A A+ A++

Co ich nie zabije… to na pewno wzmocni, choć – jak zdradzili nam członkowie otwockiej formacji Świdermajer Orkiestra – było blisko końca. Niezwykle popularny lokalny zespół opuściło dwóch członków, skład i instrumentarium są skromniejsze, co wymusiło pewne zmiany. Jak przyjmie je publiczność?

PRZEMEK SKOCZEK

Świdermajer Orkiestra, a wcześniej Świdermajer Band, istnieje od 2013 roku. Publiczność pokochała ich za folk-rockowe brzmienie, pozytywną energię, świetne teksty, i to nie tylko te, które wyszły spod pióra takich mistrzów jak Gałczyński, lecz także te, które zespół sam napisał. Oddają hołd prowincji i niespiesznemu, uważnemu życiu, przyrodzie, lasom i łąkom, przepływającej przez nasz mikroświat rzece Świder czy słynnej drewnianej architekturze. Mają na koncie dwa albumy i single. W ich muzyce odnajdujemy elementy bluesa, reggae, rocka, a także etno-folku. Zespół zawsze miał charakterystyczne instrumentarium: dwie gitary, bas, bębny, perkusję, tuziny przeszkadzajek, no i bardzo wyrazisty akordeon, a okazjonalnie nawet saksofon.

W kulminacyjnym momencie skład liczył siedem osób. Dziś zostały cztery: Marcin Michalczyk – gitara, śpiew; Radek Zagajewski – gitara, mandolina; Piotrek Kostrzewa – bas, Bartek Sędek, który porzucił akordeon i zasiadł do perkusji. Zastąpił tam nieformalnego lidera grupy Macieja Łabudzkiego, który opuścił szeregi zespołu kilka miesięcy temu. To bolesna strata, bo to on był autorem większości nowych tekstów i kompozycji. Zaraz po nim odszedł też Tomek Garboliński, grający na congach i przeszkadzajkach.

Te odejścia to były mocne ciosy?

– Dość mocne. Ostatni koncert w pełnym składzie zagraliśmy w sierpniu zeszłego roku w Karczewie. Potem Maciek poinformował nas o swojej decyzji. Zaskoczył nas tym całkowicie. Owszem, kiedyś już miał taki pomysł, lecz zaraz wszystko wróciło na swoje tory. Tym razem był konsekwentny. Powiedzieć, że dużo się zmieniło, to za mało. Maciek był jednym ze współzałożycieli zespołu, niestrudzonym motorem wielu działań. Jest prawdziwym wulkanem kreatywności. Czasem miał tak szalone pomysły, że obawialiśmy się, czy się w nich odnajdziemy, ale jakoś się udawało. Być może poczuł, że te zespołowe ramy jakoś go ograniczają, chciał spróbować czegoś nowego? Nie chcemy mówić za niego. Wiemy, że teraz działa w innych projektach. Rozstaliśmy się w przyjaźni, bez złości.

Mimo że przyszłość zespołu stanęła pod znakiem zapytania?

– To był generalnie trudny czas, bo przecież szalała pandemia i w ogóle nie graliśmy, prób też było bardzo mało. Zrobiliśmy sobie przerwę na przemyślenie wszystkiego. Zastanawialiśmy się, czy to dalej ciągnąć. Każdy z nas musiał sobie odpowiedzieć na pytanie, czego właściwie chce. I wszyscy stwierdziliśmy, że chcemy grać dalej. Jakoś sobie to wszystko ułożyliśmy i zagraliśmy nawet bez Maćka jeden koncert online w „Jaraczu”, gdy spadł kolejny cios, czyli odejście Tomka. I znów pytanie: Co dalej? I ponownie decyzja, że nie rezygnujemy.

 Nowy format wymusił jednak zmiany. Zespół ma teraz inne brzmienie.

– Już po odejściu Maćka, który grał na perkusji, sporo straciliśmy z charakteru, bo odpadł nam akordeon, będący bardzo wyrazistym instrumentem. Bartek zasiadł za bębnami, które są zresztą jego podstawowym instrumentem. Przed wspomnianym koncertem w teatrze musieliśmy przearanżować nieco nasze utwory, ale wyszło chyba dobrze. Byliśmy zadowoleni, publiczność również. Gdy zabrakło Tomka, straciliśmy kolejny bardzo charakterystyczny element naszej muzyki. To folkowe brzmienie dawały właśnie akordeon i conga oraz przeszkadzajki. Musieliśmy znów brać się do pracy i szukać nowych pomysłów.

W tym momencie mamy typowo rockowy skład: dwie gitary, bas i perkusję. To wpływa na brzmienie.

Tak naprawdę od dłuższego czasu próby poświęcamy na opracowywanie naszych utworów na nowo. To czasochłonne, nieraz niewykonalne, bo nie każda piosenka broni się w nowej formule. Z niektórych, mimo starań, rezygnujemy. Mamy nadzieję, że publiczność dobrze przyjmie Świdermajer Orkiestrę w nowej odsłonie.

Wrócicie do nazwy Świdermajer Band? Końcówkę wymieniliście na orkiestrę wraz z powiększeniem się składu, a to już nieaktualne.

– W luźnych rozmowach rzeczywiście rozważaliśmy taki pomysł, ale nie. Zostajemy przy obecnej nazwie. Orkiestra pojawiła się nie tylko ze względu na powiększony skład, chodziło też o to, by spolszczyć nazwę. Jest też bardziej klimatyczna. „Band” to jednak obce i takie trochę bezduszne słowo. Nie jest nam potrzebne. Karierę europejską odkładamy na po wakacjach (śmiech),

 A co z nowymi utworami? Czujecie się na siłach pisać własne teksty, komponować?

– Teraz skupiamy się na opracowaniu nowych aranży dla dotychczasowych utworów i rozegraniu się. Wróciliśmy do regularnych prób, mamy w planie kilka koncertów. W sobotę wystąpiliśmy w Otwocku, 9 lipca gramy na Stacji Falenica, a 8 sierpnia na plenerowej scenie MOK-u w Józefowie. Nie myślimy na razie o nowych piosenkach. Oczywiście prędzej czy później będą powstawać. U nas na pewno łatwiej z komponowaniem niż z pisaniem tekstów, więc jesteśmy otwarci na propozycje z zewnątrz. Rozważamy też nawiązanie współpracy z nowymi muzykami, dlatego też zainteresowanych instrumentalistów zachęcamy do kontaktu z nami.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWidowisko na dachu starostwa
Następny artykułOsłabiona Zatorzanka przegrała w Gromcu