A A+ A++

– Ogólnie cała moja kariera, jak do tej pory, jest okupiona tylko gorzkim smakiem, ale się nie poddaję. I powiem panu szczerze, że bardzo pozytywnie patrzę na przyszłe miesiące i przyszłe lata. Po prostu jestem szczęśliwa i nie boję się kolejnych zawodów. Patrzę na to wszystko z pewnością siebie – mówi w rozmowie z Interią Maria Andrejczyk, nasza 25-letnia oszczepniczka, która na początku maja w Splicie wynikiem 71.40 m ustanowiła kapitalny rekord Polski. To zarazem trzeci wynik w historii kobiecego rzutu oszczepem, krótszy od rekordu świata z 2008 roku Czeszki Barbory Spotakovej o 88 centymetrów.

Artur Gac, Interia: Zacznijmy od wyjaśnienia powodów pani absencji na drużynowych mistrzostwach Europy na Stadionie Śląskim. Co ostatecznie przechyliło szalę?

Maria Andrejczyk: – Z przyjemnością to wytłumaczę, żeby dać kres wszelkim spekulacjom. Zdecydowały delikatne problemy zdrowotne, ale nie jest to nic strasznego. Gdyby bowiem było to coś poważnego, to nie przyjechałabym do Chorzowa, tylko podejmowałabym bardzo ważne kroki, bo najważniejszym celem w tym roku są igrzyska. Nie ma nic bardziej istotnego i nic innego się nie liczy. Zrobię wszystko, żeby tam wystartować.

Zabrzmiało to…

…Troszkę dramatycznie, ale nie. Ze zdrowiem wszystko jest w porządku. Po prostu przeciążenia, które wynikły z tego potężnego rzutu na 71.40 m sprawiły, że mój bark delikatnie tego nie wytrzymał i troszeczkę się nadszarpnął, ale są to naprawdę drobiazgi. Profesor Lubiatowski już o to odpowiednio zadbał, a jest to człowiek, który opiekuje się moim barkiem już od pięciu lat. Zna go bardzo dobrze, a ja ufam każdej jego decyzji, bo z każdym problemem dotyczącym mojego aparatu rzutowego jechałam do profesora i zawsze znajdowaliśmy rozwiązanie. Dlatego skoro on jest spokojny, to ja też nie mam powodów do obaw.

Czyli stosujecie teraz metodę tzw. dmuchania na zimne?

– Zgadza się, to takie asekuracyjne podejście. Mogłabym wystartować, ale to jeszcze nie jest w pełni zagojone, więc nie chcę szarpać barku. Przy tym nie chciałabym, aby zrozumiano mnie źle, jakobym miało totalnie “olewać” ten start w Chorzowie. Mnie naprawdę boli serce, gdy jestem na stadionie i nie mogę startować, bo kocham atmosferę zawodów. Jednocześnie cieszę się, że mogłam pojawić się na miejscu i choć w ten sposób wesprzeć swoich przyjaciół, poprzez kibicowanie.

Sądzę, że sama obecność w Chorzowie jest najlepszą odpowiedzią dla tych, którzy mogliby sądzić, że nie chce się pani startować.

– Oczywiście, że tak. Oprócz mnie pojawiła się też m.in. Ania Kiełbasińska i Asia Jóźwik. Wszyscy, gdy nie możemy brać udziału w zawodach, po prostu nimi żyjemy. To najważniejsza część naszego życia, więc musi tak być. Poza tym rywalizacja naszych przyjaciół mobilizuje nas do tego, by wyzbyć się tych wszelkich boleści i jak najszybciej wrócić na zawody.

Fakt, że urazu nabawiła się pani ustanawiając trzeci najlepszy wynik w historii kobiecego rzutu oszczepem może być pewną metaforą życia, w którym sukces nierzadko ma właśnie słodko-gorzki smak.

– Ogólnie cała moja kariera, jak do tej pory, jest okupiona tylko gorzkim smakiem, ale się nie poddaję. I powiem panu szczerze, że bardzo pozytywnie patrzę na przyszłe miesiące i przyszłe lata. Po prostu jestem szczęśliwa i nie boję się kolejnych zawodów. Patrzę na to wszystko z pewnością siebie. Dobrze wiem, ile ciężkiej pracy wykonałam zimą oraz w poprzednich latach. Była to praca nie tylko z moim trenerem, ale również z psychologiem Janem Blecharzem. To wszystko wygląda niesamowicie profesjonalnie. Widzę po sobie, że stałam się zupełnie inną zawodniczką, zupełnie inaczej podchodzę do pewnych kwestii. Kurde, jestem dumna z siebie! Kawał dobrej roboty zrobiłam i nie mam powodów, żeby się o cokolwiek martwić.

Gdyby szukać sportowca, który potrafił wychodzić z przeróżnych zakrętów życiowych, daleko nie trzeba by było szukać. Stoję twarzą w twarz z taką wojowniczką.

– No cóż, motywację można znaleźć różnoraką. Ja przede wszystkim jestem bardzo uparta. Nieważne, co by się działo, ja i tak będę walczyła o to, co sobie zaplanowałam i zamarzyłam. Natomiast świetnym przykładem walki o powrót do pełnej sprawności jest była rekordzistka Polski, pani Basia Madejczyk, która już dwukrotnie zmagała się z nowotworem. Jest dla mnie niesamowitą kobietą. Pamiętam, jak w 2013 roku miałam okazję być z nią po raz pierwszy na obozie. Myślę sobie: “o Jezu, pani Basia Madejczyk ze mną na jednym obozie”. To był po prostu hit! Wie pan, za każdym razem, gdy miałyśmy techniki, ja podpytywałam panią Basię, co myśli na dany temat oraz podziwiałam, z jaką gracją poruszała się po rozbiegu. Nie mogłam się na to napatrzeć. To był też bardzo pozytywny bodziec motywacyjny do mojej dalszej pracy, bo wiedziałam, z jak fantastycznymi rezultatami pani Basia powróciła. Tak naprawdę przykładów jest wiele i każdy ze sportowców, startujących dzisiaj, niesie ze sobą jakąś historię i problemy. Wszyscy bowiem zmagamy się z bólem, który jest nieodłączną częścią życia sportowca. Wszystko tak naprawdę zależy od siły charakteru, a ból pokazuje nam, z czego jesteśmy zbudowani.

Opowiada pani o tym wszystkim bardzo emocjonalnie… Nie chciałbym już ze szczegółami wracać do tematu pani choroby, ale słuchając pani muszę stwierdzić, że ból i cierpienie w dużym stopniu uszlachetniają człowieka. Człowiek zaczyna bardzo doceniać te rzeczy, sytuacje i wydarzenia, nad którymi normalnie być może przechodziłby do porządku dziennego.

– Zgadza się. Ból, kontuzje, czy w ogóle problemy bardzo szybko sprowadzają nas do parteru. Uczą cierpliwości, szacunku i pokazują nam, że trzeba być przede wszystkim skromnym. Trzeba się po prostu skupić na pracy, a jak chce się świętować, to robić to dopiero po zwycięstwie, ale potem bardzo szybko wracać do ciężkiej pracy. “Sodówa” nie może odbić. Są sportowcy, którym to odpowiada, ale takich ze specyficzną mentalnością jest niewielu. To nie jest złe, absolutnie, ale ja wiem, że mnie to nie pomaga. Mnie bardzo odpowiada to, co jest teraz, a układałam to sobie latami.

Niebezpieczeństwo tzw. sodówki lub koncentrowania uwagi tylko na sobie może być większe u tych sportowców, którzy kroczą praktycznie od sukcesu do sukcesu w sporcie i życiu, a omijają ich wszelkie przeciwności. To wszystko może utrwalać poczucie życia w “bańce” i brak refleksji.

– Zgodzę się, bo nasze życiowe postawy zawsze zależą od doświadczeń, jakie nas w życiu spotykają. Czyli od wszelkich dobrych i złych sytuacji. Natomiast przyjemnie ogląda się kariery idealne, gdzie od początku do końca jest się urodzonym zwycięzcą, nieważne co by się robiło, gdzie startowało, w jakich okolicznościach i warunkach. Czyli zawsze było się tylko tym wygranym. To jest coś fajnego, ale dobrze wiemy, że życie nie jest jak w bajce. Niejednokrotnie bywa niesprawiedliwe i bardzo trudne, pokazując miejsce w szeregu. To trochę tak jak w sporcie, który też jest nieprzewidywalny. I tak naprawdę nie mamy pewności, co wydarzy się za miesiąc, za rok, a nawet jutro. To wszystko jest jedną wielką tajemnicą. Możemy być pewni swojej dyspozycji i pracy, którą wykonaliśmy i wielu innych czynników, ale to i tak za mało, by wiedzieć, co przyniesie kolejny dzień.

W historii polskiego oszczepu zapisała się pani 9 maja w Splicie, zostając nową rekordzistą naszego kraju. Mimo że od tego spektakularnego wyniku minęło już kilka tygodni, jeszcze ciągle oswaja się pani z myślą, czego dokonała?

– Myślę, że już zaaklimatyzowałam się w temacie. Wiem, że mogę tyle rzucić. Oczywiście ta mała niedyspozycja barku bardzo szybko sprowadziła mnie na ziemię, choć ja już i tak zaraz po rzucie myślałam o następnym treningu i koncentrowałam się, jaką pracę trzeba będzie wykonać i co jeszcze poprawić. Dlatego absolutnie nie wieszałam sobie czegokolwiek na szyi i nie myślałam osiadać na laurach.

Dało się odnieść wrażenie, że wszyscy dookoła byli w euforii, a pani w tym wszystkim jakby najbardziej się pilnowała.

– Bo to jest taki klimat i nie ma co się temu dziwić, że ludzie uwielbiają to robić. Natomiast ja, już nauczona doświadczeniem sprzed lat, a przede wszystkim z Rio de Janeiro, dobrze wiedziałam, na czym mam się sfokusować. Nad tym też przez lata pracowałam z profesorem Blecharzem. Tak że cieszę się, iż osiągnęłam ten wynik i jestem w stanie go powtórzyć, bo dobrze wiem, jak to wykonałam. Natomiast mam też świadomość, że wszystko musi być na optymalnym poziomie, a przede wszystkim dyspozycja. Dlatego sama jestem bardzo ciekawa tego, co będzie w przyszłych miesiącach.

Podczas rekordowego rzutu wszystko idealnie się złożyło, czy jeszcze były rezerwy?

– Zawsze można się do czegoś przyczepić, natomiast nie ukrywam, że jeszcze do tej pory nie miałam z trenerem czasu, żeby przeanalizować ten rzut. Inna sprawa, że rzadko kiedy to robimy, jeśli chodzi o rzuty konkursowe, ale mój trener pewnie ma w głowie, nad czym musimy się skupić i nad czym pracować. Zawsze będzie ta optymalizacja i zwiększanie prędko … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMonika i Wiktoria drugą i trzecią zawodniczką Mistrzostw Polski Seniorek
Następny artykułLUKSUSOWY TURNIEJ SZACHOWY Z OKAZJI DNIA DZIECKA