A A+ A++

Na 1500 metrów jest trzecią najszybszą biegaczką w Europie, oraz piątą na świecie. Przed sezonem sama nie spodziewała się takich wyników, stąd za wykonaną pracę w skali szkolnej wystawia sobie szóstkę z plusem. Fani uważają ją za bardzo energiczną osobę, jednak kiedy ma wolny czas, lubi spędzić go w samotności, na przykład z dobrą lekturą. Dawniej deklarowała, że chce pobić rekord Polski. Dziś twierdzi, że nie musi mówić o rekordzie – woli skupić się na własnych wynikach, a rekordowy bieg sam przyjdzie.

O zakończonym sezonie, w którym zdobyła brązowy medal mistrzostw Europy. O zmieniających się relacjach z trenerem, który na początku współpracy zastosował wobec niej mały fortel. Ale również o kwestiach diety w sporcie, rywalizacji z Laurą Muir czy ustalaniu sobie celów krótko i długoterminowych. Na te i wiele innych tematów porozmawialiśmy z zawodniczką Grupy Sportowej ORLEN, Sofią Ennaoui.

SZYMON SZCZEPANIK: Podczas mistrzostw Europy w Monachium stworzyłaś ze swoją współlokatorką pokój na medal.

SOFIA ENNAOUI: Tak, z Adą Sułek zaprzyjaźniłyśmy się podczas obozu w Stanach Zjednoczonych w Seattle. Wówczas trafiłyśmy razem do pokoju przypadkiem, ja miałam być z inną dziewczyną.

Zrodził też – moim skromnym zdaniem – jedno z najlepszych zdjęć, które polscy lekkoatleci zamieścili w swoich mediach społecznościowych. Zmęczona Adrianna Sułek zasypia, ale cały czas trzyma wasze medale w ręce. Było duże świętowanie, kiedy obie wywalczyłyście krążki?

To wyglądało tak, że po zawodach wróciłam do hotelu około północy. Spotkałam się jeszcze na kolacji ze swoim psychologiem, profesorem Janem Blecharzem. Jedliśmy wtedy ostatki, które pozostały na stołówce. Tak to jest, jak się przyjeżdża o tej porze. Porozmawialiśmy o starcie i o całym sezonie, który zakończyłam po mistrzostwach Europy. Do pokoju trafiłam około pierwszej w nocy, ale Ada na mnie czekała. Ona również była już po swoim starcie i tak samo zakończyła sezon, więc spędziłyśmy razem fajne chwile. To wspaniałe dzielić pokój z osobą, która również zdobyła medal.

Bardzo dopingowałyśmy się wzajemnie podczas startów. Ja również, jako osoba obserwująca wielobój z boku, starałam się jej doradzić jak mogłam. Rozmawiałyśmy na przykład na temat jej startu na 800 metrów, między nami wytworzyła się fajna relacja. To zdjęcie, które wrzuciłam do internetu, było absolutnie spontaniczne. Rozmawiałyśmy, zrobiłyśmy wspólną fotkę. Następnie poszłam do łazienki, wracam, patrzę, a tam Ada zasnęła z medalami. Łezka zakręciła mi się w oku i stwierdziłam, że dodam to zdjęcie.

Kiedy Sofia wróciła do pokoju, zastała tam Adriannę Sułek śpiącą… z ich medalami w ręku. Fot. Sofia Ennaoui archiwum prywatne

Powiedziałaś, że rozmawiałaś z Adrianną o biegu na 800 metrów. W tej ostatniej konkurencji Polka miała najlepszy czas z całej stawki. Wskazówki poskutkowały?

To nie tak – ten wynik to oczywiście zasługa Ady i jej trenera. My rozmawiałyśmy na temat zawodniczki, która ją goniła – czyli Annik Kalin. Szwajcarka bardzo mnie zaskoczyła, gdyż nie spodziewałam się, że poprawi swój rekord życiowy o kilka sekund. Mówiłam Adzie, że to praktycznie niemożliwe, by na takim zmęczeniu poprawić życiowy rekord tak bardzo. Później sama się zaskoczyłam, stąd cieszę się, że Ada tak znakomicie pobiegła.

Ada wywalczyła srebro, ty brąz, ale pod względem wysokości miejsc na mistrzostwach Europy jesteście sobie równe. Ty również masz na koncie wicemistrzostwo, które zdobyłaś cztery lata temu w Berlinie. Cały czas mam w pamięci słowa Justyny Kowalczyk, która mówiła, że pytanie sportowca o wartość poszczególnych medali, to trochę jak pytanie rodzica o to, które z dzieci bardziej kocha. Zapytam zatem inaczej: czy okoliczności zdobycia srebrnego medalu w Berlinie oraz brązowego w Monachium da się porównać?

Medal w Berlinie był wyjątkowy, bo to był pierwszy krążek który zdobyłam na otwartym stadionie w seniorskiej rywalizacji. Ale z drugiej strony, medal z Monachium ma dla mnie znaczenie nie tylko pod względem sportowym. Odbieram go bardziej wewnętrznie. Te wszystkie przeżycia, których doświadczyłam w ostatnich latach spowodowały, że jest on dla mnie naprawdę wyjątkowy. Pomimo tego, że wiele osób przed biegiem widziało mnie na wyższym miejscu. Lecz moja trudna droga, powrót do sportu po kontuzji – to wszystko dodaje temu krążkowi magii.

Ty oglądałaś ten bieg? Nawet nie pod kątem analizy, ale z czystej przyjemności zobaczenia swojego medalowego występu.

Oglądałam ten bieg dwa-trzy razy, niedługo po swoim starcie. Chciałam zobaczyć, jak on wyglądał z perspektywy taktycznej, przeanalizować na gorąco czy nie popełniłam błędu. Czułam wtedy, że znajduję się w bardzo dobrej formie. Moje parametry wskazywały nawet, że jestem w lepszej dyspozycji niż podczas mistrzostw świata w Eugene. Patrząc na moje samopoczucie oraz perypetie zdrowotne przed Monachium, myślę że pokazałam swoje maksimum możliwości jak na tamten moment. Zdobiłam to, co miałam zdobić, a jak to mówi mój trener, medalistów się nie rozlicza.

Cieszymy się z tego medalu i ty – jak słychać – również. Ale zastanawiam się, czy oglądając ten bieg nie miałaś takiego poczucia, że mogłaś jednak pójść za Laurą Muir, podobnie jak zrobiła to Irlandka Ciara Mageen?

Taka była taktyka. Po prostu, w tym dniu zabrakło mi mocy na taką pogoń, dlatego nie zrealizowałam tego założenia w stu procentach. Dwie mistrzowskie imprezy w ciągu miesiąca to bardzo duże obciążenie dla organizmu. Przygotowywałam formę na mistrzostwa świata. To, z jak dobrej strony pokazałam się w Monachium, to efekt uboczny tego, jak dobrze przygotowywałam się do Eugene. Światowy czempionat był najważniejszą imprezą w tym sezonie. Tam chciałam się zaprezentować ze swojej najlepszej strony. Gdyby ktoś mi przed rokiem powiedział, że będę piąta na świecie i trzecia w Europie, to wzięłabym takie wyniki w ciemno.

Wspomniałaś o piątym miejscu na mistrzostwach świata. To też znakomity wynik i również taki, którego przed sezonem się po tobie nie spodziewano. Jak porównałabyś obie imprezy? Słyszałem, że w Eugene był większy luz, ale też więcej niedopatrzeń. Z kolei Niemcy kojarzą się z hasłem – ordnung muss sein.

Zawody rozgrywane w Niemczech zawsze są zorganizowane na najwyższym światowym poziomie. Niemcy faktycznie mają kunszt do tego, by wszystko było dobrze poukładane. Ale tam też zdarzały się wpadki. Na przykład nasza sztafeta kobiet musiała dojeżdżać taksówkami na swoje biegi. Ale ja nie jestem osobą, która szuka takich mankamentów, wolę skupiać się na pozytywach. Na mistrzostwach świata startowało mi się bardzo dobrze. Piękny stadion Hayward Field, otoczka miasteczka akademickiego, to nadało magii tym zawodom.

Mam fajną historię związaną z tym miejscem. Ja startowałam tam w 2014 roku na mistrzostwach świata juniorów. Kiery razem z dyrektorem sportowym, Krzysztofem Kęckim, wybieraliśmy się razem na obóz, rozmawialiśmy na lotnisku w Warszawie. Powiedział mi, że byłoby super, gdybym powtórzyła osiągnięcia z tamtego występu – a weszłam wtedy do finału i zajęłam piąte miejsce. Ja podchodziłam do tego z rezerwą. Mówiłam, że sukcesem dla mnie jest już sam udział w mistrzostwach świata. Po starcie przypomniałam sobie tę rozmowę. Fajne uczucie, po tylu latach powrócić do światowej czołówki, ale w kategorii seniora.

Skoro już mowa o światowej czołówce, to pomówmy o twojej największej konkurentce na Starym Kontynencie, czyli Laurze Muir. Według danych z World Athletics, bilans waszej rywalizacji w biegu na 1500 metrów wynosi 15:0 na korzyść Brytyjki – z czego 13 na stadionie. Ty wygrałaś z nią raz – w biegu na 800 metrów w 2020 roku, podczas Memoriału Ireny Szewińskiej. Jak ty podchodzisz do rywalizacji z nią? Napędza cię myśl „na 1500 metrów jeszcze się nie udało, ale następnym razem cię dogonię”. A może odwrotnie – taka przewaga Muir wpływa trochę demobilizująco?

Sport nauczył mnie tego, by skupiać się na sobie. Najważniejsze są moje wyniki i tak zwany performance. Wiadomo, że chciałabym być na poziomie na którym znajduje się Laura i tak samo szybko biegać. Ale przez moje perypetie i to, co w ostatnich latach działo się w mojej karierze… wszystko, co wypracowywałam nigdy nie dochodziło do oczekiwanego przeze mnie poziomu. Fajnie byłoby rywalizować z nią jak równa z równą i zacząć pokonywać. W końcu jeżeli planuję zdobywać medale mistrzostw świata czy igrzysk olimpijskich, to pierwszą drogą do tego jest bycie numerem jeden na kontynencie. I do tego dążę, tylko zastanawiając się nad moimi rywalkami, mogę wytrącać się z tego, na czym najbardziej powinnam się skupić. Czyli dążeniu do poprawy samej siebie. A będąc zawodniczką numer pięć na świecie, mam realne szanse na to, by stawać na podiach największych imprez.

Orlen baner

Możemy już powiedzieć, że wróciła ta biegaczka, którą chcieliśmy oglądać w roku 2020 i wcześniejszych latach. Zatem skupmy się na twoich wynikach. Pobicie rekordu Polski Lidii Chojeckiej, który wynosi 3:59.22, jeszcze widnieje gdzieś w twojej głowie?

Powiem w ten sposób – po wielu przemyśleniach i zapowiedziach, że pobiję rekord Polski, będę zmieniała tę formę przekazu w najbliższych latach. Wszystko, co najlepsze, pojawiało się u mnie w momencie, kiedy tego nie planowałam. Sportowo jestem przygotowana do takiego wyniku, w 2020 roku bardzo się do niego zbliżyłam [Sofia wówczas ustanowiła rekord życiowy na 1500 m – 3:59,70 – dop. red.]. W tym sezonie również byłam na tyle mocna, by go poprawić, ale wielokrotnie było coś nie tak. Bo były biegi taktyczne, czy też biegałam po chorobie. W najbliższych latach skupię się na poprawianiu samej siebie, a rekord Polski może być efektem ubocznym mojej pracy. Nie ma się co skupiać na jego pobiciu. Skoro stać mnie na poprawę tego wyniku, to on sam w końcu przyjdzie.

Dobrze, że wspomniałaś o różnym podejściu do planowania, gdyż to było moje następne pytanie. Jesteś osobą stawiającą sobie cele krótkoterminowe, działającą krok po kroku, czy raczej wolisz nakreślić sobie długofalową wizję? Na przykład do igrzysk olimpijskich w Paryżu.

Paryż to mój cel oraz numer jeden jeżeli chodzi o planowanie długoterminowe. Tylko do wykonania tego wielkiego planu, jakim jest medal igrzysk olimpijskich, po drodze trzeba spełnić inne zadania, którymi jest rywalizacja na mistrzostwach świata czy Europy. Dla mnie najważniejsze są cele, które mam na wyciągnięcie ręki. Obecnie skupiam się na przygotowaniach do startu w hali. To będzie dla mnie pierwszy test przed sezonem 2023, gdzie czeka mnie ważnym start na mistrzostwach świata w Budapeszcie. Tam chciałabym poprawić swoje wyniki w porównaniu do występu z Eugene, i do tego będę dążyła.

Znajdujemy się na stadionie lekkoatletycznym we Wrocławiu, położonym w sąsiedztwie stadionu Olimpijskiego. Na którym, jak słychać, żużlowiec Maciej Janowski właśnie kręci kółka. Często tu bywasz?

Bardzo często z racji studiowania na Akademii Wychowania Fizycznego, która opiekuje się stadionem lekkoatletycznym. Kiedy mam przerwę pomiędzy zajęciami na uczelni, ten obiekt znajduje się najbliżej, bym mogła przyjść i potrenować. Stadion faktycznie jest bardzo zabytkowy. Kiedy jakiś czas temu wysyłałam swojemu trenerowi zdjęcia tego obiektu, to odpowiedział mi, że w latach dziewięćdziesiątych jeszcze na nim startował.

Był tekst „ja tu występowałem jak ciebie jeszcze na świecie nie było!”?

Urodziłam się w 1995 roku, więc faktycznie mogło mnie jeszcze nie być na świecie. (śmiech). Wokół stadionu jest też sporo ładnych ścieżek, którymi często sobie biegam. One mają nawet dwanaście kilometrów pętli, są bardzo malownicze. Na tych ścieżkach jestem chyba nawet częściej, niż na samym stadionie.

To teraz pytanie, nad którym będziesz się musiała zastanowić. Czy małe oszustwo, popełnione w dobrej wierze, czasami może się opłacać?

Hm, to ciekawe. Powiem w ten sposób – moja mama zawsze wychowywała mnie wpajając takie wartości, jak uczciwość. I ja nie oszukuję. Nie przypominam sobie, żebym w swoim życiu bardzo przeginała w tym kierunku. Wiadomo – będąc na uczelni czasami zdarza mi się zapytać znajomych, jaka jest odpowiedź na dane pytanie. (śmiech) Ale odnoszę wrażenie, że te oszustwa zaliczają się do kategorii niewielkich. Natomiast na zawodach nigdy nie oszukiwałam. Lekkoatletyka podoba mi się dlatego, że jest sportem wymiernym i przez to sprawiedliwym. Wygrywa ten, kto danego dnia jest lepszy, szybszy czy dalej rzuci. To jest magiczne w tym sporcie.

Już tłumaczę o co chodziło z tym pytaniem.

Dawaj, bo się stresuję!

Pytam, gdyż w ubiegłym roku, w wywiadzie dla kanału „Za linią mety” opowiadałaś, że kiedy zaczynałaś biegać, twój trener – Wojciech Szymaniak – podpuścił cię z treningiem dla średniodystansowca. Wmawiał ci, że to typowo sprinterski trening. Ale od razu wiedział, że ma doskonały materiał na zawodniczkę biegów średnich.

Jeżeli chodzi o trenera i naszą współpracę, od początku której w styczniu minie 13 lat, to on ma do mnie takie podejście, że czasami wypuszcza mnie w takim kierunku myślenia, bym uwierzyła w jakiś cel bardziej, niż danego dnia wskazują na to moje realne możliwości. I tak też się stało w 2010 roku, kiedy zaczynałam swoją przygodę z lekkoatletyką. Nie ukrywam, że dziecko, które dopiero trafiło do tego sportu, nie chciało trenować tak ciężko, jak było to zakładane. Będąc z młodzieżowym wieku, bardziej w głowie miałam wyjście ze znajomymi niż codzienne uczęszczanie na ciężkie treningi.

Na początku kariery chciałam startować na dystansach sprinterskich. Ale do tego zupełnie się nie nadawałam. Nigdy nie miałam na tyle naturalnej szybkości, by startować w biegach typowo sprinterskich. Za to mam dobre predyspozycje do biegów średnich. Zawsze marzyłam, by biegać 400 metrów. Teraz ten dystans jest bardzo modny w Polsce, wielu zawodników chce go uprawiać. Niestety, ja nie jestem jednym z Aniołków Matusińskiego. Zostałam tylko i aż Sofią Ennaoui.

Pochodzisz z Lipian, zaś twój trener z Barlinka, czyli właściwie sąsiedniej miejscowości. Ale od 2018 roku byłaś tutaj, we Wrocławiu. Jak ten chwilowy związek na odległość – oczywiście, na linii trener-zawodnik – na ciebie zadziałał?

Powiem szczerze, że w pewnym momencie to wyglądało w ten sposób, że ja, spędzając większość wolnego czasu na treningach, chcąc nie chcąc spędzałam go bardzo dużo z moim trenerem. Prywatnie bardzo go lubię, ale wtedy byłam w okresie dorastania. Przeobrażałam się z dziewczynki z wielkimi marzeniami w pełnoprawną kobietę. Miałam wątpliwości, czy sport zawodowy to jest coś, czym chcę się zajmować. Byłam też zmęczona sportem, poświęciłam mu wiele lat swojego życia. Chwil, w których nie mogłam skupiać się na swojej osobie tylko na tym, żeby być bardzo dobrym sportowcem.

Trener Wojciech Szymaniak i Sofia Ennaoui. Fot. Newspix

W końcu przyszedł moment, w którym chciałam zobaczyć jak wygląda życie „zwykłego” człowieka. W tym samym roku zapisałam się na studia na AWF we Wrocławiu. Wtedy moje życie poszło bardziej w kierunku nauki. Z perspektywy czasu nie żałuję tej decyzji. Dało mi to możliwość spojrzenia na wszystko z delikatnym dystansem. Przemyślenia kilku rzeczy i powrotu do sportu. Bo ja tę lekkoatletykę naprawdę kocham. To, że jestem sportowcem, daje mi power każdego dnia, motywację do realizacji kolejnych celów.

Kilka miesięcy rozbratu z trenerem i zajęć prowadzonych na odległość, pozwoliło mi ponownie do tego wrócić. Teraz na co dzień mieszkam w Barlinku, we Wrocławiu zaś jestem, kiedy mam przerwę pomiędzy sezonami. Ale bardzo lubię to miasto, podoba mi się. Mam nadzieję, że po zakończeniu kariery będę mogła tu zamieszkać. Niemniej zobaczyłam, że codzienne treningi z moim szkoleniowcem to coś co powoduje, że wzbijam się na wyżyny swoich możliwości. I dlatego ponownie wróciłam do Barlinka. Jednak kiedy tylko mam szansę, przyjeżdżam do mojego Wrocławia i tu odpoczywam sobie mentalnie.

Miałaś czas na studenckie życie w stolicy Dolnego Śląska?

Nigdy nie dane było mi go poznać. Mieszkając we Wrocławiu, większość czasu wypełniały mi zajęcia na uczelni oraz treningi. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć wyjścia na miasto. Ja też nie jestem osobą, która lubi imprezować. W czasie wolnym jestem nieco introwertyczna, lubię spędzać wolny czas w domu, w samotności. Ale z drugiej strony, kiedy potrzebuję się nieco rozluźnić, to wiem do kogo zadzwonić. (śmiech)

W takim razie jak najbardziej lubisz spędzać wolny czas?

Bardzo lubię spacery. Mieszkam w rejonie Wrocławia, który jest bardzo spokojny i posiada dużo zieleni – jak tereny wokół stadionu. Tam wypoczywam. Uwielbiam też spędzać czas w domu, na swoim tarasie, czy pochodzić po okolicach rynku. Jest tam fajne miejsce w którym grają koncerty jazzowe. Kiedy tylko mam czas, wybieram się na koncerty do Narodowego Forum Muzyki. Ale wciąż wolnego czasu jest tak mało, że kiedy go już posiadam, to lubię zaszyć się w domu z książką. Zamknąć laptopa i cieszyć się chwilą.

Jesteś osobą energiczną, ale czy również emocjonalną? Należysz do sportowców, którzy roztrząsają każdy sukces i porażkę? A może podchodzisz do wszystkiego na chłodno, starając się przeanalizować przyczyny i skutki danego wydarzenia?

Jestem kobietą, więc to zależy od tego jaki mam humor. Oczywiście, ja się z tego trochę śmieję, ale dużo zależy od momentu w którym znajduję się w życiu. Fajnie jest obserwować siebie z odpowiedniego dystansu i dopiero wtedy analizować to, co można poprawić. Kiedy byłam młodsza, to faktycznie wiele rzeczy mnie dotykało. Patrząc na to teraz, z upływem lat jestem coraz bardziej wyważona, więcej rzeczy przyjmuję na spokojnie.

Nie ukrywajmy, powinnam się ogromnie cieszyć z większości swoich sukcesów. Ale z drugiej strony, jestem też zawodniczką która lubi się rozwijać. Zawsze mam poczucie, że mogłam coś zrobić lepiej, szybciej, mądrzej rozegrać taktycznie daną sytuację. Dlatego staram się cieszyć z najmniejszych rzeczy. One powodują, że sport daje fun zamiast przytłaczać. Nie raz mamy do czynienia ze sportowcami – i sama należę do tej grupy – którzy zawsze chcą lepiej. Chociaż czasami jest tak, że dany wynik na zawodach to maksimum, co akurat tego dnia jesteśmy w stanie osiągnąć. I nie dało się zrobić nic lepszego, niezależnie od tego jak bardzo człowiek planowałby sobie wcześniej swój start.

Z pewnością przygotowujesz się do startów pod wieloma aspektami – chociażby psychologicznym, mówiłaś o współpracy z profesorem Blecharzem. A co z twoją dietą? Masz jakąś szczególną?

Staram się stosować do zasad diety bezglutenowej. To nowy trend w sporcie, zyskujący popularność w ostatnich latach. Jej największymi propagatorami są tenisista Novak Djokovic oraz oczywiście Robert Lewandowski. Te wszystkie przekąski, jak ciasteczka bezglutenowe, stały się bardzo modne w mediach. Ale to nie moda zachęciła mnie do jej stosowania. Faktycznie istnieją badania, które mówią, że produkty mocno przetworzone bardzo szkodzą sportowcom. Patrząc na swój organizm jak na maszynę, która ma mi wyprodukować jak najwięcej energii i pomóc w osiągnięciu sukcesu, staram się śledzić takie nowinki i przenieść się na tę dietę już w stu procentach. Lecz wybierając się do różnych krajów świata, nie zawsze mi się to udaje. Odpowiednie produkty nie wszędzie są dostępne. Nie raz przebywamy też w krajach, które nie są jeszcze aż tak rozwinięte pod tym względem – na przykład w Kenii. Jednak widzę, że brak glutenu dobrze na mnie wpływa przede wszystkim po wynikach sportowych.

Próbowałaś diety wegetariańskiej lub wegańskiej? Ostatnimi czasy te dwie formy odżywiania również stały się popularne w świecie sportu.

MODA NA SUKCES? O WEGANIŹMIE WŚRÓD SPORTOWCÓW

Próbowałam diety wegetariańskiej, przeszłam na nią rok temu, kiedy doznałam kontuzji. Stosowałam ją w pierwszym etapie rehabilitacji, to były dwa-trzy miesiące. Nie ukrywajmy, że gdybym miała ją sama sobie stworzyć, to pewnie bym się tak nie katowała, stąd posiłkowałam się kateringiem dietetycznym. I faktycznie, dieta wegetariańska – o ile jest dobrze zbilansowana – potrafi być równie smaczna, co normalna.

W swoim sposobie odżywania nie stosujesz żadnych odstępstw?

Podczas okresu roztrenowania bardzo luzuję również kwestie diety. W czasie sezonu znajduję się w mocnym napięciu. Staram się, żeby wszystko było zrobione idealnie. Więc kiedy przychodzi koniec startów, wtedy mocno puszczam lejce. Wtedy przychodzą momenty na ciastko czy hamburgera. Ja również, wracając z Monachium, od razu po przekroczeniu granicy do Polski zajechałam do restauracji fast food, która jest bardzo lubiana przez sportowców na roztrenowaniu. Potrzebowałam tego dla samej głowy. Przełączenia myśli na tryb „jestem na wakacjach, nie muszę się pilnować co jem lub czy wypijam odpowiednią ilość wody”.

Lubisz ten moment w roku, który mamy obecnie? Kiedy jest już po zawodach, przychodzi jesień, a ty masz trochę więcej wolnego czasu? Albo inaczej – do którego momentu lubisz ten moment?

O, właśnie! W ostatnich latach moje wakacje były nakierowane na to, że realizowałam wszystkie swoje założenia sponsorskie. Na ten pełnoprawny urlop w moim wykonaniu pozostaje mało czasu. Z jednej strony lubię ten czas, bo mogę nadrobić relacje międzyludzkie, robić to, co mi się podoba, odżywiać się jak chcę. To bardzo duży odpoczynek w szczególności dla głowy. Ale wtedy też istnieje wiele momentów, w których muszę zaprezentować się z dobrej strony. Jak wszystkie wydarzenia medialne czy inne akcje w których biorę udział.

Po jakimś czasie chcę już wracać do treningu. Kiedy trenuję, mój dzień jest do siebie bardzo podobny. Myślę, że tylko niedziela jest dniem dla mnie, w którym mogę wypocząć. Ale ta rutyna dla mnie jako sportowca jest odprężająca. Nie mam z boku żadnych rozpraszających wątków, tylko jestem skupiona na tym, by przygotować się do startu.

Sofia Ennaoui podczas ceremonii medalowej mistrzostw Europy w Monachium. Fot. Newspix

Koniec sezonu to również czas podsumowań. W skali szkolnej od 1 do 6, jaką ocenę sama sobie byś wystawiła?

Wystawiłabym sobie szóstkę z plusem. Wszystko dlatego, że nikt by się nie spodziewał – łącznie ze mną – że po kontuzji i tylu perypetiach wrócę na wyższy poziom i osiągnę najlepszy wynik w historii swoich startów. Bo jeszcze nigdy nie byłam piąta na świecie, nie nawiązywałam do światowej czołówki. Jestem bardzo zadowolona z tego sezonu i mam nadzieję, że to będzie nowe rozpoczęcie mojej sportowej kariery.

W 2023 roku zobaczymy cię w sezonie halowym?

Mam w planie starty w hali, ale nie wiem jeszcze w jakim to będzie wymiarze. Kiedy wrócę w pełni do treningu, to będę wiedziała jak szybko wracam też do formy. Jeżeli będę w stanie rywalizować o najwyższe laury, czyli kolejny raz chciałabym zdobyć medal mistrzostw europy w hali, wówczas będę startowała w całym sezonie halowym. A jak moje bieganie będzie wyglądało średnio, to zapewne zaliczę tylko parę startów, chwilkę odpocznę i będę się przygotowywała do sezonu letniego.

Czyli główny cel 2023 – mistrzostwa świata w Budapeszcie. A 2024 – igrzyska w Paryżu.

Dokładne, cel na następny rok to na pewno Budapeszt. Co do 2024 roku, jeszcze nie rozmawialiśmy z trenerem o tym, czy będę wtedy startowała w hali, niemniej rok olimpijski z pewnością będzie stał pod znakiem Paryża.

ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o lekkoatletyce:

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSą nowe wytyczne KE zaostrzające tryb wydawania wiz Rosjanom
Następny artykuł“Integralność i suwerenność Ukrainy nie podlegają dyskusji”. Reakcje na aneksję