A A+ A++

Od pewnego czasu Netflix może pochwalić się całkiem interesującym zestawieniem nowości zmierzających na platformę w poszczególnych miesiącach – przynajmniej kilka produkcji naprawdę zasługuje na uwagę. Po „Sandmanie” w sierpniu, we wrześniu do „Blondynki”, „Broad Peak”, „Cyberpunk: Edgerunners” czy miniserialu skupiającego się na życiu Jeffreya Dahmera dołącza thriller wyprodukowany przez Paramount Pictures z nagrodzoną Oscarem Allison Janney. Niech Was nie zwiedzie jednak fakt, że w gronie producentów zasiadał sam J.J. Ambrams, bo o „Lou” jako jednej z lepszych propozycji na jesienny wieczór moglibyśmy podyskutować. Zapraszam do recenzji filmu.

Gatunek filmów sensacyjnych czy thrillerów akcji jest zdominowany przez opowieści skupiające się na bohaterach płci męskiej – swego czasu niezwykle systematycznie debiutowały także akcyjniaki skupiające się na tym „one man army”, zmęczonym życiem byłym agencie/żołnierzu/ policjancie (wystarczy skreślić niepotrzebne), który staje przed wymagającym wyzwaniem i ponownie musi chwycić za broń, by ratować najbliższych, słabszych. W tym miesiącu Netflix dokłada swoją cegiełkę do tego licznego zbioru stojącego pod znakiem „Uprowadzonej”, „Człowieka w ogniu” czy „Protektora” i wprowadzając pewną znaczącą zmianę w postaci głównego bohatera – a raczej bohaterki – przedstawia „Lou”.

Lou (2022) – recenzja filmu [Netflix]. Twarda sztuka

Lou mieszka na Orcas Island znajdującej się u wybrzeży Waszyngtonu wspólnie ze swoim psim przyjacielem Jaxem. Już na pierwszy rzut oka kobieta wydaje się niezwykle twardą i nieprzyjemną starszą panią, której życie dało się we znaki. Choć wydawać by się mogło, że pomimo upływu lat nie opuszcza jej hart ducha – ta „dama” bowiem nie rozstaje się ze spluwą, kowbojskim kapeluszem i swoim czworonożnym druhem – prawda jest się zgoła inna. W pewną niezwykle nieprzyjemną noc, gdy ogromna burza i ulewa nawiedzają okolicę i całkowicie odcinają wyspę od reszty świata, Lou chce wypełnić swój plan. Kiedy już przykłada lufę do głowy do jej domu wpada roztrzęsiona Hannah, dziewczyna, która wspólnie z kilkuletnią córeczką wynajmuje od niej przyczepę. Okazuje się, że Vee została porwana przez ojca, który dawno miał już nie żyć. Dobrze pamiętając o nerwowym zakończeniu związku oraz przemocowych praktykach partnera, Hannah twierdzi, że małej grozi ogromne niebezpieczeństwo. Ta jedna sytuacja sprawia, iż Lou zostaje wyrwana z letargu i rusza jej na ratunek.

Tak rozpoczyna się ponad 100-minutowa zabawa w kotka i myszkę, w której chyba nie mogło być bardziej monotonnie i abstrakcyjnie. Z niewiadomych przyczyn (bo te poznajemy później) główna bohaterka postanawia pomóc sąsiadce i rusza w pościg za jej byłym. Zadanie nie będzie łatwe, bowiem dwie kobiety będą musiały zmierzyć się z żołnierzem amerykańskich sił specjalnych, Zielonych Beretów, który w trakcie swojej zagranicznej kariery dopuścił się wielu niecnych czynów. Lou wydaje się jednak niewzruszona tymi wszystkimi opowiastkami, sięga natomiast po kilka rodzajów broni, solidnie zapakowany plecak i powoli tropi napastnika. Ta babka również ma swoje za uszami, o czym przekonujemy się w trakcie seansu.

Lou (2022) – recenzja filmu [Netflix]. Dla wytrwałych

Lou (2022) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Główna bohaterka

Początkowo o tytułowej bohaterce recenzowanego „Lou” nie dowiadujemy się zbyt wiele. W pierwszej części Maggie Cohn oraz Jack Stanley, twórcy scenariusza, nie próbują się nawet starać, żeby w bardziej wysublimowany sposób niż tylko w trakcie rozmowy między kobietami, zarysować dokładniej postać Lou, jej przeżycia i doświadczenia, które sprawiły, że postanowiła żyć w totalnej samotni, odseparować się od reszty ludzi i spędzać dzień za dniem ze swoim psem. Choć przeszłość wydaje się odciskać ogromne piętno na jej obecnym życiu, nauczyła ją również jednego – radzić sobie nawet w najbardziej niekomfortowej sytuacji. Co tu dużo mówić, Lou to maszyna do zabijania, przy której odziana w żółty przeciwdeszczowy płaszcz Hannah prezentuje się niczym „Żółty Kapturek”. Z czasem pomysł na pokazanie bohaterki wydaje się nieco lepszy (odrobinę!), ale nadal odnoszę wrażenie, że autorzy filmu Netflixa bardzo po macoszemu traktują swoje postacie, a Philip (były Hannah) jest tak samo niezrównoważony, jak idiotyczny.

Jednocześnie nie powinniśmy mieć żadnych zastrzeżeń do pracy Allison Janney, której kreacja może nieco zdumiewać, ale przede wszystkim pokazuje jej kunszt aktorski – stylizacja przypominająca prezentacje najlepszych bohaterów Clinta Eastwooda dodaje więcej charakteru aktorce. Janney spisuje się nie tylko znakomicie w produkcjach komediowych, ale w recenzowanej „Lou” wydaje się być jednocześnie tak zmęczona, co zdeterminowana do działania i konfrontacji z żołnierzem. Doświadczona życiem doskonale przewiduje, jest bardzo cyniczna, nie odzywa się zbyt wiele, za to świetnie radzi sobie w najgorszych sytuacjach – artystka spisuje się bardzo dobrze w scenach walki, a wszelkie słabości nadrabia wykorzystywanym sprzętem. Aż chciałoby się, by produkcja miała więcej takich ujęć. Niestety, Cohn i Stanley w pierwszej kolejności zmuszają kobiety do walki z żywiołem w przydługiej sekwencji, która im bliżej do finału, tym bardziej nuży, choć dostarcza bardzo efektownych wrażeń wizualnych.

Już po kilkunastu minutach recenzowanego „Lou” możemy się domyślić, jakie będzie zakończenie tej historii. Pech jednak chciał, że twórcy pokusili się o pewien bezsensowny zwrot, który zamiast dołożyć jeszcze więcej akcji do tej produkcji czerpiącej garściami z lat 80. czy 90., wplatają wątek bardziej melodramatyczny, ni w ząb pasujący do propozycji, która wydawała się pewnego rodzaju przedstawicielem filmu drogi. Reżyserka Anna Foerster zdała egzamin, oferując swoją wizję thrillera, lecz ta niezbyt mnie przekonała – przede wszystkim najwięcej zastrzeżeń mam do scenariusza, który jest pozbawiony większej głębi i sensu. Ot, to bardzo generyczna produkcja, w której dla odmiany mamy główną bohaterkę zdolną do skopania tyłków wielu złym gościom – wydaje się, że Paramount Pictures zrealizowało idealny projekt pod streamingową platformę, ale ten pomysł do mnie nie przemawia.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNiepojęte! Tak w 2015 Sikorski pisał o gazociągu Nord Stream
Następny artykułMichniewicz: „Też bym wolał, żeby Krychowiak grał szybciej”