A A+ A++

Dziś przeczytacie także m.in. o dziewczynie marzeń, nauce sikania, spowiedzi ojca chrzestnego i ogromnej radości ojca.

#1.

Od pewnego czasu spotykałem się z dziewczyną moich marzeń. Wszystko poszło nieźle, wyglądało na to, że mamy się ku sobie i oboje skłaniamy się w kierunku pogłębienia relacji.

Po pewnym czasie zauważyłem, że ma nieco roszczeniowe podejście – zawsze planowała nasze randki z uwzględnieniem drogich restauracji, wożenie jej w różne miejsca stało się wręcz moim obowiązkiem.

Zaskakujący był fakt, że czasami potrafiła bez słowa zupełnie znikać na dzień-dwa. Okazało się, że równolegle spotykała się ze mną i jeszcze innym facetem i obaj braliśmy udział w konkursie szczodrości. Ostatecznie obaj pożegnaliśmy się z naszą “wybranką” i… zostaliśmy najlepszymi kumplami.

#2.

Kiedyś zostawiłam moje dwuletnie dziecko pod opieką dziadków, którzy mieszkają na obrzeżach miasta. Jako że młody od kilku dni nie nosił już pieluch, dziadek wziął go na spacer po lesie i… nauczył sikania na drzewa.

Kilka dni później poszłam z moją pociechą do centrum handlowego. W strefie dla dzieci było sporo ludzi i wiele ciekawych atrakcji. Między innymi sporej wielkości dmuchaniec do skakania, pośrodku którego znajdowało się dmuchane drzewko. Zgadnijcie, co zrobiło moje mądre dziecko na oczach zebranych rodzicieli i dzieciaków?

Trzeba było wyprosić z dmuchańca wszystkie małolaty, wezwać służby sprzątające oraz na koniec – wyraźnie zasugerować mi, że nie jestem mile widzianą osobą w tym miejscu.

#3.

Jakiś czas temu miałem tak wielką ochotę na amory, że postanowiłem zacząć się umawiać z pierwszą dziewczyną, jaką spotkam, tylko po to, aby móc jak najszybciej pójść z nią do łóżka.
Udało się połowicznie. Od paru miesięcy spotykam się ze wspaniałą kobietą, która jest bardzo „konserwatywna” w tych sprawach i planuje zachować czystość aż do ślubu…

#4.

Kilka lat temu zaczęły się u mnie dziwne problemy żołądkowe. Co pewien czas pojawiało się u bardzo silne parcie na stolec, ale nie było w tym żadnej logiki – ani co do pory dnia, ani potrawy, którą wcześniej jadłem. To się mogło stać w każdej chwili. Od tego się nie umiera, ale nie jest to łatwa sytuacja, kiedy w połowie sprawozdania rocznego trzeba wykonać sprint do ubikacji, albo – co gorsza – w sytuacji intymnej.

Wykonałem kilka bardzo nieprzyjemnych badań, po których lekarze od razu wykluczyli jakąś poważną chorobę. Odetchnąłem z ulgą, ale problem nadal nie był rozwiązany.

W końcu znalazłem gastrologa, który prowadził prywatną praktykę i zgodził się mi pomóc. Postanowił rozłożyć moje życie na czynniki pierwsze, żeby znaleźć przyczynę. I, jak to się mówi, nie zasypiał gruszek w popiele. Od razu dostałem polecenie, żebym mu wysłał zdjęcie swojej porannej kupy.

I następnego dnia rano wysłałem… Do wszystkich, których miałem w kontaktach w telefonie. Co za wstyd!

#5.

Parę dni temu mój mąż oznajmił mi, że jest gejem. Początkowo uznałam to za żart, jednak po chwili zorientowałam się, że mówi poważnie. Powiedział mi, że był w stanie utrzymać erekcję podczas naszych zbliżeń tylko dlatego, że wyglądam jak facet.

#6.

Od wielu lat nie byłem w kościele, jeszcze dłużej u spowiedzi. Gdy okazało się, że zostanę chrzestnym, musiałem iść się wyspowiadać.

Wszedłem do kościoła, namierzyłem konfesjonał, ustawiłem się do kolejki i czekam na swoją kolej, gdy ona w końcu nadeszła podszedłem, uklęknąłem, powiedziałem “dzień dobry” i zaczynam się spowiadać. Gdy skończyłem, pamiętałem, że ksiądz da mi pokutę, pogada i kiedy trzy razy zapuka, to mogę już sobie iść.


Słyszę księdza, ale bardzo cicho, praktycznie nie rozumiem słów. Trzeba to jakoś ogarnąć, czekam, aż zapuka i zabieram się, zapukał – wstaję, odchodzę od konfesjonału, po czym widzę, że trzy ławki ludzi leje pod nosem, aż się czerwoni zrobili.

Okazało się, że z drugiej strony była druga kolejka i ksiądz spowiadał kogoś z drugiej strony, nie mnie.

#7.

Mój ojciec, lat 68, grzecznie pojechał na zakupy w godzinach 10-12. Wrócił do domu bez zakupów, ale za to bardzo dumny, bo go nie wpuścili, mówiąc, że w tych godzinach zakupy mogą robić tylko emeryci… Potem cały dzień chodził szczęśliwy, jakby 20 lat młodszy.

#8.

Złamałem ostatnio prawo, wraz z sąsiadami złamaliśmy prawo, ale nie żałujemy i wiemy, że nie poniesiemy odpowiedzialności (najprawdopodobniej).

Kojarzycie syndrom zbieractwa? W skrócie chodzi o to, że osoba nim dotknięta znosi do mieszkania dosłownie wszystko. Do tego dochodzi skrajny brak higieny, zapuszczenie mieszkania, gromadzenie też worków ze śmieciami itd.

Na naszym piętrze jest 5 mieszkań, pięter jest 3, my mieszkamy na 1. Parter jest zagospodarowany jako rowerownia, skrytki lokatorskie itd. Na naszym piętrze w mieszkaniu o pow. ok. 40 m kw. mieszka pan Tadeusz (imię zmienione). Pan Tadzio jest zbieraczem, znosi do mieszkania wszystko, co tylko się uda i nigdy nie wyrzuca niczego, z jego mieszkania unosi się odór zgnilizny, odchodów, gryzoni itd. tak intensywny, że nawet na ostatnim piętrze klatka schodowa cuchnie okrutnie. Uwierzcie mi, nie ma na takich ludzi sposobu, ani policja, ani sanepid, ani nawet opieka społeczna nic mu nie mogą zrobić. Mieszkanie jest własnościowe, pan Tadzio jest (akurat!) poczytalny, więc nie ma jak wpłynąć na to, co robi we własnym mieszkaniu. Do czasu.

Nadarzyła się okazja, pan Tadzio, wnosząc do swojej rezydencji kolejny fotel znaleziony na śmietniku, spadł ze schodów. Rabanu narobił mnóstwo, ktoś wezwał pogotowie, przyjechali, pana Tadzia zabrali.
Jako opiekuńczy sąsiad pojechałem do szpitala zapytać co z nim, bo chłop rodziny nie ma i tylko my się nim “zajmujemy”, że może potrzeba mu coś przywieźć itd. Lekarz nie chciał zdradzić szczegółów, ale ugiął się nad losem samotnika i powiedział, że pan Tadzio ma złamane biodro, będzie miał najprawdopodobniej operację i że przez dwa tygodnie najmniej musi zostać w szpitalu.

Pewnie już się domyślacie, co stało się dalej.

Poszedłem do sąsiadów (przez pana Tadzia staliśmy się nie tyle przyjaciółmi, co po prostu ludźmi z tym samym problemem), wszyscy się zgodzili. Mieszkanie pana Tadzia było otwarte, zamówiliśmy jeden z tych kontenerów remontowych i opróżniliśmy mieszkanie ze wszystkiego w trzy dni. Zostały meble, które nie były zgnite i takie przedmioty, które można umyć – szklanki, talerze itd.
Zrobiliśmy zrzutkę i za te pieniądze wymieniliśmy wykładziny, materac, kupiliśmy część ubrań, ręczników itd. Do tego odmalowaliśmy ściany, wyczyściliśmy łazienkę, kuchnię itd.

Nie obchodzi mnie wasze zdanie w kwestii, czy dobrze, czy źle zrobiliśmy – wyniesienie czterech zdechłych szczurów i zapełnienie całego kontenera odpadami i zużytymi sprzętami, z których wylazło robactwo wszelakiej maści, przekonało mnie w 100%, że zrobiliśmy to, co należało. Pierwszy raz od dawna można wyjść na klatkę schodową, nie martwiąc się, że ubranie przesiąknie odorem lub że jakiś szczur/mysz przebiegnie przed nogami.

Do powrotu Tadzia zostały 3 dni.

#9.

Miałem może szesnaście lat (a to znaczy, że minęły już ze cztery dekady).

Lato, gorąco jak w piecu, ojciec w pewnym momencie wstaje z trawy i oświadcza, że idzie się przejść po wsi. Pół godziny później wraca z “wujkiem” i wołają mnie, że trzeba by pustaka przerzucić wujkowi poza teren.
Co prawda wujek żadnego pustaka na terenie nie ma, ale co tam, polazłem.

Idziemy, ale skręcamy pod las, a tam już w przepływającej rzeczce chłodzi się wódka.
No to co tam, przecież trochę napić się można. Wujek wlał w siebie ze trzy butelki i padł, ojciec jakąś jedną, ale dobrze się trzymał, a ja tylko uszczknąłem, ale pamiętam, zrobiło mi się wesoło. Potem z ojcem wujka zostawiliśmy (w cieniu, żeby nie było) i zaczęliśmy wracać. Przechodzimy obok domu innych “wujków”, a ci już wołają do nas przez okno. A przecież odmówić nie wypada…

Stamtąd wyszliśmy już uchachani całkowicie. Mnie się dwoiło i troiło w oczach, a ojciec aż pogubił buty. W pewnym momencie zaczepił nas jeszcze inny “wujek” i ojciec poszedł z nim, a ja stwierdziłem, że mi wystarczy. Byłem już prawie że pod domem, kiedy zawołała mnie “ciotka” z naprzeciwka, żeby jej drabinę przenieść. A była to drabina taka stara, ciężka i całkowicie metalowa. Oczywiście damie w potrzebie odmówić nie wypada. Tak samo jak nie wypada potem odmówić domowej naleweczki ofiarowanej w podzięce.
Tak więc od ciotki wylazłem już prawie że na czworaka.


Potem film na chwilę się urwał, a następnie byłem już pod jedynym we wsi sklepem i piłem ze swoim kolegą (rówieśnik, jeden z niewielu we wsi) oraz bratem jego ojca.
Ogólnie, z tego co mi wiadomo, odstawili mnie potem pod samą furtkę. Co nie znaczy, że trafiłem do domu, bo nie, nie trafiłem.

Nie wiem, co sobie ubzdurałem, ale doczołgałem się z powrotem do lasku i razem z wujkiem, który już nieco się “ostudził”, stwierdziliśmy, że pójdziemy na ryby, co skończyło się na tym, że piliśmy wstrętne, ciepłe piwo u niego w szopie.

Potem okazało się, że ojciec mnie po całej wsi szuka i mieliśmy wrócić o domu, ale on stwierdził, że jak nas matula zobaczy, to nam nogi z dup powyrywa (wtedy wydawało się to być dość realną groźbą), więc poszliśmy na stary tartak i tam wykończyliśmy we dwóch jeszcze jedną butelkę, już sam nawet nie wiem czego. Potem zasnęliśmy, ja pod stołem, on na wpół siedząc przy ścianie.

Do domu wróciłem dopiero następnego dnia i to wciąż w stanie ubzdryngolenia, po czym walnąłem się na łóżko i przespałem kolejną dobę.

To był ostatni raz, jak piłem cokolwiek z procentami w całym swoim życiu.

A piszę tu o tym, ponieważ ostatnia osoba, która znała tę historię, zmarła dwa dni temu. Synowi tego nie opowiem, bo od dzieciaka był przeciwnikiem jakiegokolwiek picia, a wnuczce nie dość, że nie wypada, to jest jeszcze za mała, by cokolwiek zrozumieć.

<<< W poprzednim odcinku m.in. telefon do byłego i rodzinna pamiątka

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNajstarsze gry, w które do dziś lubimy sobie pograć
Następny artykułDemotywatory CDXXVI – tak wygląda kolejna ofiara 5G, a media milczą!