako metafizyczne thrillery. Trochę też jako niepozbawione realizmu baśnie.
Jakie ma pan dalsze literackie plany? Czy będzie kontynuacja przygód Gabora, czy zdecydował się pan na realizację jakichś nowych pomysłów?
Na dziś mam w planie co najmniej trzy książki: dwie beletrystyczne i jedną naukową. Chciałbym, żeby pierwsza z nich, nad którą pracuję od jesieni 2019, ukazała się pod koniec tego roku. Pojawi się w niej bohater “Denara…” i “Węża…”, Gabor Horthy. Pozostałe dwie niech na razie zostaną tajemnicą, ale bardzo liczę na to, że jeszcze kiedyś porozmawiamy o nich.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS