Ostatecznie wybrałam indianistykę ze specjalizacją z sanskrytologii, więc kierunek zupełnie niebiznesowy. Początkowo miałam przeświadczenie, że po studiach zostanę na uczelni – poświęcę się językom starożytnym, będę odkrywała nowe dzieła i tłumaczyła teksty, które nie zostały dotąd przetłumaczone. Jednak już po kilku pierwszych semestrach wiedziałam, że to nie jest kierunek dla mnie.
Doszła pani do wniosku, że nie ma inklinacji do pracy naukowej?
Tak, to jest specyficzne tempo pracy i życia. Do tego trzeba mieć inną osobowość niż moja. Dlatego na trzecim roku zaczęłam studia biznesowe. Tata też uznał to za dobry wybór, bo przecież takie studia zawsze mogły mi się przydać. A ja poczułam, że to jest kierunek, w którym chcę się rozwijać.
Jak zaczęła pani pracę w Mercatorze?
Kiedy tylko skończyłam studia w czerwcu 2010 r., chciałam zacząć pracować i zarabiać pieniądze, ale jeszcze nie miałam pomysłu na konkretną ścieżkę kariery. Pomyślałam wtedy w naturalny sposób o Mercatorze i zapytałam tatę, który wówczas doglądał biznesu jako członek rady nadzorczej, czy znajdzie się dla mnie jakieś stanowisko. Zaczęłam jako asystentka dyrektora sprzedaży międzynarodowej, który zajmował się sprzedażą kontenerów z rękawicami produkowanymi w naszej fabryce w Tajlandii. Po niespełna trzech miesiącach tata zakomunikował mi, że wraca do zarządu. Skorzystałam z możliwości i zostałam asystentką zarządu – uznałam wtedy, że w ten sposób najwięcej się nauczę.
Czy to znaczy, że od razu była pani kierowana w stronę zarządzania biznesem?
Nie wiem, co wówczas planował ojciec, ale ja miałam przekonanie, że obserwując pracę zarządu, przybliżam się do wiedzy, która później pozwoli mi właściwie pokierować moją karierą.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS