A A+ A++

Gdy skupimy się wyłącznie na kontekście wewnętrznym, to zawalenie się państwowości ukraińskiej miało miejsce już dawno temu, zaś przez ostatnie 8 lat istniało jedynie prowizorium, które siłą rzeczy musiało funkcjonować w warunkach tymczasowości – pisze Marcin Skalski.

Po pierwsze, tragedia Ukrainy polega na tym, że nie ma już powrotu do status quo ante bellum. Taki stan rzeczy ma miejsce przede wszystkim dlatego, że państwo to nie jedynie jego terytorium i granice, ale przede wszystkim zamieszkujący je ludzie. Na Ukrainie miliony z nich po zbrojnym obaleniu władzy na przełomie 2013 i 2014 roku przestały uznawać państwo ukraińskie za swoje. Naruszony został przy tym delikatny consensus, którego obowiązywanie było conditio sine qua non istnienia państwowości ukraińskiej w znanej nam dotychczas postaci.

Wprawdzie również do czasu objęcia władzy przez rewolucjonistów z Majdanu lokalna „banderowszczyzna” miała ambicje narzucenia swojej tożsamości, języka i wizji historii całej Ukrainie, ale nie była w stanie tego skutecznie przeforsować. Była ona przede wszystkim zachodnioukraińskim kolorytem. Inaczej sprawa miała się z opcjami „prorosyjskimi”. Te nie chciały narzucać niczego „banderowcom”, akceptując przy tym wewnętrzny pluralizm Ukrainy i paradoksalnie będąc przy tym awangardą standardów demokratycznych. Także i w przeszłości „prorosyjskie” Wschód i Południe kraju nie decydowały się na siłowe obalanie władz wybieranych przez ogół obywateli Ukrainy, akceptując wspomniany consensus.

Jednocześnie wszyscy z grubsza uznawali swego rodzaju fikcję – Ukraina formalnie miała jeden naród tytularny i jeden państwowy język. Ukraińcami byli więc wszyscy obywatele zamieszkujący terytorium państwa (z wyłączeniem wyszczególnionych i uznanych mniejszości narodowych), choć w każdej jego części bycie Ukraińcem oznaczało co innego. Wspólne były jednak godło, hymn, władze, a więc wspólne było państwo.

Co więcej, jedynie ta fikcja dawała „banderowcom” tak potrzebne im złudzenie, że gdzieś tam na horyzoncie majaczy wizja jednolitej Ukrainy. „Prorosyjskie” Wschód i Południe nadal jednak mogły żyć po swojemu. Formalnie ich mieszkańcy byli przecież Ukraińcami, zaś nadzieje żywione przez siły nacjonalistyczne mające swoje zaplecze na zachodzie kraju nie wpływały na ich życie. Oni sami również nie odżegnywali się od utożsamiania się z ukraińskością, nawet jeśli ich językiem był rosyjski.

Te rojenia nacjonalistów z zachodu kraju zaczęły być jednak uznawane za groźne dla ludności rosyjskojęzycznej, gdy obalono siłą jeden z głównych consensusów w chwiejnym państwie ukraińskim – uznawanie wspólnej państwowości pod warunkiem uznawania wyników ogólnopaństwowych wyborów. Obalenie Janukowycza doprowadziło więc do sytuacji, od której już nie ma odwrotu. Wówczas banderowskie (już bez cudzysłowu) rojenia o modelu „ein Reich, ein Volk, ein Sprache” przestały być tylko teorią. Nie było i nie ma już mowy o powrocie do odbudowy dawnego zaufania między Wschodem a Zachodem, między różnymi tożsamościami wewnątrz społeczeństwa ukraińskiego.

Tymczasem, skoro nie ma już wspólnego rządu i skoro można sobie obalić demokratycznie wybraną władzę – cóż z tego, że „prorosyjską” – to nie ma też mowy o wspólnym herbie, fladze i państwie. Jeśli tak się sprawy mają, to każdy idzie w swoją stronę. Także i w tym przypadku prorosyjskość wychodzi już poza cudzysłów i miliony mieszkańców dotychczasowej Ukrainy kieruje swoje sympatie ku Rosji, przez wielu z nich nie uważanej przecież za jedno z wielu państw obcych.

Głupcami i mitomanami okazali się przy tym sami banderowcy. Uwierzyli oni we własną opowieść („narrację”), iż Ukraina jednolita etnicznie i językowo jest na wyciągnięcie ręki. W gruncie rzeczy trudno im się dziwić – ciężko przecież nie wierzyć we własne idee. Z kolei w razie, gdyby po obaleniu Janukowycza wyśniona Ukraina – gdzie jest „ein Reich, ein Volk, ein Sprache” – jednak nie nadeszła, to był jeszcze wariant „B”, czyli wariant siłowy. Jeśli ktoś nie chce się dać zukrainizować (zbanderyzować?), to się go do tego zmusi.

Powyższe było katalizatorem implozji państwa ukraińskiego, gdzie secesję najpierw ogłosił demokratycznie wybrany jeszcze za czasów Ukrainy parlament Autonomicznej Republiki Krymu, zaś następnie, po odrzuceniu żądań autonomii w ramach Ukrainy, secesję ogłosił Donbas. Prorosyjskie siły w Odessie zostały z kolei spacyfikowane w sposób zbrodniczy, strzelano do nieuzbrojonych ludzi i palono ich żywcem, co miało miejsce 2 maja 2014 roku. Dlaczego więc ludność prorosyjska miałaby chcieć koegzystencji z kimś, kto w zamachu na ich tożsamość gotów jest ich mordować, a kogo nowe władze Ukrainy nie są w stanie namierzyć ani ukarać?

Jeśli więc mówimy o kontekście wewnątrz-„ukraińskim” (tutaj już musi się pojawić cudzysłów, bo chodzi o dawną Ukrainę sprzed 2014 roku), to takie są praprzyczyny trwającej wojny. Nie da się nie stracić legitymizacji jako władca Rosji i nie podjąć decyzji o zbrojnym poparciu Rosjan, którym siłą odmówiono prawa do tożsamości na swojej od wieków zamieszkiwanej ojcowiźnie. Podobną postawę obierały przecież władze II Rzeczypospolitej wobec Górnego Śląska, Wileńszczyzny czy Zaolzia. Tak też właśnie postępują elity, które traktują powinności wobec własnego narodu poważnie.

W rzeczywistości można być przy tym pewnym, że Putin faktycznie nie chciał tej wojny. Odwlekał on w końcu zbrojną odpowiedź na ukraiński kryzys przez całe 8 lat. Ostatecznie władzom w Kijowie rosyjski prezydent przedstawił warunki bolesne wizerunkowo, ale mogące uratować państwowość ukraińską. Teraz już za późno. Nie tylko nie będzie już Ukrainy bez Krymu i Donbasu, nie będzie jej bez Krymu, Donbasu, dostępu do morza i Bóg jeden raczy wiedzieć, bez czego jeszcze. Kres położono też mrzonkom banderowców o państwie jednolitym etnicznie i językowo od Sanu do Donu, od Polesia po wybrzeże czarnomorskie. To, że ład post-majdanowy zostanie spacyfikowany właśnie przez Rosję, przewidział nota bene pierwszy ambasador Rzeczypospolitej na Ukrainie dr Jerzy Kozakiewicz. Przestrzegał on wówczas przed entuzjastycznym popieraniem siłowego obalania władzy Janukowycza w Kijowie i po latach się okazuje, że miał rację.

Rzecz jasna, nie kończy się istnienie samej Ukrainy, ale nie będzie to już to samo państwo, którego fikcję przywrócenia utrzymywano do 24 lutego 2022 roku. Skoro bowiem banderowszczyzna, z którą od Majdanu jako siłą napędową ówczesnego przewrotu liczyć się musiały władze w Kijowie, chce państwa jednolitego etnicznie i językowo, to takie państwo dostanie – i to dostanie właśnie od Putina. Odbędzie się to jednak kosztem drastycznych dla dotychczasowego ukraińskiego projektu państwowego strat terytorialnych. Nie można przecież mieć ciastka i zjeść ciastka – przypomniał brutalnie Putin, rozpoczynając 24 lutego 2022 roku „specjalną operację wojskową”.

Podsumowując, gdy skupimy się wyłącznie na kontekście wewnętrznym, to zawalenie się państwowości ukraińskiej miało miejsce już dawno temu, zaś przez ostatnie 8 lat istniało jedynie prowizorium, które siłą rzeczy musiało funkcjonować w warunkach tymczasowości. Rzecz jasna, nie rozumujemy tu w infantylnych kategoriach „usprawiedliwiania” Putina i jego prawa (bądź braku tegoż) do ingerencji w wewnętrzne sprawy Ukrainy. Bądź co bądź, Władimir Putin jest prezydentem Rosji i patriotą rosyjskim, zatem interes własnych rodaków obchodzi go bardziej, niż „integralność terytorialna” Ukrainy.

Rację mieli zatem wszyscy ci, którzy na przełomie 2013 i 2014 roku przestrzegali przed ingerencją w wewnętrzne sprawy Ukrainy oraz przed aprobowaniem siłowych metod rozwiązywania konfliktów w ramach społeczeństwa ukraińskiego. Nie pomogło nawet motywowanie swoich racji trafnymi po latach przewidywaniami, iż po trupie dotychczasowej państwowości ukraińskiej przejedzie się właśnie Federacja Rosyjska. W efekcie Majdan nie oddalił, a jedynie przybliżył Rosję ku naszym granicom na kolejnym odcinku. „Pożytecznymi idiotami” byli więc wszyscy ci, którzy przy akompaniamencie banderowskich zawołań zagrzewali opozycyjnie nastawiony tłum do zastosowania siły i obalenia władzy. Dziś ówczesna państwowość ukraińska jest już tylko wspomnieniem.

Przeczytaj także:

M. Skalski: Wołyń jako kwestia niepodległości państwa polskiego

M. Skalski: Czym prezydent Ukrainy chce zwieść Polaków? [ANALIZA+WIDEO]

M. Skalski: Ukraina – czy to na pewno nasz bufor od Rosji? [ANALIZA+MAPY+ZDJĘCIA]

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUSA. Starbucks zamknie “wiele kawiarni”. Względy bezpieczeństwa: Uciążliwość ze strony bezdomnych
Następny artykułSpędził 18 godzin, dryfując na morzu. Przed śmiercią uratowała go piłka