A A+ A++
Dawanie złudnych nadziei przy jednoczesnym straszeniu jest drogą w przepaść.

W weekend przeszły przez Polskę marsze ludzi kwestionujących istnienie pandemii COVID-19. Najczęstsze komentarze, jakie temu towarzyszą to – oczywiście – porównania antycovidowców z archetypicznymi płaskoziemcami, czyli osobami, które negują apriori wszelkie osiągnięcia nauki lub dopatrującymi się w nich międzynarodowego spisku.
To wyjaśnienie jest, rzecz jasna, jakoś uzasadnione. Jeśli się popatrzy, kto występuje na tych demonstracjach, jakie hasła głosi, to wiele tam zabobonu, sofistyki, manii prześladowczej, wymieszanych z egoizmem czy osobliwie rozumianą wolnością.
Myślę jednak, że źle byłoby, gdyby na takiej refleksji poprzestać. To łatwe, porządkujące, a jednocześnie zamiatające pod dywan szereg problemów, jakie wokół trwającej epidemii (bo nie mam wątpliwości, że mamy z nią do czynienia) narastają. Wydaje mi się – a moje mniemanie opieram na rozmowach z ludźmi czy przysłuchiwaniu się ich rozmowom – że obok aktywnych negacjonistów, w społeczeństwie funkcjonuje spora, i rosnąca, grupa sceptyków. Będą oni oczywiście nosić maseczki (choć możliwe że niedbale), będą trochę choroby się obawiali, będą – czy to ze strachu czy wyrachowania – podporządkowywać się wskazówkom władzy, ale ich stosunek do aktualnej sytuacji będzie coraz bardziej wątpiący i nie wykluczone, że na jakimś etapie staną po stronie antycovidowców.

Skąd zatem biorą się osoby kwestionujące COVID?

  • Epidemia – wyobrażenie i rzeczywistość

Jednym z głównych argumentów negacjonistów jest to, że trudno mówić o epidemii, skoro ludzie nie umierają na ulicach. Wyrasta on oczywiście z kulturowego wyobrażenia o tym jak wygląda epidemia. Mamy od jakiś dwóch, (może trzech pokoleń) to szczęście, że duże, dziesiątkujące epidemie nas omijają. Szereg chorób udało się opanować zaś na tyle, że zniknęły z publicznego widoku (dzięki szczepionkom, złym lekarzom, państwowej służbie zdrowia, higienie i jeszcze kilku innym czynnikom, także obecnie kwestionowanym). Pozostaje nam zatem wyobrażenie z filmów, książek i opisów, które dla dramaturgicznych walorów bywają podrasowane w swoim okrucieństwie. Słysząc epidemia widzimy więc te wszystkie katastroficzne filmy, gdzie śmierć jest spektakularna, gdzie szczątki mózgów bryzgają na ekran, żołądki eksplodują, języki zwisają w akcie kapitulacji, a człowiek kończy żywot ostatnim pouczeniem o konieczności walki za wolność i Stany Zjednoczone. I nagle na świat przychodzi pandemia, której daleko do widoków tak utkwionych w naszych głowach. Ulice są dziwnie takie same, jeśli słychać jęki, to sąsiada z zatwardzeniem, a apokalipsą jest co najwyżej tramwaj, który nie przyjechał. Dzieci zaś ciągle różowe się rodzą. I gdzież tu doszukać się epidemii, której znaczenie obrosło już gotowymi obrazami? Obawiam się, że gdyby dziś wybuchła wojna, to wielu wyszłoby na balkon i obserwując deszcz jesienny skwitowałoby to słowami “To jest wojna? Serio???!!!”

  • Doświadczenie

Niestety, o naszym postrzeganiu świata w dużej mierze decyduje doświadczenie. Dopóki czegoś nie doświadczymy na ogół brakuje nam empatii i zrozumienia. Niezależnie od tego, że pandemia trwa co najmniej od wiosny i statystki zachorowań idą w setki tysięcy, takowoż liczby zgonów, to bardzo wielu Polaków choroby nie doświadczyło. I nie mówię li tylko o zachorowaniu osobistym, ale także niefortunnej diagnozy u najbliższych. Sam mam kolegów i koleżanki w wielu środowiskach i miejscach na ziemi a mimo to jeśli słyszę o chorych na COVID to są to zazwyczaj znajomi znajomych. Choroba niby się kręci, jest czasem blisko (zwłaszcza ostatnio), ale ciągle daleko. Oczywiście wielu lekarzy denerwuje się na ten argument, ale doświadczenia w postrzeganiu świata ignorować nie można.

  • Bezzębna groza

A gdy już np. ktoś wreszcie ma jakieś doświadczenie COVID, to na ogół ma ono dwa wymiary – albo ktoś choruje lekko (lub wcale), albo wynik testu (pomimo kontaktu z osobą chorą) jest negatywny. Jasne, są i przypadki ciężkie i śmiertelne, ale ciągle w perspektywie doświadczenia społecznego jest ich mało, choć w kontekście śmiertelności chorób masowych jest ich wystarczająco dużo, by sparaliżować system ochrony zdrowia. I nic nie da tutaj przytaczanie mniej lub bardziej tragicznych przykładów, bo na każdy jeden znajdzie się pięć, w których COVID skończył się trzydniową gorączką 37,8.

  • Nowa normalność

To wszystko ludzie konfrontują z wyjątkowo głupim pojęciem “nowej normalności”. Nie, nie ma nic takiego jak “nowa normalność”. Normalność to wolny bieg życia modyfikowany przez ewolucję naszych przyzwyczajeń. Nie jest normalny fakt, że trudno się dostać do lekarza, a jeśli już to diagnoza stawiana jest przez telefon. Nie są normalne tryby załatwiania spraw w urzędach, nie są normalne prawie puste trybuny, nie jest normalna edukacja zdalna, nie jest normalny fakt, że matki nie mają wstępu na oddziały leczenia noworodków itp. Obostrzenia covidowe przyniosły realne niedogodności, które zaczęły męczyć i wkurzać.

  • Zmęczenie

Kiedy pojawia się zmęczenie? Najczęściej wtedy, kiedy cel wydaje się być nieosiągalny. Męczy dieta, gdy na wadze nie spada, męczy praca, gdy nie widać jej efektów, męczy jedzenie, które nie daje przyjemności smaku. Problemem obostrzeń COVIDowych jest to, że nie ma nadziei na to, że kiedyś ta sytuacja się skończy. Perspektywa “kiedy wynaleziona będzie szczepionka” jest daleka, a nawet jej realność bywa nadmiernie optymistyczna. Wizje kolejnych lockdownów w niekończącym się oczekiwaniu na szczepionkę zdają się być katastrofalne zwłaszcza dla tych, których “zamknięcie świata” dotknęło. Łatwo jest powiedzieć – zamknijmy szkoły. Tyle, że perspektywa pokolenia, które przez 3-4 lata może być pozbawione klasycznej edukacji, skazane na zdalne półgwizdka, jest apokaliptyczna. Bo nie mam wątpliwości, że szkoła bez spotkania bezpośredniego, nauka bez więzi, świat bez relacji, będzie jedynie protezą. Łatwo powiedzieć – 1 listopada zamknijmy cmentarze. Trudniej dać perspektywę, kiedy ponownie jakiekolwiek święta będzie można spędzać w normalnej atmosferze.

  • Informacja

Kłopotem od początku jest też informacja. Gubią się politycy, gubią się media, gubi się też świat nauki, który pokazuje swoją bezradność w komunikatach. Oczywistości ekspertów epidemiologów, nie muszą być oczywiste dla ludzi, a to rodzi nieporozumienia. W 10 minutowych wywiadach fachowcy nie mają czasu niczego objaśnić. Przerywa im się w pół słowa, nauczyli się więc mówić efekciarskimi setkami, prostackimi komunikatami. Dodatkowo informacje zdominowało straszenie i prześciganie się w kasandrycznych wizjach, przeciwskuteczne o tyle, że chwilowo może i doprowadzające do porządku, ale z czasem (zwłaszcza bez potwierdzenia w realnej przestrzeni) zamieniające się w groteskę. Zaczęliśmy też widzieć naukę od kuchni, z jej meandrami, hipotezami. Trafiliśmy w samo centrum dyskusji naukowej pełnej sprzeczności. Przeciętny człowiek zgłupiał, sofiści wykorzystali.

  • Brak konsekwencji

O tym można napisać całe podręczniki. Niekonsekwentna władza, która surowa wobec obywateli sama folgowała sobie ile chciała. Represywność wobec ludzi, przy wyjątkach dla nielicznych. Tworzenie przepisów, które potem samemu się obchodziło. Bezustanna gra pozorów. Brak odpowiedzialność wśród tych, którzy winni ją wykazywać. I tak, ty przeciętny obywatelu wylądujesz na kwarantannie mając kontakt z COVIDowcem, biskupa, który odprawiał mszę stojąc obok zakażonego, do izolacji zmusić trudno. Kłopotliwe staje się gdy “na państwowym” lekarz nie przyjmuje, ale już prywatnie jak najbardziej. Im więcej takich wpadek, tym więcej kwestionowania epidemii.

  • Robienie z epidemii show

Kilka dni temu słyszę, że pewna gwiazda jest chora na COVID, który przechodzi źle. Leży pod tlenem w szpitalu. Po dwóch dniach ta sama gwiazda na Instagramie organizuje Q&A, potem jest bohaterką śniadaniówki oraz relacjonuje zabawy z dzieckiem, na które nawet zdrowy rodzic czasem nie ma siły. Przeciętny Polak przestaje wierzyć w epidemię. O przypadku Kasi Kowalskiej nawet żal wspominać…

  • Ignorowanie ludzkich problemów

Ileż to się naczytałem drwin z tego, że maseczki powodują dyskomfort. Tak, większość nie lubi maseczek. Źle się w nich oddycha, parują okulary (czasem nawet spadają), bolą uszy itp. Na dodatek trudno zachować zasady, jakie ich noszeniu powinny towarzyszyć vide czas używania itp. Można to zignorować wzruszeniem ramion i stracić czas, który można by poświęcić stworzeniu alternatywy łagodzącej ich dyskomfort.

Podsumowując ten zbyt długi już tekst. Obawiam się, że liczba sceptyków będzie rosnąć. Nie dlatego, że mają rację, bo pewnie jej nie mają. Dlatego, że narracja o chorobie, stosowane środki i gra na chaos to wspaniały nawóz do wzrostu negacjonizmu. Dawanie złudnych nadziei przy jednoczesnym straszeniu jest drogą w przepaść. Brak wyznaczenia konkretnych realistycznych celów, zrozumienia dla tęsknoty za normalnym życiem, kreacja “nowej normalności”, zrodzi bunt, którego wszyscy zbiorowo będziemy bardzo żałować.

(pierwotna publikacja: FB/Sebastian Adamkiewicz)

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUwaga na zwierzęta leśne! Znów zderzenie z łosiem, ranna jedna osoba
Następny artykułBranża weselna w czasach pandemii