A A+ A++

Kto wie, być może istnieją notesy Johana Cruijffa, w których zapisane są nazwiska Urban i Kosecki. Trzydzieści lat temu hiszpańska prasa pisała, że wielki holenderski wizjoner futbolu chciał sprowadzić do Barcelony najpierw gracza Osasuny Pampeluna, a później piłkarza Atletico Madryt.

Zobacz wideo
LaLiga wychodzi z zamrażarki. “Barcelona jest najbardziej pokiereszowana”

Urban przegrał z Beenhakkerem, ale na Realu wziął rewanż

– Mam opowiadać ponownie o tym samym? – pyta Urban. – Mówię szczerze: może się znudzić opowiadanie nawet o takim meczu. Ale, dobrze, moja wina, nie mam wyjścia – śmieje się.

Do Hiszpanii Urban wyjechał jako 28-latek, który z Górnikiem Zabrze zdobył trzy mistrzostwa Polski, a w Pucharze Europy Mistrzów Klubowych (dzisiejsza Liga Mistrzów) postawił się Realowi. W październiku 1988 roku zabrzanie przegrali u siebie 0:1, ale w rewanżu prowadzili na Santiago Bernabeu 2:1 aż do 77. minuty. Niewiele brakowało, a do trzeciej rundy przeszliby piłkarze Marcina Bochynka, a nie gwiazdy Leo Beenhakkera.

– Tamten mecz dobrze pamiętałem, gdy później przyjeżdżałem na Santiago Bernabeu – mówi Urban. 30 grudnia 1989 roku Real rozbił u siebie Osasunę z Urbanem w składzie 4:1. A dokładnie rok później goście z Pampeluny wygrali 4:0 po hat-tricku i asyście Polaka.

– W sezonie 1990/1991 mieliśmy zespół najmocniejszy w historii klubu. Wtedy zajęliśmy na koniec czwarte miejsce i rozegraliśmy kilka naprawdę świetnych spotkań. W tym to chyba perfekcyjne na Bernabeu – mówi Urban. – Bo jeśli miałby pan możliwość zobaczenia całego meczu, to proszę zobaczyć i się przekonać, że owszem, Real miał swoje zmarnowane szanse, ale my mogliśmy wygrać jeszcze wyżej, że mieliśmy jeszcze kilka dogodnych okazji do zdobycia kolejnych goli – dodaje.

To widać nawet w kilkuminutowym skrócie. Swoje szanse mieli Emilio Butragueno czy Michel, ale Urban powinien skończyć mecz, mając co najmniej trzy gole i dwie asysty.

Lektyka dla prawdziwego króla

Skrót pokazuje też ogromne rozczarowanie kibiców Realu, ale nie pokazuje święta, jakie zapanowało w Pampelunie.

– Tydzień od tego meczu do następnego był szalony. W mieście żartowano, że telefoniczny numer kierunkowy do Madrytu zmienił się z 91 na 04, a ja spotykałem kibiców w koszulkach, na których piłkarze “Królewskich” nieśli w lektyce mnie, prawdziwego króla – mówi Urban. – Nie zachowałem sobie po tym meczu koszulki, w której zagrałem, nie zabrałem też na pamiątkę piłki, bo nigdy do takich rzeczy nie przywiązywałem wagi. Ale mam książkę, którą dostałem od kibiców. Jest zrobiona ze wszystkich prasowych wycinków sprzed spotkania i po nim. Książka ma grubo ponad 100 stron. Po meczu powstało mnóstwo analiz. Wtedy trudno było mi się wyrwać na treningi, mógłbym tylko przyjmować jedną, drugą, piątą i dziesiątą telewizję, która przyjeżdżała do mnie coś nagrać, mógłbym bez przerwy odbierać telefon, który nie przestawał dzwonić. Miałem namiastkę tego, co teraz przeżywa Robert Lewandowski – opowiada Urban.

Sylwestrowy bal dwudniowy

Co Hiszpanie pisali o bohaterze sensacji na Santiago Bernabeu? – Oni już mnie dobrze znali, bo przez rok już sobie wyrobiłem status jednego z najlepszych obcokrajowców ligi. Nie tworzono więc sylwetek Jana Urbana, już nie było to potrzebne. Po prostu proszono mnie, żebym opowiadał o meczu. I to się nikomu nie nudziło – tłumaczy były piłkarz.

Nie znudziło się do dziś. – Sylwestra w 1990 roku mieliśmy wyjątkowo hucznego, bo zaczął się nam dzień wcześniej i 31 grudnia tylko zmieniliśmy towarzystwo z klubowego na rodzinne. Ale kolejne sylwestry też były wyjątkowe, bo w wielu barach w Pampelunie ludzie się zbierali, żeby oglądać powtórkę meczu, który szybko zyskał miano historycznego, legendarnego. W grudniu bieżącego roku pewnie też będą powtórki, bo to przecież będzie okrągła, 30. rocznica wydarzenia. I znów będziecie do mnie dzwonić, a ja się będę powtarzał – uśmiecha się Urban.

Romario, Romario, Romario. A w przerwie Jesus Gil

– A pewnie, że opowiem, zawsze lubię tamto spotkanie wspominać – mówi z kolei Roman Kosecki. Jego mecz życia przypadł na 30 października 1993 roku. Romario w 14., Romario w 24., Romario w 34. minucie i do przerwy 0:3. Atletico było na łopatkach. – Jak Liverpool w finale Ligi Mistrzów z Milanem – zgadza się Kosecki na takie porównanie. – Ale my w szatni raczej nie myśleliśmy, że trzeba tylko uniknąć kompromitacji. Może przez chwilę była obawa, że skoro tak z nami jadą, to może się skończyć 0:5, czy 0:6, ale przede wszystkim czuliśmy, że wcale nie gramy źle. Wiedzieliśmy, że przecież do przerwy spokojnie powinniśmy strzelić dwa gole – tłumaczy bohater tamtego meczu.

Bohater, bo Kosecki strzelił gole na 1:3 i 3:3, a w 89. minucie wyprowadził kontrę decydującą o zwycięstwie Atletico.

– Zostańmy jeszcze w szatni. Szybko zaczęliśmy wymieniać uwagi, że to nie jest skończone, aż otworzyły się drzwi i zobaczyliśmy Jesusa Gila. Wszyscy wiedzą, jak porywczym był prezesem. Spodziewaliśmy się najgorszego, a on dodał nam otuchy, powiedział to, co sami czuliśmy, czyli że jeszcze nic straconego. Uskrzydliło nas jego zachowanie. Pięknie było widzieć, jak 45 minut później Gil płacze i jak płacze, śmieje się, szaleje cały nasz stadion – opowiada “Kosa”.

Komentatorzy radzili: zdobądźcie nagranie. Kosecki zdobył

Jak do tego doszło? – Pamiętam wszystko, bo co jakiś czas pamięć sobie odświeżam. Na koniec komentatorzy powiedzieli, że to był taki mecz, którego nagranie trzeba zdobyć i mieć w swojej kolekcji. Ja tak zrobiłem, mam kasetę, którą przez lata z dumą pokazywałem wielu ludziom – mówi były piłkarz.

I recytuje, jak wyglądała epicka pogoń za Barcą. – Bardzo szybko strzeliłem na 1:3 [w 47. minucie], a Pedro zaraz po mnie posłał bombę z 28 metrów z wolnego na 2:3 [55. minuta]. Później znowu trafiłem ja na 3:3 [73. minuta], co przyszło naturalnie, bo Barcelona po przerwie nie istniała. Tak ich przycisnęliśmy, że prawie nie schodziliśmy z ich części boiska.

Zresztą, popatrzcie sami – jest na co. Technika Romario naprawdę cudowna (ten gol na 0:2, ta poprzeczka przed trzecim golem!), szybkość Koseckiego imponująca, a doping trybun wspaniały:

Czerwona kartka pomogła. “Dla takich chwil warto żyć”

Skrót nie pokazuje jednej ważnej rzeczy. W 83. minucie czerwoną kartkę dostał Pirri Mori. I grając końcówkę w liczebnej przewadze, Barcelona zaatakowała. – Sami do końca nie wiedzieliśmy, o co chodzi z tą kartką. Sędzia Antonio Jose Lopez Nieto nagle zatrzymał grę, podszedł i dał od razu czerwoną. Coś mu musiał Pirri dosadnie powiedzieć. Już wcześniej miał zwracaną uwagę – mówi Kosecki. – Po tej sytuacji trochę się zawahaliśmy, co robić, a Barca ruszyła do przodu. W 89. minucie Romario się przewrócił w polu karnym po wrzutce z rożnego. Ale sędzia nie gwizdnął karnego, ja dostałem piłkę, podciągnąłem pod pole karne, zagrałem do Caminero i on wygrał sytuację sam na sam z Zubizarretą. Dla takich chwil warto żyć! To był chyba najpiękniejszy moment mojej kariery, mój najlepszy mecz – dodaje “Kosa”.

“Don Balon, “As”, “Marca” – wszystkie periodyki jego

On w lidze hiszpańskiej rozegrał 93 mecze i zdobył 22 gole. – Po tym z Barceloną byłem na okładkach wszystkich najważniejszych periodyków. “Don Balon”, “As”, “Marca” – na chwilę stałem się największą gwiazdą ligi naszpikowanej piłkarzami chyba nawet lepszymi od tych, którzy grają w niej obecnie. Koeman, Laudrup, Stoiczkow, Romario, Bakero, Zubizarreta, Guardiola – ja bym się z każdym z nich chętnie na koszulki wymienił po meczu Atleti z Barceloną. Jak z częścią z nich spotkałem się parę lat wcześniej, grając w Legii przeciw Barcelonie [0:1 i 1:1 w pierwszej rundzie Pucharu Zdobywców Pucharów w sezonie 1989/1990], to już było dla mnie wielkie święto. A po tym jak z Galatasaray przeniosłem się do Hiszpanii i grałem też przeciw Michelowi, Zamorano, Butragueno czy Hierro z Realu albo przeciw Bebeto z La Corunii, to naprawdę spełniały się moje sportowe marzenia. Byłem w elicie, byłem jednym z obcokrajowców, których w każdej drużynie mogło grać tylko trzech, czwarty siedział na ławce, a ewentualna reszta na trybunach. To naprawdę było coś – mówi Kosecki.

Urban wypromował markę

Do Hiszpanii “Kosa” trafił dzięki reklamie, jaką Polakom zrobił Urban. Przed nim grali tam co prawda Jan Tomaszewski i Bogusław Kwiecień, ale pierwszy rozegrał w lidze tylko 12, a drugi siedem meczów. Urban zagrał w tamtejszej ekstraklasie w 189 meczach i zdobył 52 bramki. Najdłużej, od 1989 do 1995 roku, występował w Osasunie. I właśnie do Pampeluny w 1992 roku przyjechał z Galatasaray Kosecki.

Do Osasuny w 1993 roku na jeden sezon trafił też Jacek Ziober (31 meczów, 10 bramek i wyjazd do Francji), a na dwa Ryszard Staniek (55 występów i trzy gole w latach 1993-1995). Gdy Polacy mieli już markę, Betis zakontraktował Wojciecha Kowalczyka, a ten od 1994 do 1997 roku rozegrał w lidze hiszpańskiej 62 mecze i strzelił 14 goli. Później w Primera Division grali i strzelali jeszcze Cezary Kucharski, Jerzy Podbrożny, Mirosław Trzeciak i Grzegorz Lewandowski. W ostatnich latach mieliśmy tam już tylko polskie epizody za sprawą Euzebiusza Smolarka, Jerzego Dudka, Przemysława Tytonia, Dariusza Dudki, Cezarego Wilka, Damiena Perquisa i Bartłomieja Pawłowskiego. A odkąd z Sevilli do Paris Saint Germain przeniósł się ceniony, ale uważany za Francuza (bo tam piłkarsko ukształtowany) Grzegorz Krychowiak (latem 2016 roku), polscy piłkarze w La Liga praktycznie nie istnieją.

Przez Polaka Di Stefano pomylił autobusy

Z tym większym rozrzewnieniem wspomina się więc tak spektakularne występy jak Urbana z Realem i Koseckiego z Barceloną. – Szkoda, że teraz na podobne rzeczy nie możemy liczyć. Hiszpania to naprawdę świetne miejsce dla piłkarza. Pamiętam, że nawet języka bardzo łatwo można się nauczyć. Janek Urban i ksiądz Janusz Lekan w Pampelunie raz dwa mnie nauczyli. W Turcji potrafiłem opanować tylko 500 słów, ale miejscowi i tak mnie za to bardzo cenili, bo ich język jest trudny. Natomiast w Hiszpanii bez trudu rozmawiałem ze wszystkimi dziennikarzami – mówi Kosecki.

Urban przypomina jeszcze jedną anegdotę związaną z najlepszym czasem polskich piłkarzy w Hiszpanii. – Skończył się nasz mecz z Realem, wychodzimy z szatni, wchodzimy do podstawionego dla nas autobusu, a tam siedzi Alfredo Di Stefano. Legenda Realu była wtedy trenerem “Królewskich” – opowiada były piłkarz. – Ale się zdziwił, kiedy zauważył, że pomylił autobusy. Po porażce 0:4 był wściekły, zajął pierwsze siedzenia i czekał na swoich piłkarzy, a nagle zobaczył chłopaków, którzy jego drużynę rozbili – śmieje się Urban.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPolicja nie odpuszcza – 16 aut turystów odholowanych z drogi do Morskiego Oka
Następny artykułGęsta broda Jima Carreya