Trudno sobie wyobrazić Nowy Targ bez sklepu żelaznego przy Długiej 73. Od 35 lat niezmiennie prowadzony przez tych samych ludzi – małżonków Anitę i Waldemara Żmudzińskich. Na tym asortymencie znają się jak nikt, choć żadne z nich handlowcem nie zamierzało zostać.
I tak stworzyli sklep, który – choć niepozorny – stał się miejscem kultowym, gdzie można było kupić wszystko, co z metalem, budownictwem czy majsterkowaniem się wiąże.
Klimat jakiego nigdzie już nie znajdziesz
Jest czwartkowe przedpołudnie. Ogromny napis “DUŻE RABATY” kusi kolejnych łowców okazji. Ale nie tylko. Bo przecież nigdzie nie kupisz żeliwnej blachy z fajerkami na tradycyjny, kaflowy piec kuchenny. A tu – owszem. Na zamkach i kłódkach, okuciach budowlanych każdego rodzaju, nikt nie zna się tak jak pani Basia Pala. Podobnie jak właściciel – pracuje tu od pierwszego dnia. I podobnie jak on, właśnie kończy ten etap życia.
Waldemar prowadzi na zaplecze, wcześniej pokazując, gdzie kończył się sklep, gdy go przejmowali, które ściany wyburzyli, by dotrzeć do zapomnianych pomieszczeń, gdzie coś dobudowali. Wreszcie prowadzi na strych, który niegdyś zawalony był towarem. Dziś stoją w kącie nikomu niepotrzebne wagi, jakie pamiętamy z każdego sklepu epoki PRL. – Są niezniszczalne -zauważa, ale kto je teraz kupi? Chyba tylko kolekcjonerzy – zauważa.
Po starych, drewnianych schodach przedwojennego domu, schodzimy na parter. Sentyment ogarnia chyba każdego, kto tu zajrzy. Dziś już takich sklepów nie ma. Bo choć w ogromnych, nowoczesnych marketach budowlanych towaru jest mnóstwo, to jednak klimat nie ten. I nie porozmawiasz ze sprzedawcą, który doradzi, a w razie potrzeby wytrzaśnie spod ziemi produkt, którego szukasz od miesięcy.
Waldek zaczyna swą historię, a słuchając go ciśnie się na myśl jedno pytanie: dlaczego to już koniec?
Metalowy biznes zaczyna się na papierze… toaletowym
– Kiedyś było takie hasło, że lepsze deko handlu niż kilo roboty. Dopiero później przekonałem się, że handel to też robota i to ciężka, fizyczna robota – zauważa właściciel.
Ale ze sklepem trafili w dziesiątkę. 1989 rok to czas przemian ustrojowych, ale i kryzysu, którego zmierzchu dopiero zaczęto wypatrywać. Towar schodził niemal na pniu. Ale największą furorę początkowo robił tu… papier toaletowy. Było zapotrzebowanie, to sprowadzali. I patrzyli na kolejkę, która co rano zawijała się aż za odległy róg ulicy.
– Niemal przez całe lata dziewięćdziesiąte w handlu panowała euforia – sprzedawało się wszystko co się przywiozło – przekonuje Waldemar.
Interes się kręcił, choć tyle kontroli z urzędu skarbowego, ile mieli przez te lata, później nie mieli już nigdy. Urzędnicy zaglądali systematycznie, sprawdzali skwapliwie, skąd właściciele mieli pieniądze na samochód, za co kupili mieszkanie. Przychodzili, dostawali wszystkie dokumenty, zaszywali się w biurze na zapleczu na tydzień. Nigdy nic nie wykryli z wyjątkiem drobnych błędów, dzięki którym mogli odejść w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Ostatnia kontrola miała miejsce dwadzieścia lat temu, gdy rozstawali się ze wspólnikiem, który wyjechał do Ameryki.
Załatwicie? Załatwimy!
Przez pierwsze lata euforia handlowa była ogromna. Waldek był człowiekiem od roboty – dowożenia i rozkładania towaru, panie zajmowały się klientami. I niezmiennie zjednały sobie sympatię klientów – nie tylko uprzejmością, ale też ekspercką wiedzą, którą przez lata zdążyły nabyć.
I tak dziś można wspominać, że w nowotarskim szpitalu, który liczy tysiące drzwi – za każdym razem, gdy trzeba było wymienić zamek -trafiał tu zamek z Długiej. To ten malutki sklepik wyposażył potężne archiwum starostwa w rzędy metalowych regałów i półek. Podobne trafiły do wielu okolicznych szkół.
– Do nas przychodzili ludzie i pytali, czy coś możemy załatwić. Jak nie mieliśmy, to dawaliśmy sobie dzień czy dwa, by się zorientować, w końcu załatwialiśmy co trzeba. I w ten sposób utrzymywaliśmy się na rynku – opowiada pan Waldek.
Drabinowy import
Byli chyba pierwszymi na Podhalu, którzy zaczęli hurtowo sprzedawać drabiny aluminiowe. Towar sprowadzali ze Słowacji, co nie było zadaniem łatwym w epoce pilnie strzeżonych granic. Swoim dostawczakiem jechali do fabryki, gdzie odbywał się załadunek i plombowanie plandeki. Potem z dokumentami i towarem trzeba było zajechać do składu celnego w Nowym Targu. Tu celnicy rozplombowywali pakę, sprawdzali zawartość, a niekiedy kazali wyjąć wszystko, by skrupulatnie przeliczyć czy ilość zgadza się z tym co na papierze…
Innym sztandarowym produktem, który zaczęli sprowadzać były solidne łopaty do śniegu. A potem przyszedł szał na hurtowe dostawy plastikowych stojaków pod choinkę. Przez lata kupował je u producenta w Józefowie pod Warszawą, a sprzedawali… w Tarnowie. Szły jak świeże bułeczki także w sklepach Rajskiego.
Rekinek biznesu
Wówczas nie opierali swojego handlu jedynie na sklepie. szybko zauważyli, że sklepy GS-zaopatrywały się w hurtowe ilości towaru, który potem leżał u nich niekiedy latami. W tym czasie produkt zdążył podrożeć kilkukrotnie. Wystarczyło więc skupywać towar w GS-ach. I tak w hurtowni w Pińczowie kupił ruszty po złotówce, by sprzedać hurtowni w Tarnowie po 3 zł.
– Nie chce się dziś wierzyć, ale w hurtowni GS w Nowym Sączu znalazłem sprężyny do samozamykaczy olejowych. 4 tys. sztuk w idealnym stanie! W niedzielne popołudnie znalazłem w książce telefonicznej szefa fabryki, która je wyprodukowała. Zapytałem czy są zainteresowani kupnem. Wynająłem dużą ciężarówkę i im sprzedałem kilkukrotnie drożej niż oni to wcześniej wyprodukowali. Wtedy rekiny biznesu kupowały całe hurtownie i zarabiali. Nam było daleko do tego – wspomina Waldemar Żmudziński.
Gwoździarką w płot
Była też inwestycja nietrafiona. Prowadzili w Baligówce własną produkcję gwoździ po tym jak okazyjnie kupili maszynę koło Sandomierza. Gwoździarka była uszkodzona, ale ją wyremontowali i przez kilka lat robili na niej towar.
– Był to czas tzw. podatku obrotowego. I pamiętam, że gdy chodziłem płacić go do kasy, to pani patrzyła na mnie z politowaniem. I w końcu zapytała: a wam to coś z tych gwoździ zostaje? Bo podatku było ponad 20%, a myśmy mieli 5-10% marży. Czyli więcej podatku odprowadzaliśmy aniżeli sami zarabiali. A to była ciężka robota, bo skrzynka gwoździ ważyła 20 kg tymczasem sprzedawało się tego tonami – zauważa.
Czas kończyć
W minionym roku Waldemar osiągnął wiek emerytalny, obie panie już wcześniej zyskały prawo do świadczenia. W końcu wspólnie doszli do wniosku, że nadszedł czas, by zakończyć przygodę ze sklepem.
Od lat zarobione pieniądze skwapliwie inwestowali. Początkowo w asortyment sklepu, z czasem, jak pojawiły się nadwyżki, to kupowali ziemię. Pierwszą działkę w Łopusznej, drugą w Nowym Targu, a gdy trzeba było je sprzedać, w końcu Waldemar z Anitą kupili dwuhektarowe gospodarstwo rolne w Sterem Bystrem. I przez minione trzy lata wili sobie tam gniazdko, gdzie będą chcieli spędzać wolny czas na emeryturze.
– To będzie nasza praca dla przyjemności. Pochodzę spod Sandomierza, lubię grzebać w ziemi. Pamiętam jeszcze jak dziadzio uprawiał ziemię i sam też radzę sobie choćby z uprawą warzyw. Odremontowaliśmy stary, góralski dom, stodołę, uporządkowaliśmy podwórko. I nie żal mi odchodzić ze sklepu, bo ja tamto miejsce po prostu kocham -zwierza się Waldemar.
A pani Basia odziedziczyła gospodarstwo rolne w okolicach Limanowej i tam też planuje urządzić sobie przyszłość.
Zamykają, choć mieli umowę dzierżawy do 2026 roku, gdy budynek ma pójść na sprzedaż. Poprosili prezesa GS-u, by skończyć wcześniej.
– Kończymy dokładnie 30 marca, następnego dnia, w Prima Aprilis dłużej śpimy w domu – śmieje się Waldek.
Nowy Targ już nie będzie taki sam
A jak wyobrażają sobie centrum Nowego Targu za kilka lat, po tym, jak sami na dobre powieszą kłódkę na drzwiach?
– Handel to ciężka, także fizyczna robota i ogromna odpowiedzialność – podkreśla Waldemar Żmudziński. – Ludzie już nie chcą tak żyć. Nie będzie tu przemysłowych sklepów. Będą odzieżowe. Ale gdy jeden powstanie, drugi trzeba będzie zlikwidować. Będą usługi beauty, jakieś kawiarenki, choć istniejącym w słodkościach już nikt nie zagrozi. To, że myśmy przetrwali, to dzięki Anicie i Basi, i ich wiedzy i podejściu do klienta. I pewnie byśmy dalej trwali, gdyby nie wiek. Ale handel na rzecz wielkich korporacji w mieście przegra – dodaje na koniec.
Józef Figura
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS