Podczas koncertów w Seattle jej tańczący fani wywołali aktywność sejsmiczną odpowiadającą trzęsieniu ziemi o magnitudzie 2,3. W Buenos Aires tzw. swifties koczowali w namiotach przez pięć miesięcy poprzedzających występ, aby zaklepać sobie jak najlepsze miejsca. W Filadelfii oddział Fedu uznał jej koncert za zjawisko tak istotne, że uwzględnił je w swoim raporcie o stanie gospodarki USA. Z kolei na Indiana University poświęcono Taylor Swift międzynarodową konferencję akademicką. A wszystko to wydarzyło się tylko w zeszłym roku.
Czytaj też: Taylor Swift „Człowiekiem Roku 2023” według magazynu „Time”
Tak – można za nią szaleć, można jej nie znosić (choć z publiczną krytyką lepiej uważać, bo można być uznanym za zwolennika Trumpa lub fana Kanye Westa) albo po prostu nie rozumieć jej geniuszu. Ale nie da się jej ignorować.
Według „Forbesa” 34-letnia Swift stała się w październiku ub.r. miliarderką. Na jej majątek składa się ponad 500 mln dol. z tantiem i tras koncertowych, dorobek muzyczny o wartości kolejnych 500 mln dol., a także ok. 125 mln dol. w nieruchomościach. Nikt przed nią nie przekroczył progu miliarda wyłącznie dzięki muzyce. Swift udało się to osiągnąć w dużej mierze dzięki trwającej właśnie, niemal dwuletniej trasie koncertowej „The Eras Tour”. Jest ona zwieńczeniem dotychczasowego dorobku artystki – dziesięciu albumów wydanych na przestrzeni półtorej dekady (w sierpniu tego roku piosenkarka wystąpi także w Warszawie).
Według magazynu branżowego „Pollstar” już w zeszłym roku „The Eras Tour” przyniosła ponad miliard dolarów, co oznacza, że jest to najbardziej dochodowa trasa w historii muzyki. Jak szacuje prof. Peter Cohan, ekspert zarządzania z Babson College, gwiazda zainkasuje na tym giga projekcie łącznie 4,1 mld dol.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS