15 grudnia ruszyliśmy na Sport.pl z plebiscytem, w którym wybieramy sportowy moment roku 2023. Nominowaliśmy 10 wydarzeń, które znajdziecie w sondażu na końcu tego artykułu. Głosowanie trwa do 30 grudnia, a my w jego trakcie przypominamy każdy z tych momentów chwały polskiego sportu. Tym razem opisujemy wyjątkowy dla Polski finał Ligi Mistrzów.
Pod względem czysto sportowym majowy finał Ligi Mistrzów nie był może idealny, ale za to emocjami był po prostu naszpikowany. To było 146 minut siatkarskiej naparzanki. Z jednej strony ten historyczny pojedynek był wielkim świętem polskiej siatkówki (pierwszy raz w finale zmierzyły się dwa polskie kluby), z drugiej wiadomo było, że po nim nastroje w kraju będą podzielone. A dramatyczny przebieg spotkania jeszcze dodatkowo te emocje wyostrzył. Po triumfie 3:2 w Grupie Azoty Zaksie Kędzierzyn-Koźle i wśród jej sympatyków zapanowała euforia, a zawodnicy Jastrzębskiego Węgla – jak sami to później opisywali – byli zbici, zmasakrowani i zdruzgotani.
Zaksa dołączyła do elitarnego grona. Śliwka ostoją, najtrudniejszy mecz Bednorza
CSKA Moskwa, Itas Trentino, Zenit Kazań, a od 20 maja także Zaksa – to jedyne kluby w historii, które trzy razy z rzędu triumfowały w LM lub w będącym jej poprzednikiem Pucharze Europy. Stąd właśnie trójka, którą układali z palców po finale w Turynie przeszczęśliwi zawodnicy ekipy z Kędzierzyna-Koźla. A szczególnie wymowna była scena, gdy ową trójkę pokazywał kibicom zgromadzonym na trybunach Pala Alpitour Aleksander Śliwka.
Kapitan był ostoją zespołu przez cały sezon i nie inaczej było w ostatnim spotkaniu rozgrywek 2022/23, wyjątkowo ważnym spotkaniu. 28-letni przyjmujący właściwie w pojedynkę ciągnął drużynę na początku, gdy kilku jego kolegów miało kłopoty. Gorsze chwile przeżywali wtedy m.in. Łukasz Kaczmarek i Bartosz Bednorz. Ten pierwszy po finale płakał ze szczęścia, a w wywiadzie dla Polsatu Sport stwierdził: – To przyjemność grać z tymi chłopakami. Nie byłem dziś zbyt dobrym zawodnikiem, ale oni są niesamowici. Wygrali Ligę Mistrzów bez atakującego.
Kaczmarkowi trzeba jednak oddać, że w drugiej części meczu się przebudził. Bednorz, który dołączył do Zaksy zaledwie w połowie stycznia, też potem robił swoje. Bez tego drugiego być może kędzierzynian w tym finale w ogóle by nie było, bo wiosną mieli kryzys. Wówczas – także w PlusLidze – Bednorz, który chwilę wcześniej skończył sezon w lidze chińskiej, był jak maszyna. W finale LM jego gra nieco falowała, a i tak zdobył 23 punkty – najwięcej z wszystkich.
– Były momenty, w których gdzieś tam głowa troszeczkę odlatywała, ale taki jest sport. Pięknie było to zagrać. Zawsze mnie pytają o najtrudniejszy mecz w życiu. W końcu mogę go wskazać – opowiadał na gorąco dziennikarzom w Turynie.
Przy tej okazji zdradził też, że spotkanie to mogło zakończyć się wcześniej. W czwartym secie jego zespół miał trzy piłki meczowe. Przy tej ostatniej Bednorz zaatakował na pojedynczym bloku w aut, a sędzia przyznał punkt rywalom. Rozgrywający jastrzębian Benjamin Toniutti miał mu potem przekazać, że dotknął piłki, ale kędzierzynianie nie skorzystali z opcji challenge’u. Ostatecznie i tak byli górą, a pod względem emocji ten mecz zdecydowanie zasłużył na to, by trwać jak najdłużej.
Dla Bednorza to zwycięstwo miało wyjątkowe znaczenie – było jego pierwszym ważnym triumfem w karierze. Bo choć wcześniej już grał m.in. w wielkim Zenicie Kazań czy Modenie, to dużych sukcesów mu brakowało. W maju też nie miał jeszcze na koncie żadnego złotego medalu wywalczonego z reprezentacją (tego lata triumfował z nią w Lidze Narodów i mistrzostwach Europy).
Wielka metamorfoza Zaksy. Kędzierzynianie padli na boisko, jastrzębianie łapali się za głowy
W Turynie jednak – jak to zwykle wcześniej było – zwyciężyła przede wszystkim drużynowość ekipy prowadzonej przez Tuomasa Sammelvuo. Bo zasługi trzeba też oddać będącemu jak wino 38-letniemu środkowemu Davidowi Smithowi (MVP finału) czy rozgrywającemu Marcinowi Januszowi.
Drugim znakiem charakterystycznym kędzierzynian w ostatnich latach jest to, że podnoszą się, leżąc już praktycznie na deskach. Nieraz są w sytuacji teoretycznie beznadziejnej, a potem pokazują drugą twarz. W finale LM też przeszli pewną metamorfozę, ale ta najważniejsza dokonała się w 10 dni, które dzieliło przegraną przez nich dotkliwie finałową rywalizację w PlusLidze i spotkanie w Turynie. W walce o mistrzostwo kraju urwali jastrzębianom zaledwie seta. Wówczas drużynie Marcelo Mendeza wychodziło praktycznie wszystko, a wymęczona Zaksa była bezradna.
Co takiego zrobił sztab drużyny z Kędzierzyna-Koźla przez te 10 dni? Przygotowania były czteroetapowe – fizyczne, siatkarskie, taktyczne i mentalne, a zaczęto je od najważniejszej w tym wypadku głowy. Śliwka przed finałem LM mówił, że liczy, iż w Turynie zmęczenie zejdzie na dalszy plan, a ekscytacja i adrenalina pozwolą skoczyć pięć centymetrów wyżej i mocniej atakować. I tak było, a dzięki temu po ostatniej piłce skończonej przez Smitha część graczy Zaksy w euforii padła na boisko, a reszta zaczęła biegać jak oszalała.
W tym samym czasie siatkarze Jastrzębskiego Węgla łapali się za głowy, ocierali łzy rozgoryczenia lub wyładowywali złość na piłce. Podnieśli się po laniu w trzecim secie, który przegrali 14:25, zwłaszcza Tomasz Fornal dwoił się i troił, ale to nie wystarczyło. Tuż po meczu to wszystko nie miało dla nich znaczenia. Nie liczył się wtedy też fakt, że osiągnęli największy sukces w historii klubu.
– Może dotrze to do nas za cztery godziny, za tydzień, za miesiąc, ale w tym momencie jesteśmy zbici. Bo przyjechaliśmy tutaj wygrać. Może za jakiś czas to docenimy. Na razie jesteśmy zmasakrowani i zdruzgotani, bo jak człowiek tyle zainwestuje emocjonalnie, fizycznie, zostawi tyle serca, potu, niektórzy może też krwi, to chciałby po prostu dostać coś w zamian. A my teraz zostajemy z niczym – tłumaczył wtedy przybity libero Jakub Popiwczak.
Ani on, ani jego koledzy z drużyny nie zlekceważyli w Turynie przeciwników. Po prostu ci znów pokazali, że powroty ze sportowych zaświatów i finały LM to ich specjalność.
Pala Alpitour już od 2018 roku świetnie kojarzy się polskim kibicom siatkarskim. Wtedy celebrowali tam obronę tytułu mistrzów świata przez Biało-Czerwonych pod wodzą Vitala Heynena. Niespełna pięć lat później znów z wypiekami na twarzy śledzili wydarzenia w Trydencie. I choć tym razem jedni na koniec mieli fetę, a drudzy stypę, to sam mecz dla nich wszystkich był świętem. Czy to święto było najważniejszym momentem roku w polskim sporcie? Ci, którzy tak uważają, mogą dać temu wyraz w plebiscycie Sport.pl. Sondaż z 10 nominacjami znajdziecie poniżej.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS