Przez ostatnie kilka lat Justyna była klasycznym obieżyświatem. Wolna, z dyplomem ukończenia studiów na wydziale rzeźby w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, zjechała pół świata z plecakiem. – Jeszcze jesienią, tuż przed covidem, zwiedziłam Wyspy Kanaryjskie, zarabiając całkiem nieźle na malowaniu ulicznych portretów przechodniom, ucząc ich na warsztatach malowania garnków, dziecięcych buziek i robienia zmywalnych tatuaży. Potem zdecydowała się osiąść na chwilę w rodzinnym Krakowie. – Nie bardzo wtedy miałam pomysł na siebie, więc zatrudniłam się jako kelnerka – wspomina Justyna.
To była modna, elegancka restauracja z ogródkiem w obrębie Plant. Od rana do nocy przesiadywały w niej dzikie tłumy. Pracę na umowę-zlecenie dostała bez problemu, z urodą modelki i znajomością trzech języków szybko awansowała na pracownicę obsługującą najtrudniejsze, zorganizowane grupy z Azji i krajów arabskich. Jej pensja na papierze wynosiła 18 złotych na godzinę. – W rzeczywistości dostawałam 7 złotych – opowiada Justyna, dodając, że w ekskluzywnych restauracjach to norma, bo wszyscy – i pracodawcy, i pracownicy – wiedzą, że marną płacę i zarwane noce rekompensują kelnerkom napiwki. – Bywało, że od bogatych i uśmiechniętych Azjatów dostawałam dziennie nawet 500 złotych tipów – przyznaje artystka. Jeszcze w styczniu ubiegłego roku, gdy przez media zaczęły przewijać się poważniejsze doniesienia na temat szalejącej w Chinach epidemii, jej restauracja pękała w szwach.
Ludzki pan
Z każdym tygodniem było jednak coraz gorzej. – W tym czasie dorobiłam się też swoich własnych kłopotów, zerwałam z chłopakiem, wyprowadziłam się od niego, by w końcu lutego dowiedzieć się, że jestem z nim w ciąży – wspomina Justyna. W marcu, w związku z wprowadzonym w Polsce lockdownem, straciła pracę z dnia na dzień. Właściciel restauracji, co prawda, oficjalnie jej nie zamknął, ale wyrzucenie na bruk dziesięciu kelnerek i pięciu barmanów zajęło mu nie więcej niż dwie godziny. Zostawił tylko kucharza, kuchcika i barmankę, którzy mieli umowę o pracę. Oszczędził pana Grzegorza, złotą rączkę, który był kiedyś jego wspólnikiem, wpadł jednak w nałogi, więc odsunięto go od poważniejszych obowiązków. Ale sentyment pozostał.
– Ludzki pan – uśmiecha się smutno Justyna na myśl o zachowaniu byłego pracodawcy. Gdy przyszła do niego, by prosić choćby o pracę sprzątaczki (przyznała się, że jest w ciąży, a chłopak na wszystko się wypiął), złożył jej grzecznie wyrazy współczucia. – Pomyśl – powiedział na odchodne – jak wiele osób jest dziś w opłakanej sytuacji w naszym mieście. Ja, ty, pani od obwarzanków na Rynku Głównym. Zauważyłaś, że w ogóle nie ma u niej ruchu? Zauważyła. Kraków był opustoszały. Ponury, nieznany, jak z obcej planety. Ani śladu po turystach. Za to Justyna była bez pracy, bez domu i w błogosławionym stanie.
Kilka nocy przespała na ławce w parku. Kilka u dawnej koleżanki, która poleciła jej jedną z grup samopomocowych na Facebooku. Wystarczył tydzień i za pośrednictwem internautów wolontariuszy, nieznanych jej, życzliwych ludzi udało się Justynie załatwić pokój w większym mieszkaniu wynajmowanym przez studentów. Mieszka w nim teraz ze swoją córeczką, matkę i dziecko nadal utrzymują z datków dobrzy ludzie. Niedawno Justyna sama założyła w internecie grupę pomocową dla osób, które jak ona znalazły się na bruku z dnia na dzień. Są w niej aktorzy, muzycy, pracownicy siłowni, sprzedawczynie, sprzątaczki, opiekunki, nawet urzędniczki. Celem grupy jest przede wszystkim wymiana doświadczeń, podnoszenie siebie nawzajem na duchu.
Dobrze to pani przemyślała
Justyna: – Dużo się dzięki tej grupie dowiedziałam. Okazuje się, że w czasach pandemii łamie się prawa pracownicze nie tylko ludzi na śmieciówkach. Poznałam na przykład samotną matkę Jolę, którą postanowiono zwolnić z państwowego urzędu, bo za dużo czasu przebywała w domu z dziećmi, nie miała ich z kim zostawić podczas zdalnej edukacji. A urząd domagał się od swoich pracowników coraz większych poświęceń, coraz większej liczby nadgodzin. Więc Joli na przykład przychodziło w udziale napisać i wysłać 500 pism urzędowych jednego dnia. Każde z pism czytała i punktowała w nich błędy jej szefowa. Na przykład, że Jola zaadresowała list na ulicę Bora-Komorowskiego, a powinna dodać imię patrona ulicy – Tadeusz. Skończyło się na tym, że po kilku miesiącach siedzenia nad listami w pracy i w domu po nocach późną jesienią Jola wymiękła i zgodziła się odejść z pracy za porozumieniem stron. – Dobrze, że pani to przemyślała – usłyszała na koniec od przełożonej. – Już przygotowywałam dla pani dyscyplinarkę.
Dyscyplinarka w czasach pandemii to, jak się okazuje, dla wielu pracodawców (zwłaszcza tych, którzy nie są objęci tarczami antykryzysowymi) wytrych, by pozbyć się kosztownej załogi. W sieci pojawiły się nawet porady, jak szybko i bezboleśnie zwolnić pracownika. Dowiemy się z nich, że nawet jeśli dyscyplinarka oparta jest na fałszywych zarzutach, umowa i tak zostanie rozwiązana. W ten sposób przedsiębiorca zaoszczędzi na wynagrodzeniach i odprawach. A pracownik? Z dnia na dzień zostaje bez pracy, bez pensji, nawet bez prawa do zasiłku dla bezrobotnych. Jedyne, co może, to oddać sprawę do sądu pracy. Tylko że takie postępowania toczą się latami.
Nic za darmo
– Pracownicy normalnie mają przychodzić do pracy – komentuje w internecie niejaki Kamil, przedstawiający się jako przedsiębiorca, właściciel firmy transportowej. Co jego zdaniem pracownicy powinni robić, skoro nie mają zleceń na wyjazdy? Mogą na przykład pomóc pracodawcy w jego obejściu. – Czyścić ściany, szpachlować, myć okna i kible, wynosić i wnosić śmieci, sprzątać w domu, gotować obiad, robić zakupy. Nie ma nic za darmo. W tej sytuacji część pracowników będzie się buntować, aż po kilku dniach nie przyjdzie. I masz podstawy do dyscyplinarki – doradza.
Wskazówki Kamila można by uznać po prostu za durny żart internetowego trolla, gdyby nie było w tym trochę prawdy.
Na rybkę
– O mały włos nie dostałam dyscyplinarnego zwolnienia tylko dlatego, że domagałam się traktowania mnie jak człowieka, nie jak manekina, którego można przesunąć lub usunąć – opowiada Marta, była już menedżerka i marketingowiec międzynarodowej firmy, sprzedającej sprzęt sportowy, w tym wędkarski. Oddział firmy w Polsce Marta i jej koleżanka Ula, późniejsza szefowa, budowały przez 12 lat od podstaw. – Po roku firma zaczęła przynosić zyski, w ubiegłym pandemicznym roku wzrosły o 30 procent, bo wędkarstwo to świetny pomysł na epidemiczną nudę – mówi dalej Marta. Tymczasem kilka miesięcy temu jej zagraniczni szefowie zdecydowali się sprowadzić do Polski jeszcze jednego menedżera, wyższego rangą od obu kobiet. – Było widać, że nas nie akceptuje, traktował nas jak sekretarki. Nie miałyśmy wtedy pojęcia, że ma na nas plan.
Jesienią Marta dostała wypowiedzenie z pracy. Powodem miał być fakt, że nie… praktykuje wędkarstwa. Dopiero gdy zagroziła sądem pracy, zaproponowano rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, z dość przyzwoitą odprawą. Kilka dni później nowy menedżer postanowił zwolnić także Ulę, szefową i przyjaciółkę Marty. Ta, choć jest samotną matką, postanowiła się procesować. Jest zdeterminowana. Chce dowieść, że była dyskryminowana ze względu na płeć. Bo zarówno jej stanowisko, jak i Marty z niewiadomych powodów miało przypaść w udziale nowym pracownikom, mężczyznom. Czyżby praktykującym wędkarzom? Tego Marta nie wie.
Praca na L4
Pandemia stała się probierzem etycznego prowadzenia biznesu. Z jednej strony, nie brak pozytywnych przykładów, gdy właściciel firmy dba o pracowników, choćby zapewniając ciągłość ich wynagrodzeń w czasie przestoju. Z drugiej strony, jak wynika ze świeżych danych serwisu kariery LiveCareer Polska, na porządku dziennym jest łamanie praw pracowniczych.
Ofiarami złych praktyk, mobbingu i dyskryminacji czuje się połowa pracowników administracji publicznej. Na łamanie ich praw w pracy skarżą się ludzie zatrudniani w przemyśle i budownictwie (41 proc.), jak też handlu (38 proc.).
W sumie prawie 40 proc. Polaków przyznaje, że w swoim życiu doświadczyło łamania praw pracowniczych.
Do najbardziej dotkliwych nadużyć należą m.in. wypłata wynagrodzenia po ustalonym terminie (29 proc.), zawieranie umowy śmieciowej w miejsce umowy o pracę (29 proc.) czy dyskryminowanie pracownika ze względu na płeć (21 proc.). W praktyce oznacza to, że prawie 28 proc. badanych przynajmniej raz nie otrzymało wynagrodzenia za wykonaną pracę.
Sporym obciążeniem dla polskich pracowników są też nadgodziny, do których wyrabiania przyznało się aż 66 proc. badanych. A aż 13 proc. z nich nie otrzymało z tego tytułu żadnego wynagrodzenia. Co więcej, wiele osób ma problem z uzyskaniem urlopu w dogodnym czasie, a jedna na pięć osób jest zmuszana do pracy mimo zwolnienia lekarskiego.
Bulwersującym przejawem dyskryminacji w pracy jest zaniżanie wynagrodzenia tym osobom, które doświadczyły łamania ich praw pracowniczych i próbowały się bronić. Czyli? Około 28 proc. pracowników podjęło próbę rozmowy z przełożonym na temat … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS