A A+ A++

fot. Ineos Grenadiers

Niezbędni, część 5: Marek Sawicki, masażysta w drużynie Ineos Grenadiers.

Tour de France to najważniejszy wyścig kolarskiego sezonu i olbrzymie wydarzenie sportowe. Każdy, nawet najmniejszy sukces na jego trasie, jest przepustką do zbiorowej świadomości, a niektóre z nich nawet do annałów sportu.

Gdy oczy kibiców i dziennikarzy niestrudzenie śledzą każdy ruch najlepszych kolarzy, nad ich dobrym zdrowiem, formą, samopoczuciem i bezpieczeństwem pracuje cały sztab ludzi. Niezbędnych cichych bohaterów kolarstwa – masażystów, fizjoterapeutów, mechaników, dyrektorów sportowych i wielu innych. Bez ich tytanicznej pracy i poświęcenia nawet największy mistrz nie byłby w stanie odnieść swoich sukcesów.

Relacje pomiędzy kolarzami a członkami drużyn, którzy pomagają im przygotować się do startu, mimo iż niewidoczna w telewizji, potrafi być bardzo silna i mieć olbrzymie znaczenie dla ich sukcesów. Fausto Coppi polegał na Biagio Cavannie, mechanikiem Eddy’ego Merckxa był sam Ernesto Colnago, a i w ostatnich latach nie brakuje kolarzy, którzy bez swoich zaufanych ludzi nigdzie się nie ruszają. Przykładów jest sporo, wystarczy wspomnieć Alberto Contadora czy Petera Sagana.

Jak więc wygląda praca i obowiązki ludzi, od których tak wiele zależy, ale o których tak mało wiemy? Postanowiliśmy przybliżyć Wam zadania i typowy dzień pracy naszych niezbędnych cichych bohaterów każdej drużyny. Rozmawialiśmy z członkami różnych drużyn i osobami pełniącymi w drużynach najróżniejsze role.

Efektem tych rozmów są “Niezbędni”: seria rozmów z polskimi masażystami, fizjoterapeutami, trenerami, mechanikami i dyrektorami sportowymi ekip uczestniczących w wyścigu Tour de France. Cykl jako segment zadebiutował w ramach podcastu Bonjour Tour (dostępnego od kilku dni na Spotify i Youtube), a w formie dłuższych rozmów publikowany będzie podczas Tour de France.

W kolejnym odcinku z serii “Niezbędni” rozmawiamy z Markiem Sawickim, masażystą pracującym w drużynie Ineos Grenadiers.

***

Jakub Zimoch: Jak wygląda przeciętny dzień masażysty w drużynie takiej jak Ineos, która walczy o zwycięstwo w Tour de France?

Marek Sawicki, masażysta w ekipie Ineos Greandiers: Dzień masażysty zaczyna się już poprzedniego dnia wieczorem, w momencie otrzymania programu. Wtedy wiemy dokładnie co i jak. Rano zaczynamy od wczesnego śniadania i oczywiście od kawy (nie od jednej), bo to podstawa w naszym zawodzie. Mało jest masażystów, którzy nie piją kawy.

Jeśli jest to dzień wyścigowy, to zaczynamy od przygotowania samochodów, które będą jechały w kolumnie. Trzeba sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu, czy w kieszeniach drzwi są żele i batony, które dyrektor sportowy podaje w czasie jazdy. Czy w bagażniku czy na pewno są torby deszczowe zawodników, którzy mają tam pochowane wszystkie zapasowe ubrania. W razie zmiany pogody, wracają do auta, szybko odbierają peleryny czy kurtki przeciwdeszczowe, a gdy jest zimno to po prostu rękawice i ciepłe odzienie. Poza tym w aucie jedzie duża lodówka, w której znajdują się bidony na trasę, a także napoje dla obsługi.

Zazwyczaj jesteśmy podzieleni na dwie grupy: jedna zajmuje się wyścigiem, druga zajmuje się zmianą hoteli, rezerwuje parking, robi miejsce dla aut, naszej kuchni. Ta druga grupa zabiera walizki obsługi i kolarzy, zbiera materace, poduszki, wentylatory z pokoi kolarzy i wyjeżdża do następnego hotelu. 

My natomiast jedziemy na start. Wiadomo, w kolumnie jedzie autobus, dwa auta, auto bufetowe. Są jeszcze auta, które jeżdżą na tzw. extra feedy [dodatkowe strefy podawania napojów i jedzenia – przyp. red.]. Mamy też jedno zarezerwowane auto, które nazywa się podium car. W naszej ekipie jest to normalne, że mamy zawodnika na podium, więc zostaje on dłużej po wyścigu. Taki zawodnik ma oddzielne auto, którym wraca po kontroli antydopingowej, po ceremoniach i wywiadach. Dzięki temu reszta kolarzy nie musi na niego czekać. Kolarze po mecie kąpią się w autobusie, jedzą posiłek regeneracyjny i ruszają. Celem jest jak najszybsze dojechanie do hotelu, jak najszybsze rozpoczęcie masowania i regeneracji. To jest najważniejsze po etapie.

Na starcie wkładamy bidony do rowerów i ruszamy na bufet. Tam przygotowujemy bufetówki, wkładamy do nich jedzenie i bidony. Wszystko oczywiście jest już wcześniej przygotowane. Czekamy na kolarzy, wysyłamy wiadomości dyrektorom sportowym: na którym kilometrze się znajdujemy, jakie panują warunki atmosferyczne. Nawet opis miejsca, w którym miejscu jesteśmy, żeby kolarze też dostali go przez radio, żeby nie szukali nas za długo i żeby bezproblemowo i bezpiecznie odebrali bufetówki.

Potem zaczyna się trochę wariacka jazda. Czasami jest mało czasu, trzeba wybrać inną drogę, jakiś skrót albo nadłożyć kilometrów. Musimy być przed kolarzami na mecie. Musimy się sprężać, żeby dojechać do autobusu. Autobus rusza bezpośrednio ze startu na miejsce mety. Tam wystawiamy trenażery. Mamy swój plecaczek z jedzeniem i piciem, z nim na mecie czekamy na kolarzy. Jeżeli ktoś idzie na podium, to od razu jeden z masażystów zostaje: przebiera go, myje, czyści, wysyła na podium i czeka z nim na kontrolę antydopingową. Drugi masażysta zajmuje się resztą kolarzy, daje im napoje i pokazuje drogę do autobusu.

Osoby, które przygotowywały hotel, czekają już na miejscu. Wcześniej wysłane są informacje dotyczące pokoju i restauracji. Kolarze przyjeżdżają, odbierają klucze i zaczyna się masaż. W tym czasie również zaczyna się też pranie: na mecie, w autobusie, kolarze się przebierają, zostawiają ubrania wyścigowe w specjalnych torebkach. Każdy ma podpisaną, żeby nie było nieporozumień. Zaczyna się masaż, po nim kolarze idą na kolację.

My jeszcze kończymy: trzeba przygotować i wyczyścić auta w środku, pozmieniać bidony, różnie takie rzeczy. Jeśli można, robimy to wszystko przed kolacją. Pranie wyschnie do tego czasu, to się je roznosi chłopcom do pokojów albo zabierają sami przy kolacji już wyprane i wysuszone rzeczy. My się tam trochę krzątamy, zawsze jest coś do zrobienia. Ciężarówka musi być ładnie wymyta, wszystko musi być na swoim miejscu. Koło północy mamy czas dla siebie. O 7.30 wstajemy i zaczynamy od nowa. Dzień długi, codziennie coś innego, dzieje się. Na nudę nie narzekamy.

Jakie są Twoje sposoby na motywowanie, uspokajanie kolarzy podczas masaży? Skąd bierzecie tematy do rozmowy?

Ja osobiście jestem masażystą, który nie lubi za dużo rozmawiać podczas masażu. Minęły też już czasy, w których zawodnicy poświęcają cały masaż na rozmowy. Mają tę chwilę, aby zająć się swoimi sprawami. Niektóre ekipy mają zakaz używania telefonów, u nas tego nie ma, więc czasami zawodnicy korzystają z tego momentu. Mogą się zamknąć w swoim świecie, być w kontakcie z rodziną, pozałatwiać swoje sprawy.

U mnie na masażu jest taka zasada, że przez pierwsze 10 minut opowiadamy sobie o tym, jak minął dzień, etap, jak samopoczucie i nastawienie na kolejny dzień. Rozmawiamy trochę, ale ja lubię skupić się na tym co robię i rozprasza mnie rozmowa. Staram się pozostać w 100% skoncentrowanym. Pozwala mi to dokładniej wykonać pracę.

Na początku na pewno jest też taki moment, że zawodnik sam chce coś powiedzieć, ale nie przeznaczam na to więcej niż 10 minut. Masaż trwa, w zależności od etapu, do półtorej godziny. Tyle czasu trzeba poświęcić na zawodnika, żeby doprowadzić go do porządku na następny dzień. Ja nie zajmuję się motywowaniem zawodników, gdyż do tego jest odprawa przed startem. Tam już otrzymują motywację z ust dyrektorów sportowych i menadżera (śmiech). Ze mną rozmawiają, luźny temat o tym co stało się na etapie. Później już skupiam się na zrobieniu dobrej roboty.

Jak wcześnie zaczynasz się przygotowywać do wyjazdu na Tour de France?

Przygotowania na Tour de France w naszej ekipie zaczynają się dość wcześnie, z tego względu, że jest sporo rzeczy do zapakowania i zabrania. W tym roku miałem szczęście, że byłem trochę zajęty przed Tourem, więc nie spadło na mnie pakowanie przed Tourem. Nie byłem w bazie ekipy.

Generalnie jest to około tygodnia dla nas, masażystów. 10 dni dla mechaników. Wszystko to, żeby na start przyjechać 4-5 dni przed wyścigiem. Do zabrania jest dużo: samo urządzenie pokoju jednego zawodnika wymaga przygotowania licznych detali, więc mamy sporo materiałów do zabrania. Tour de France dla obsługi zaczyna się około 10 dni przed startem.

Poza pracą na wyścigach jeździsz też z zawodnikami na zgrupowania i towarzyszysz niektórym z nich podczas treningów poza domem. Jak sobie radzisz z taką ilością podróży?

Po 23 latach pracy w kolarstwie, pracy na walizkach, nie odczuwam tego jako wielkiej ilości. Czy jest to ciężarem? Po tylu latach podróżowanie jest dla mnie codziennością. Przebywanie na lotniskach, przejeżdżanie samochodem całej Europy stało się normalnością, częścią życia. Nie odbieram tego jako jakiegoś problemu, przyzwyczaiłem się. Raczej przebywanie w domu za długo staje się problemem (śmiech).

Byłeś z Richardem Carapazem w Ekwadorze, potem na Tour de Suisse. Pracujesz z nim bliżej w tym roku?

Od kiedy Richard podpisał kontrakt z zespołem, zostałem do niego przydzielony ze względu na moją znajomość języka hiszpańskiego. Przeszedł do nas z ekip, w których mówi się po hiszpańsku, on nie mówi po angielsku. Pomagam mu w tym, żeby miał bliższy kontakt z dyrektorami, żeby radził sobie bez problemów, żeby nie stresował się niepotrzebnie.

Tak rozpoczęła się nasza przygoda. Potem razem pojechaliśmy Tour de Pologne [2020]. Fajnie się zaczęło, ale kraksa pokrzyżowała plany. Później jechaliśmy razem Vueltę. Tam już było super, skończył ją na drugim miejscu. Współpracujemy od początku tego roku, byłem z nim na zgrupowaniu w Ekwadorze przed Tour de France. Prawie trzy tygodnie spędziliśmy u Richiego w domu. Zjechaliśmy stamtąd od razu na Tour de Suisse, który wygrał. Myślę, że będzie jednym z głównych bohaterów Tour de France. [Carapaz skończył Tour de France na 3. miejscu – przyp. red.]

Jak Richard reaguje na sławę i presję związaną ze sportowymi osiągnięciami?

Richie to bardzo skromy człowiek, cieszący się życiem. Myślę, że nie odbiera tego wszystkiego, co jest wokół niego, jako presji i sławy, gdyż on ma inne zupełnie podejście do życia. Cieszy się z tego, że może rano wstać, zjeść śniadanie i pójść na rower. To jest jego największa radość, jeździć rowerem, kręcić kilometry, ścigać się, wygrywać wyścigi. Myślę, że to jest jego szczęście i idea życia. Nie wydaje mi się, żeby w jakikolwiek sposób docierało do niego to, że jest sławny.

On odbiera to w inny sposób. Jest bardzo dumny, że jest Ekwadorczykiem, cieszy się, że ludzie go rozpoznają, że reprezentuje swój kraj. Trzeba było tam być, zobaczyć ten kraj i miejsce, z którego pochodzi, żeby zrozumieć, że pewne wartości, które my uznajemy za ważne w Europie, tam nie mają absolutnie żadnego znaczenia.

Richie cieszy się tym, że jeździ rowerem, cieszy się wolnością. Zawsze opowiada dużo o swoim kraju, o górach. Bardzo dobrze zna historię i geografię Ekwadoru, ma niesamowitą wiedzę na jego temat. I lubi o nim opowiadać. Cieszy się, że może reprezentować swój kraj w świecie, że może dawać radość swojemu krajowi i swoim kibicom.

Jak buduje się, co jest ważne, w zdobyciu pozycji zaufanego soigneura w drużynie?

Na to potrzeba dużo czasu, trzeba przejść przez wiele różnych sytuacji. Wtedy okazuje się, kim jesteś naprawdę. Jak przez to przechodzisz, jaki stosunek masz do swojej pracy, do ekipy, do tego co masz do zrobienia. Potrzeba czasu i dobrej roboty, żeby zdobyć pełne zaufanie w ekipie, szczególnie ważnych ludzi, którzy decydują o twoim miejscu pracy.

Uważam, że robię to co potrafię najlepiej i nie lubię dużo rozmawiać. Tylko robię swoje. Myślę, że dzięki temu jestem tu, gdzie jestem. W pełni poświęcam się swojej pracy, wiem po co tu jestem, wiem po co podpisałem kontrakt i cieszę się z tego co robię. Kolarstwo to moja pasja, od wielu lat jest mi bardzo bliskie. To tradycja rodzinna, którą kontynuuję i sporo prywatnego życia mu poświęciłem. Tak zostanie dopóki nie zakończy się ta przygoda.

Cieszy mnie, że jest kilku innych chłopaków [Polaków w szeregach obsługi ekip – przyp. red.]. Jesteśmy gdzie jesteśmy, zdobyliśmy zaufanie szefów. Myślę, że to jest spowodowane tym, że stajemy na wysokości zadania, jesteśmy odpowiedzialni, wykonujemy swoją pracę odpowiednio. Zdobyliśmy zaufanie zawodników, co też jest ważne, bo oni też mają dużo do powiedzenia, jeżeli chodzi o obsługę. Potrzeba dużo poświęcenia, wytrwałości, ciężkiej pracy, samozaparcia i umiejętności radzenia sobie w tym kręgu.

fot. archiwum prywatne/Marek Sawicki

Czego nowego nauczyłeś się jako masażysta w Team Sky/Ineos Grenadiers?

Ta praca na pewno nauczyła mnie dokładności. Pracujemy tu troszkę inaczej niż ja byłem przyzwyczajony. Każdy detal jest dopracowany bardzo szczegółowo. Nie ma sytuacji, z której nie ma wyjścia, o której się nie myślało wcześniej. To nie jest łatwe, ale naprawdę jest tu wszystko dobrze koordynowane, zaplanowane i wykonane.

Poza dokładnością… precyzji i szybkości reagowania na podejmowane decyzje. To też jest bardzo ważne, gdyż często w ostatniej chwili są jakieś zmiany: co kolarze mają mieć w bidonach, co będą jedli, w którym miejscu mamy stać. Nauczyło mnie to, że trzeba być przygotowanym na szybką zmianę decyzji i działania. Trzeba to wszystko odbierać ze spokojem, bez nerwów i emocji. Myślę, że te 6 lat w ekipie nauczyły mnie opanowania, spowodowały, że jestem przygotowany na każdą sytuację. Bez stresu i emocji podchodzę do rzeczy. Czuję się o wiele lepszym profesjonalistą niż wcześniej.

Poza tym, praca w zespole. Tutaj nie ma podziału na mechaników i masażystów. Nie ma tak, że to jest twoja praca, a to jest moja. Tutaj nauczyłem się, że pracujemy jako jeden zespół. Wszyscy dążymy do zwycięstwa, mamy jeden cel. Wiemy, że pomagając sobie możemy osiągnąć więcej.

Dla mnie zupełną nowością była obecność na podium Tour de France. Do tej pory miałem tej przyjemności. Wygrywanie Wielkich Tourów… trzy Toury, Vuelta i inne wyścigi dały mi tę nową satysfakcję w mojej pracy. Satysfakcję, że mogę być członkiem tej ekipy, która staje na podium, która zwycięża. Do tej pory mogłem tylko podziwiać inne wielkie ekipy i oglądać wielkich zwycięzców. Teraz sam jestem częścią tego wszystkiego. Bardzo mnie to cieszy.

fot. archiwum prywatne/Marek Sawicki

Pracujesz w drużynie, która wygrywała największe wyścigi świata. Byłeś z Michałem Kwiatkowskim w Ponferradzie. Masz jakieś zawodowe/sportowe marzenia, które chciałbyś jeszcze zrealizować?

Jeśli chodzi o moje aspiracje zawodowe, jako masażysta czuję się spełniony. Byłem przy zawodniku, który zdobył tytuł mistrza świata i myślę, że jest to największy sukces w kolarstwie zawodowym. Miałem to szczęście być przy Michale, kiedy zdobywał mistrzostwo świata, masować go. Zawodowo, nie ma większej rzeczy. Wspólnie pracowaliśmy przez 9 lat.

Brałem udział w największych wyścigach, które [z ekipą] wygraliśmy. Pod tym względem nie mam aspiracji na osiągnięcie innych wyników w kolarstwie. Myślę, że osiągnąłem wszystko jako masażysta. Trzy wygrane Tour de France, jedna Vuelta a Espana. Drugie miejsce na Giro d’Italia z Rigoberto Uranem, kiedy pracowałem w Quick-Stepie i byłem jego masażystą. Podczas Tour de France w roku 2018 masowałem zwycięzcę wyścigu, Gerainta Thomasa, co daje mi też osobistą satysfakcję, stanowi taką perełkę wśród wspomnień.

Chciałbym przekazać wiedzę młodszym pokoleniom. Lubię często odwiedzać klub w Kaliszu, rozmawiać z młodymi ludźmi. Po skończeniu kariery chciałbym móc więcej powiedzieć czy przekazać młodym adeptom kolarstwa. Moim cichym marzeniem jest, żeby polskie kolarstwo wróciło do poziomu, jaki mieliśmy kiedyś: kiedy było więcej wyścigów, więcej ekip, był wysoki poziom. Teraz nie wygląda to najlepiej. Mam nadzieję, że wrócą lepsze czasy i że i w jeszcze lepszym wydaniu. Mam nadzieję, że kolarstwo zawodowe wróci na polskie szosy w pełnym tego słowa znaczeniu i że będzie się rozwijać w prawidłowym kierunku. To takie moje małe marzenie.

Poza tym, na pewno któregoś dnia skończę to wszystko. Cieszę się, bo małżonka studiuje fizjoterapię, później chce dalej studiować. Myślę, że wspólnie zajmiemy się masażami, rehabilitacją i fizjoterapią w Kaliszu, tam będziemy pracować. Taki jest plan na przyszłość, po pracy w kolarstwie. Nie odejdę ze sportu, ale będę w nim funkcjonował w innym wymiarze.

Dziękuję za rozmowę!

***

Wyścig kolarski nie odbyłby się bez nich. Są w centrum wydarzeń, ale nie są ich głównymi bohaterami. Migają nam wielokrotnie przed kamerami, ale to nie na nich skupiają się kamerzyści. Widzą i wiedzą więcej niż ktokolwiek w kolumnie wyścigu, ale to nie oni relacjonują zmagania. W wirze największych wyścigów świata są aniołami stróżami zawodników, dobrymi duchami, dla których zdaje się nie być rzeczy niemożliwych.

“Niezbędni” to cykl rozmów z polskimi masażystami, fizjoterapeutami, trenerami, mechanikami i dyrektorami sportowymi ekip uczestniczących w wyścigu Tour de France. O swoich obowiązkach, przygotowaniach i wymogach pracy opowiadają w kontekście “Wielkiej Pętli”, największego wyścigu świata.

Historie “Niezbędnych” przeczytać możecie na Rowery.org, a usłyszeć na Spotify czy Youtube.

Jeśli znalazłeś w artykule błąd lub literówkę prosimy, daj nam o tym znać zaznaczając błędny fragment tekstu i używając skrótu klawiszy Ctrl+Enter.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJeżeli zdradza, zawsze popełni jakiś błąd. Kulisy pracy detektywa
Następny artykułGorzowskie “3 PL”