W przedsiębiorstwach zatrudniających powyżej dziewięciu osób pracowało w maju 6 mln 174 tys. ludzi, którzy zarabiali średnio po 5 120 zł brutto – wynika z opublikowanych w czwartek danych Głównego Urzędu Statystycznego. Tym samym zatrudnienie spadło wobec kwietnia o 1,4 proc., a wobec maja 2019 r. – o 3,2 proc. Przeciętne wynagrodzenie stopniało natomiast w ujęciu miesięcznym o 3,1 proc., było jednak o 1,2 proc. wyższe niż przed rokiem.
Majowe dane, podobnie jak miesiąc wcześniej, okazały się gorsze od oczekiwań ekonomistów, którzy spodziewali się wzrostu przeciętnego wynagrodzenia o 1,6 proc. i spadku zatrudnienia o 2,7 proc. (w skali roku).
W małych może być gorzej
– Przeciętne zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw zmniejszyło się w maju o ok. 85 tys. etatów. Łączny spadek od początku kryzysu to już 272 tys., prawie dwukrotnie więcej niż podczas globalnego kryzysu finansowego w 2008 roku. Wówczas zatrudnienie spadło o ok. 140 tys. pracowników i było rozłożone w czasie. Teraz spadki są bardzo gwałtowne. Wystarczyły trzy miesiące, aby ubyło ponad ćwierć miliona etatów tylko w sektorze przedsiębiorstw – bez małych firm – komentuje dr Sławomir Dudek, główny ekonomistka Pracodawców RP.
Czytaj też: Koronawirus cofnął Europę o ćwierć wieku. „Porównanie do Wielkiej Depresji jest uprawnione”
Opublikowane w czwartek dane dotyczą jedynie firm zatrudniających powyżej dziewięciu osób. – Nie obejmują np. mikrofirm, niektórych sektorów oraz osób pracujących na umowach cywilnoprawnych. Dotyczą ok. 6,2 mln zatrudnionych z 16 mln wszystkich pracujących. Nie znamy więc pełnego obrazu rynku pracy – zauważa dr Dudek.
Jego zdaniem zwolnienia w nieobjętych szybkim monitoringiem firmach mogą być większe i dołożyć co najmniej drugie tyle zwolnionych. – Czyli łącznie może to być ponad pół miliona, nawet do 600 tys. Jeżeli chodzi o poziom zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw, cofnęliśmy się więc do 2017 r. – zauważa ekonomista Pracodawców RP.
GUS tłumaczy majowy spadek zatrudnienia m.in. zakończeniem i nieprzedłużaniem umów terminowych (niekiedy z powodu sytuacji epidemicznej), zmniejszeniem wymiaru etatów a także rozwiązywaniem umów o pracę. „Na spadek przeciętnego zatrudnienia wpływ miało też pobieranie przez pracowników zasiłków opiekuńczych, chorobowych, jak również przebywanie na urlopach bezpłatnych – co w zależności od ogólnej długości ich trwania mogło także zaważyć na sposobie ujmowania tych osób w przeciętnym zatrudnieniu i zarazem w wynagrodzeniach” – tłumaczą statystycy.
Maj był drugim z rzędu miesiącem spadającego zatrudnienia (w kwietniu skurczyło się o 2,1 proc. w ujęciu rocznym). Według Moniki Kurtek, głównej ekonomistki Banku Pocztowego, w kolejnych miesiącach ta tendencja się utrzyma.
– Na koniec 2020 roku spadek zatrudnienia przekraczać może w ujęciu rocznym 4 proc. Jednocześnie wyraźnie maleje dynamika wzrostu płac w sektorze firm. Po gwałtownym hamowaniu w kwietniu tempo wzrostu wynagrodzeń w maju ponownie okazało się niższe od oczekiwań rynkowych i zapewne najpóźniej w lipcu zobaczymy już w tej kategorii spadki – prognozuje Monika Kurtek.
Ceny rosną szybciej niż pensje
Jak zauważa Monika Fedorczuk, ekspertka ds. rynku pracy Konfederacji Lewiatan, wzrost wynagrodzeń w maju był niższy niż wskaźnik inflacji (2,9 proc.).
– To oznacza realny spadek wynagrodzeń. Być może wskaźnik przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto wzrośnie po zakończeniu obowiązywania rozwiązań antykryzysowych, ale wydaje się, że epidemia koronawirusa zakończyła okres szybkiego wzrostu wynagrodzeń i znacznych rotacji na polskim rynku pracy – twierdzi Monika Fedorczuk.
Czytaj też: Nierówne hamowanie, czyli jak koronawirus miesza w cenach
Sławomir Dudek zwraca uwagę, że jeszcze na początku roku wynagrodzenia rosły w tempie blisko 8 proc. rocznie. Spadek dynamiki do 1,2 proc., a w niedalekiej przyszłości zapewne ujemne jej wartości, spowodują, że płaca minimalna (2,6 tys. zł) przekroczy 50 proc. średniej pensji już w 2020 roku.
– To może stanowić silną presję do zwolnień, szczególnie w mikrofirmach. Ubytek zatrudnienia w maju był mniejszy niż w kwietniu, ale perspektywa kolejnych wzrostów minimalnego wynagrodzenia może wywrzeć presję na głębsze zwolnienia. To rodzi niepewność dla firm, czy warto utrzymywać zatrudnienie, jeżeli rząd nagle zaskoczy nas przedwyborczym wzrostem tego parametru. Dlatego konieczna jest szybka deklaracja władz o zrozumieniu sytuacji firm – uważa ekonomista.
Realny fundusz płac, czyli suma pieniędzy zarabiana przez pracujących pomniejszona o inflację, był w maju niższy niż przed rokiem o 4,8 proc. (w kwietniu spadek wyniósł 3,5 proc.).
– Opublikowane dziś dane potwierdzają, że sytuacja na rynku pracy w Polsce (choć dodać należy, że w wielu innych krajach na świecie także) uległa za sprawą pandemii diametralnej zmianie. Rynek pracy niemalże z dnia na dzień przekształcił się z rynku pracownika w rynek pracodawcy – zauważa Monika Kurtek.
Wskazuje przy tym, że programy pomocowe dla firm (tzw. tarcze antykryzysowe i finansowe) zmniejszają falę zwolnień pracowników, niemniej redukcja etatów w kwietniu o 133,6 tys., a w maju o kolejne 206,3 tys. (wobec analogicznych miesięcy 2019 roku), to i tak liczby nie widziane w naszym kraju od lat.
– Ostatnio podobne wielkości notowane były na początku 2003 r. Trudno oczekiwać, aby kolejne miesiące przyniosły poprawę sytuacji na rynku pracy. Gospodarka, po rozpoczętym w maju odmrażaniu, musi na nowo odnaleźć punkty równowagi i jednocześnie drogi do jej wzrostu. Będzie to proces na pewno wielomiesięczny, a być może nawet wieloletni – przewiduje ekonomistka Banku Pocztowego.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS