Wizerunek „ostatniego Europejczyka” utrzymywany jest jednak przez polskiego premiera tylko na użytek negocjacji z europejskimi partnerami. Gdy komunikuje się ze swoim elektoratem, Morawiecki nie brzmi jak Europejczyk, ktoś kto wierzy w sens europejskiego projektu integracyjnego i widzi w nim przyszłość Polski. Podobnie jak coraz liczniejsze grono polityków obozu władzy, premier Unią głównie straszy. Ostatnio w czwartek, w swoim wystąpieniu przed posiedzeniem Rady Europejskiej.
Drożyzna? To przez Europę!
Premier straszył w nim Polaków między innymi unijną polityką klimatyczną. „Mamy tutaj, nie ma co ukrywać, adwersarzy po stronie zachodniej Europy, którzy nie mają takich problemów jak Polska, Czechy, czy inne kraje Europy Centralnej”. Premierowi chodziło przede wszystkim o system handlu uprawnieniami do emisji, który w tak silnie uzależnionej od węgla gospodarce jak polska, wywiera presję na ceny energii. Morawiecki ma budować na Radzie koalicję dla jego zmiany. W zeszłym tygodniu Sejm przegłosował radykalną uchwałę wspierającą „natychmiastowe zawieszenie funkcjonowania unijnego systemu [uprawnień do emisji] lub wyłączenie Polski z tego systemu do czasu jego reformy”.
W swoim wystąpieniu przed rozpoczęciem Rady Morawiecki straszył też nowym unijnym podatkiem, które „lobby w Komisji Europejskiej” chce nałożyć „na gospodarstwa domowe na ciepłą wodę i na transport: benzynę, paliwo”. Zapewniał, że dla rządu PiS to „o jeden most za daleko”. Ostatecznie na szczycie RE Polska i Czechy przyjęły twarde stanowisko, Radzie nie udało się przyjąć żadnych wniosków końcowych w sprawie energii i klimatu.
Oczywiście, o polityce energetycznej Unii warto dyskutować. Można się np. poważnie spierać na temat tego, na ile częścią przyszłego niskoemisyjnego europejskiego miksu energetycznego powinna być energetyka jądrowa. Po jednej stronie tego sporu są Niemcy, które atom w Europie chcą wygaszać, po drugiej Francja i m.in. Polska, państwa przekonane, że z samymi odnawialnymi źródłami energii, bez atomu, Europa nie poradzi sobie z dekarbonizacją. Obie strony mają dobre, warte rozmowy argumenty.
Dyskusja ta nie powinna być jednak wykorzystywania do straszenia Polaków Unią i zwalania winy za drożyznę na politykę unijną. A PiS tak właśnie reaguje na polityczne problemy, jakie wywołuje coraz bardziej odczuwalna drożyzna, przekładająca się na widoczne spadki poparcia dla obozu władzy i wzrost liczby wyborców niezdecydowanych.
Tymczasem fakt, że unijna polityka klimatyczna jest dla nas tak dotkliwa, nie jest winą Unii, a przynajmniej nie wyłącznie. Swoją rolę odgrywa też polska polityka energetyczna ostatnich lat. Od naszego wejścia do Unii Europejskiej PiS rządził w sumie osiem lat (2005-7, 2015-21). Miał więc dość czasu, by przynajmniej zapoczątkować polityki zmniejszające zależność naszej gospodarki od węgla i innych paliw kopalnych. Nie zrobił nic w tym kierunku. Po 2015 roku wręcz blokował rozwój odnawialnych źródeł energii (polityka wymierzona w farmy wiatrowe) i obiecywał – głównie górniczym związkom zawodowym – że latami możemy bez problemów wydobywać i spalać węgiel. Teraz przychodzi zapłacić rachunek za te zaniechania.
Co może przekonać Polaków do Polexitu?
Przy tym narracja obwiniająca wyłącznie Unię i jej politykę klimatyczną za obecną drożyznę jest bardzo politycznie niebezpieczna. Może bowiem realnie i na trwale wzmocnić w Polsce anty-eurpejskie nastroje.
Do Polexitu nie przekonają bowiem Polek i Polaków prawicowe bajki o żelaznym wilku. Opowieści o Komisji Europejskiej, która w szale „politycznej poprawności” chce zakazać Bożego Narodzenia. Albo narzucić krajom członkowskim małżeństwa jednopłciowe i oddać im polskie dzieci do adopcji. W podobne opowieści uwierzą co najwyżej słuchaczki Radia Maryja, odbiorcy newsletterów Ordo Iuris, działaczki Klubów Gazety Polskiej, regularni czytelnicy publicystyki Marka Jurka. Grupy tyleż skrajne, co mniejszościowe.
Z podobnymi sojusznikami, bez poparcia zakorzenionej w centrum większości, tak fundamentalnej zmiany jak Polexit dokonać się po prostu nie da.
Obóz rządowy nie zbuduje też poparcia dla wyjścia Polski z Unii krzycząc nieustannie „suwerenność” w sporach o praworządność z Komisją Europejską i „unieważniając” rękoma Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej kolejne elementy prawa europejskiego, które zobowiązaliśmy się przestrzegać. Jak pokazują badania opinii publicznej, Polacy nie chcą umierać w sporze z Europą za Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego i reformy Ziobry. Chcą, by rząd porozumiał się z Europą i odblokował należne Polsce europejskie środki. Ostatnia akcja Ziobry – śledztwo warszawskiej prokuratury w sprawie rzekomego przekroczenia uprawnień przez rozpatrujących skargi przeciw Polsce sędziów TSUE – poza twardym elektoratem prawicowym nikogo do Europy nie zniechęci, większość uzna ją za błazenadę.
Jest jednak jeden argument, który może zacząć kruszyć rekordowe poparcie dla Unii w Polsce: ekonomiczny. Do tej pory czuliśmy wszyscy, że dzięki obecności w Unii przeżywamy okres rekordowego rozwoju gospodarczego. Jeśli Zjednoczona Prawica będzie w stanie skutecznie przekonać Polki i Polaków, że na obecności w Unii tracą, nastroje eurosceptyczne mogą poszybować w górę. Ataki na politykę klimatyczną UE, obarczające Brukselę winą za konieczne koszty transformacji energetycznej, mogą w rękach odpowiednio sprawnych demagogów zmienić się w taran kruszący proeuropejską większość w Polsce.
Może właśnie o Polexit chodzi?
I może o to chodzi w ciągłych atakach na Unię i unijną politykę klimatyczną. W tym samym dniu, gdy Morawiecki straszył nas „lobby w Komisji Europejskim” chcącym opodatkować naszą polską ciepłą wodę, swoją konferencję zorganizowali ziobryści. Nie atakowali na niej premiera, tylko jeszcze radykalniej niż on krytykowali europejską politykę w obszarach energii i klimatu. Ziobro mówił o europejskim „szaleństwie walki z CO2”, za które cenę w postaci drożyzny zapłacą polskie gospodarstwa domowe. „Dlatego tak ważna jest inicjatywa pana premiera, poparta przez polski Sejm, by zawiesić pakiet klimatyczny w tej formule w jakiej on dzisiaj funkcjonuje” – mówił szef resortu sprawiedliwości. Minister, który wydaje się rwać jako pierwszy w tym rządzie do wyprowadzenia Polski z UE mówił więc bardzo podobnie do „ostatniego Europejczyka w tym rządzie”.
Być może kurs na Polexit – a przynajmniej przygotowanie do niego mentalne Polaków, by zostawić sobie taką furtkę – jest czymś, co realizuje cały obóz władzy. Nawet jeśli Morawiecki jest wobec takiego kursu sceptyczny, to jak widać jest zbyt słaby, by go skorygować. By przetrwać na stanowisku premiera musi – przynajmniej na forum krajowym – mówić językiem drużyny Zbigniewa Ziobry.
Przez wiele lat najbardziej nawet uważni obserwatorzy krajowej polityki patrząc na spory PiS z Europą przypisywali je podporządkowaniu polityki zagranicznej krajowej, nieudolności rządzącego obozu, jego niezrozumieniu Europy, czasem wręcz szaleństwu w porywaniu się na niemożliwe i pozbawione sensu europejskie cele – najlepszym przykładem całkowicie niezrozumiała poza Polską próba zablokowania drugiej kadencji Tuska na stanowisku szefa Rady Europejskiej. Być może jednak wszyscy oni się mylili. Nie da się dziś wykluczyć, że w antyeuropejskim szaleństwie rządzącego obozu jest metoda i dalekosiężny polityczny cel. I to jest coś, czego powinniśmy się realnie obawiać.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS