A A+ A++

Gra Majów nazywana mogłaby być… biodrówką

Ciężkie kontuzje, agresja, niezwykła brutalność i… ofiary z ludzi. Majowie w specyficzny sposób rozumieli grę w piłkę, nic więc dziwnego, że rozrywkę bardzo szybko potępił Kościół. Jak wyglądała najstarsza gra zespołowa w historii?

Gdyby dziś największe telewizje transmitowały mecze tej gry, z całą pewnością przed telewizorami byłyby miliony widzów i to nie tylko kochających futbol czy koszykówkę – bowiem piłka starożytnych Indian Mezoameryki była czymś pośrednim. Z całą pewnością rozgrywki przyciągnęłyby przed ekrany również zwolenników walk wręcz i agresji. Zmaganiom indiańskich sportowców nie brakowało i tego i tego. Gra obfitowała w faule, które dziś nie kwalifikowałyby się na czerwoną kartkę, a na więzienie. Mnożyły się też bardzo ciężkie kontuzje – złamane żebra, wybite zęby, pęknięte czaszki. Sama, ważąca 5 kilogramów piłka mogła zabić, nie mówiąc już o tym, że gra toczyła się o życie. Ci którzy schodzili z boiska jako pokonani, byli składani w ofierze, wiecznie rządnym krwi bogom.

Bogowie Majów i Azteków łaknęli krwi

Z indiańską piłką zetknęli się konkwistadorzy, którzy w XVI stuleciu rozpoczęli podbój Ameryki. Rytuał grania w ullamaliztli, bo taką nazwę nosiła w czasach Azteków, zażarcie piętnował Kościół katolicki, uznając za pogański zabobon.

Za twórców ullamaliztli uznaje się starożytny lud Olmeków. Najstarsze boisko do „indiańskiej piłki” powstało na obszarze Mazatan w dzisiejszym stanie Chiapas w Meksyku. Datuje się je na 1700-1550 r. p.n.e. Najstarsza kauczukowa piłka do tej gry, odkryta przez archeologów ma około 3000 lat.

Boiska lokalizowano w centrach miast, przy głównych placach i świątyniach. Podobnie jak dziś, miały murawę i prostokątny kształt. Były bardziej zwężone i raczej mniejsze od współczesnych boisk, choć zdarzały się i bardzo duże place do gry: największe – w starożytnym mieście Chichén Itzá mierzyło 166 metrów długości i 68 szerokości. Na dłuższych krańcach znajdowały się proste bądź ukośne, kamienne ściany, od których podczas gry odbijała się piłka. Na ścianach umieszczano pionowo kamienne „bramki” lub „kosze” – obręcze o średnicy około 90 centymetrów. Zadaniem graczy było przerzucenie piłki przez obręcz zawieszoną kilka metrów nad ziemią (nawet 6 metrów).

Piłka biodrowa…

Ani boska ręka Diego, ani lewa stopa Messiego ubezpieczona na 80 mln dolarów, nie miałyby w grze pradawnych Indian żadnego znaczenia, bowiem piłki rękami i nogami nie można było odbijać – z wyjątkiem ud i bioder. Kauczukowej „gale” nadawało się ruch biodrami i udami. Specyficzne zasady sprawiały, że gracze na boisku uwijali się w dziwacznych pozach, i kręcili biodrami niczym podczas samby, w praktyce jednak bardzo ciężko było przerzucić w ten sposób piłkę przez kamienne obręcze.

Ponieważ po jednym dozwolonym odbiciu nie można było dopuścić, by piłka spadła na ziemię, gracze często musieli wykonywać niebezpieczne, za to widowiskowe wślizgi, dzięki którym kauczukowa kula nadal pozostawała w powietrzu. Dopuszczalne było odbijanie także pośladkami, kolanami, a w niektórych wariantach łokciami. Stopy i ręce jednak nie miały prawa „grać”.

Chichén Itzá – kamienny pierścień na boisku do gry w ullamaliztli

W drużynie było zazwyczaj po dwóch do czterech zawodników. Nie znamy zasad punktacji. Prawdopodobnie przerzucenie piłki przez obręcz, jako że skrajnie trudne, oznaczało natychmiastową wygraną.

Zmagania zmuszające do najdziwniejszych pozycji, wślizgów i innych akrobacji, przy zażartym przebiegu musiały obfitować w kontuzje, złamania, skręcenia i brutalne faule, choćby łokciami. Z całą pewnością podczas meczów mogących trwać wiele godzin, lała się krew. By uniknąć złamań i kontuzji gracze używali zresztą specjalnych ochraniaczy na biodra, wykonanych ze skóry, drewna, a nawet kamienia. Chroniły one przed kontuzjami, ale również pozwalały mocniej odbić piłkę.

Hiszpańscy duchowni donosili o jej wielkim ciężarze, ale i wyjątkowej sprężystości. Odbijała się znacznie lepiej, niż piłki wypełnione powietrzem. Niestety z tego powodu oraz z powodu wagi, sama piłka mogła podczas gry pogruchotać albo zabić zawodnika, o czym donosili kronikarze z Nowego Świata. Zdarzało się że Indianin trafiony w głowę czy brzuch padał na ziemię bez życia. Kontuzjogenność gry potwierdziły również badania archeologiczne. Naukowcy natrafiali na szkielety graczy ze złamanymi kończynami, kośćmi biodrowymi czy barkami.

Krwawe było także zakończenie meczu. Do dziś naukowcy nie rozstrzygnęli jednak dla kogo: czy przegranych, czy zwycięzców…

Ofiara ze sportowca

Bogowie Ameryki Środkowej pragnęli ludzkiej krwi. Każde działanie w tamtejszym świecie miało wymiar rytualny, podlegało kalendarzowi ściśle określającemu znaczenie każdego dnia. Każde ważniejsze wydarzenie należało „pieczętować” ofiarą dla bogów, ofiarą z ludzi. Nie inaczej było z meczami w ullamaliztli.

Naukowcy są raczej zgodni, że sportowców, którzy grali w biodrówkę często czekała śmierć na ołtarzu ofiarnym. Krwawe obrzędy w Ameryce nie zawsze dotoczyły bowiem wyłącznie wrogów, skazańców, czy jeńców. W końcu w ten sposób wielbiono bogów. Dlatego też nie jest jasne, czy to nie zwycięzcy dobrowolnie i z uśmiechem na ustach (często znieczuleni narkotycznymi substancjami) szli na śmierć.

Copán – boisko do gry w ullamaliztli

W Chichén Itzá na reliefie wykutym w kamiennej ścianie pokazana jest egzekucja gracza w piłkę. Widać ścięcie głowy zawodnika, ale nie wiadomo, czy należał do drużyny zwycięzców czy przegranych.

Być może było to płynne, uzależnione od kontekstu politycznego i sytuacji. Jeśli na przykład gra odbywała się po zwycięskiej bitwie, a drużyną przeciwną byli jeńcy z wrogiego plemienia, to mecz miał wymiar bardziej propagandowy niż sportowy. Służył temu, by na powrót przywołać wygrane starcie. Tu nie było wątpliwości, kto da odciąć sobie głowę czy też wyrwać serce na kamieniu ofiarnym. Z założenia musieli przegrać jeńcy, dlatego też przed meczem głodzono ich, a nawet łamano kończyny. O zasadach fair play nie było mowy.

Czasem stawka meczu rosła niebotycznie, bowiem zdarzało się, że gra kauczukową piłką zastępowała faktyczne bitwy. Wygrana drużyna reprezentowała jedną ze stron konfliktu, a zwycięstwo na boisku dawało konkretne profity polityczne.

Religia i sport

To co, w istotny sposób odróżnia indiańską piłkę od dzisiejszego futbolu czy koszykówki ale również choćby od zmagań gladiatorów w Rzymie, to fakt, że prawdopodobnie mecze nie miały jednak charakteru ogólnodostępnego widowiska. Boiska do gry w ullamaliztli nie dysponowały wydzielonymi miejscami stricte dla widowni, tak jak rzymskie areny. Prawdopodobnie więc zmaganiom przyglądała się niewielka grupa widzów, zapewne kapłanów, bowiem gra miała charakter rytualny.

Gracz ulama z Sinaloa

Na kamiennych obręczach często widniał wizerunek węża, nawiązujący do Quetzalcoatla – pierzastego węża, najważniejszego bóstwa Azteków i Majów (Kukulkan). Prawdopodobnie więc gra była rodzajem obrzędu dziękczynnego dla bóstwa, a przerzucenie piłki symbolicznym stworzeniem świata na nowo, gwarantującym powodzenie, obfitość plonów itp.

Kościół widzący jedynie barbarzyństwo i pogański ryt okrutnej rywalizacji piętnował uprawianie pradawnego sportu, jednak mimo walki z dawnymi obyczajami, indiańska piłka w złagodzonej i nieco folklorystycznej formie przetrwała do dziś. Obecnie nosi nazwę ulama i cieszy się popularnością w niektórych rejonach Meksyku. Tym samym rywalizacja w „biodrówkę” jest bodaj najstarszą grą zespołową na świecie, z historią sięgającą 4 tysięcy lat.

Bibliografia:

  1. Renata Faron-Bartels: Ludzie i bogowie Ameryki Środkowej, Ossolineum, Wrocław 2009
  2. Curt Wilhelm Ceram: Pierwszy Amerykanin. Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy, 1977
  3. Timothy Laughton: Majowie. Życie, legendy i sztuka, National Geografic, Wydawnictwo G+RBA, Warszawa 2002
  4. Wojciech Lpioński, Historia Sportu, Warszawa 2012
  5. Tadeusz Łepkowski: Historia Meksyku, Wrocław [etc.]: Ossolineum, 1986
  6. Jane McIntosh: Poszukiwacze skarbów. Zagubione i odnalezione skarby świata. Warszawa: Wydawnictwo G+J RBA Sp. z o.o. & Co. Spółka Komandytowa, 2001
  7. Justyna Olko: Meksyk przed konkwistą, PIW, Warszawa 2010
  8. Wiesław Konrad Osterloff: Zanim przyszli Hiszpanie, Warszawa 1968
  9. Bernardino de Sahagún: Rzecz z dziejów Nowej Hiszpanii, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2007
  10. Dennis Tedlock: Popol Vuh, Księga Majów, Wydawnictwo HELION, Gliwice 1996
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMCK Tomaszów Maz.: Kwiaty z krepiny? Czemu nie
Następny artykułOpalanie, czyli reklama strachu