A A+ A++

Za podium wyrzuciła ją doświadczona czeska oszczepniczka Barbora Špotáková. – Ona już nie jest moją idolką. Jest teraz największą rywalką i mam plan, żeby jej dokopać, z całym szacunkiem – mówiła w złości, zalana łzami 20-letnia Maria Andrejczyk po stracie szansy na olimpijski krążek.

Gdy już ochłonęła, w jednym z wywiadów stwierdziła: – Jestem wdzięczna za to, że jednak nie udało mi się zdobyć tego medalu. Te dwa centymetry, które dzieliły mnie od medalu i które dały mi wtedy tyle łez, teraz są największą motywacją do tego, żeby walczyć dalej o te moje wszystkie marzenia.

Ciało jako świątynia

Kilka dni po konkursie w Rio zaczęła odczuwać silny ból w barku. Zbagatelizowała objawy, była jeszcze w euforii. Wzięła udział w Diamentowej Lidze w Lozannie, ale wiedziała, że dalej nie da rady. Postanowiła zająć się zdrowiem. Rehabilitacja trwała prawie dwa lata. Maria opuściła cały sezon 2017. Wróciła w kolejnym, ale ze strachem przed bólem i niepewnością, czy uda się wrócić do wielkiej formy.

W 2018 r. wzięła udział w nagiej sesji do kalendarza „(not) ordinary girl” wśród innych lekkoatletek, które zachęcały kobiety do pokochania swoich ciał. „Moje ciało to moja własna świątynia, moje narzędzie pracy. Szanuję je i dbam o nie, by wykrzesać z niego maksimum możliwości. By przekroczyć nim granice nieosiągalne dla innych. Jako nastolatka krytykowałam je: za duże uda, zbyt umięśnione łydki, barki szersze od prawie wszystkich chłopaków z klasy – wtedy życie dziewczyny trenującej bądź co bądź konkurencje siłową, było dość trudne. Ale z roku na rok, gdy osiągałam coraz więcej znaczących sukcesów, zaczynałam rozumieć, że moje silne, wypracowane ciało umożliwia mi dokonywanie niesamowitych rzeczy, których nie potrafią inni. Dzięki temu zyskałam mnóstwo pewności siebie. Teraz uwielbiam swoje ciało!” – napisała na swoim profilu na Instagramie.

Czytaj też: Nieustające wakacje Andrzeja Dudy. Po co prezydent pojechał do Tokio?

– Maria słucha się swojego ciała i swojej intuicji. My uważaliśmy, że powinna zachować się inaczej, a ona stawiała na swoim. Tak było na przykład, gdy wybrała leczenie u profesora Ficka, specjalisty medycyny sportowej z Bierunia, choć jego diagnoza znacznie odbiegała od tego, co mówili inni lekarze. I miała rację – przyznaje jej partner życiowy i menedżer Marcin Rosengarten.

Tytan pracy

W 2019 r. lekarze zdiagnozowali u niej nowotwór. To był kostniak zatok, szczęśliwie łagodny. – Do momentu zabiegu miałam kłopoty ze snem, byłam wciąż zmęczona, nie mogłam prawidłowo oddychać, a organizm się nie regenerował. Operację trzeba było po jakimś czasie ponowić, bo pojawiły się drobne powikłania – opowiadała Andrejczyk w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”. – Dzięki szybkiej diagnozie i reakcji bardzo szybko poradziliśmy sobie z problemem – mówi Rosengarten.

W powrocie do zdrowia pomagała rehabilitacja i… rąbanie drewna. 25-letnia Maria żartowała, że wkrótce z przyzwyczajenia będzie spać z siekierą. – Każdy, kto ma z nią kontakt, od razu widzi, jaki to tytan pracy. Typ zawodnika, którego trzeba raczej powstrzymywać przed treningami, a nie rozkręcać. No i pacjentka, która nigdy nie lekceważy żadnych zaleceń – twierdzi Maciej Włodarczyk, fizjoterapeuta w Polskim Związku Lekkiej Atletyki, który zajmuje się sekcją rzutów. Maria stwierdziła kiedyś, że uwielbia się zakatować i najlepszy trening to taki, po którym nie ma siły dojść do pokoju.

W sierpniu 2019 r. po raz drugi została mistrzynią Polski seniorów. Ale w następnym roku wszystko runęło – kolejna poważna kontuzja, tym razem stawu skokowego. – Przesunięcie igrzysk było dla Marii zbawieniem. W maju 2020 r. przeszła operację. Inaczej pewnie by nie wystartowała, bo nie zdążyłaby się wyleczyć i przygotować do igrzysk – mówi Marcin Rosengarten.

Talent po mamie

A jak to się zaczęło? Majka – bo tak o niej mówią członkowie rodziny, przyjaciele i znajomi – wychowywała się w małych Kuklach, niedaleko Sejn i granicy z Litwą, w otoczeniu przyrody i zwierząt: psów, kotów, konia. – Z dzieciństwem wiążą się piękne wspomnienia – przyznała w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”. – Organizowaliśmy nocne wyprawy. Po ciemku wymykaliśmy się z domu. Biegliśmy na plażę, żeby się wykąpać albo wypłynąć kajakami na jezioro. Mama nie wie o tym do dziś. I lepiej, żeby się nie dowiedziała.

Maria ma czterech młodszych braci. Do dziś wspominają, jak w bitwach na śnieżki po rzucie Marii można było zbierać się do domu. – Wychowywała się wśród chłopaków, jest chłopczycą. Musiała jakoś się odnaleźć w tym stadzie wilków, walczyć o swoje – żartuje jej obecny partner. – To ją zahartowało.

Tata Marii pracuje w starostwie powiatowym w Sejnach jako specjalista od gospodarki przestrzennej. – Miała wyobraźnię i lubiła rysować. Myśleliśmy, że może zostanie architektką – mówił w jednym z wywiadów.

Poszła w ślady mamy, która osiągała kiedyś sukcesy w pchnięciu kulą i siatkówce. To po niej Maria odziedziczyła talent sportowy.

Całą rodziną na zawody

Od zawsze pasjonowała się sportem. Chciała trenować siatkówkę, ale w szóstej klasie podstawówki nauczyciel wychowania fizycznego Karol Sikorski zaproponował jej, żeby przestawiła się na oszczep. Po dwóch tygodniach treningu została wicemistrzynią województwa podlaskiego, choć siatkówki nie porzuciła jeszcze przez kilka lat.

Bez wsparcia rodziny by się nie udało. – Wszyscy byliśmy z Marią, a takie wsparcie to dla młodego człowieka połowa sukcesu. Bez niego żadna pasja, bo wtedy nikt nie myślał przecież o karierze, nie mogłaby się rozwinąć – mówiła jej mama Małgorzata Andrejczyk w czasopiśmie „Forum Trenera”. – Bo wyobraźmy sobie, że jest koniec maja, niedziela, a Maria została zgłoszona na zawody międzyszkolne w Białymstoku, oddalonym od naszych Kukli o 120 kilometrów. Daleko. Ale decyzja może być tylko jedna: pakujemy chłopaków w samochód i całą rodziną wieziemy Marię na zawody, żeby jej kibicować.

Polecamy: Tokio 2020. Jakie to będą igrzyska?

W 2011 r. Maria zdobyła pierwszy medal ogólnopolskich zawodów w kategorii młodzików. Dwa lata później rywalizowała już w zawodach międzynarodowych, w 2015 r. została mistrzynią Europy. Kolejne sukcesy sprawiły, że zgłosiło się do niej kilkanaście amerykańskich uczelni. Stanęła przed decyzją: skorzystać z zaproszenia czy zostać w Polsce.

– Ryczałam jak dziecko. Zawołałam mamę, powiedziałam, że nie wiem, co robić. W końcu odpuściłam. Wszyscy mówili mi: leć do Stanów, to wielka szansa. W końcu zadałam sobie jednak pytanie: czy to są moje marzenia, czy kogoś innego? Zrezygnowałam w ostatniej chwili i to chyba jedna z najlepszych decyzji w moim życiu – przyznała w rozmowie z Onetem.

Niezłe ziółko

Zaczęła studia na filologii angielskiej na Uniwersytecie w Białymstoku, po roku przeniosła się na filologię angielsko-rosyjską w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Suwałkach. – Wszystko dla sportu – stwierdziła w wywiadzie dla lokalnej prasy. Chodziło o miejsce zamieszkania trenera Karola Sikorskiego. Praca i dom trzymały go na Podlasiu, a Maria nie chciała zmieniać ojca swojego sportowego sukcesu na kogoś innego. Trenuje z nim od 13 lat. – W tym roku Maria ustanowiła rekord życiowy. Jaki jest sens zmieniać, skoro wszystko idzie dobrze? – pyta retorycznie Marcin Rosengarten.

Od czasów liceum nie zmieniła barw klubowych. Wciąż reprezentuje LUKS Hańcza Suwałki, który słynie ze świetnych oszczepników. Nie wyprowadziła się poza północno-wschodnią część Polski. – Jestem zakochana w tych terenach i nie wyobrażam sobie życia nigdzie indziej. Nie potrafiłabym się odnaleźć w większym mieście. Jestem stąd – tłumaczyła w jednym z wywiadów.

Sport to całe życie Marii – zawodowe i prywatne. Widać to w jej mediach społecznościowych. Na Instagramie zgromadziła 40-tysięczną rzeszę fanów. Na zdjęciach – głównie fotografie z treningów i zawodów. Zapytana kiedyś, czy nie przeszkadzają jej częste podróże, odpowiedziała, że to przecież jej życie.

Jej partner Marcin Rosengarten też zajmuje się sportem. Jest dyrektorem Memoriału Kamili Skolimowskiej, w przeszłości był dziennikarzem Eurosportu i Polskiego Radia. Jest też szefem lekkoatletycznej agencji menedżerskiej AthleteTeam, która reprezentuje m.in. Marię.

Poznali się na zawodach lekkoatletycznych w 2015 r. – Nie od razu zostaliśmy parą. Początkowo widywaliśmy się kilka razy w roku. Byłem menedżerem innych lekkoatletów – mówi Rosengarten.

Co go w niej ujęło? – Ma wiele zalet: charakter, urok osobisty, poczucie humoru, inteligencja. Jednocześnie to kawał niezłego ziółka. Taka typowa dziewczyna z Podlasia: indywidualistka, lubi postawić na swoim, uparta, twarda, ale w sporcie to akurat zaleta – przyznaje Marcin. Łapię go w drodze na lotnisko tuż przed wylotem do Tokio, gdzie 3 sierpnia Maria wystartuje w eliminacjach. Finał – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – odbędzie się 6 sierpnia.

Jeszcze dużo przed nią

W maju w chorwackim Splicie Maria Andrejczyk zaskoczyła nawet najwierniejszych fanów, pobiła rekord życiowy – 71,4 m. Gdy na tablicy pojawił się wynik, chwyciła się za głowę. Była tak podekscytowana, że odpuściła kolejną próbę.

W tym sezonie nikt inny na świecie nie przekroczył granicy 70 metrów. To był trzeci wynik wszech czasów na świecie i najlepszy rzut oszczepem od 10 lat. Niestety, okupiony odnowieniem się kontuzji barku i kilkutygodniową przerwą w treningach.

– Czas gra na naszą korzyść, każdy dzień jest na wagę złota – mówi Marcin Rosengarten, ale podobnie jak Maria o szansach medalowych woli nie myśleć. – Oczekiwanie zwycięstwa, gotowość porażki – powiedziała lekkoatletka z Kukli przed wylotem do Japonii.

Barbara Madejczyk, polska olimpijka w rzucie oszczepem, która zna Marię od pierwszych jej zgrupowań w kadrze narodowej, jest dobrej myśli. – Do Tokio pojechała przygotowana pod względem kondycyjnym i technicznym. Nawet jeśli miała małą przerwę z uwagi na problemy zdrowotne, to jej organizm nie zapomniał wcześniejszych treningów. Zresztą po ostatniej kontuzji już osiągała całkiem dobre wyniki. Pytanie, czy głowa pozwoli jej rzucać i czy ona będzie czuła się pewnie – dodaje Madejczyk. – Kariera Marysi bardzo fajnie się rozwija. Ja swoją pierwszą kwalifikację olimpijską uzyskałam jako 28-latka. Ona ma dopiero 25 lat, a już drugi raz startuje na igrzyskach. Trzymam mocno kciuki za jej kolejne sukcesy. Jeszcze dużo przed nią.

Polecamy: Dwa razy Tokio. Czym te igrzyska mają przyciągnąć kibica, który właśnie obejrzał Euro, Wimbledon i Tour de France?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułInfekcja
Następny artykułRządzą nami algorytmy