A A+ A++

Nie jest pan ze Szczytna?

Nie. Większość z nas dojeżdża z Olsztyna. Zespół lekarzy „obsługujących” szczycieńską chirurgię dotychczas był ośmioosobowy, ale zmniejszył się, gdy dr. Stankiewicz odszedł na SOR. Z grupie lekarskiej jest obecnie pięciu specjalistów i dwóch rezydentów. I poza doktorem Dominikiem Górskim, którego korzenie sięgają Wielbarka, wszyscy dojeżdżamy z Olsztyna.

Czy w związku z dojazdami szpital w Szczytnie jest waszym jedynym miejscem pracy?

Głównym. Niektórzy z nas pełnią od czasu do czasu dyżury w innych placówkach, wspomagając je w trudnej obecnie sytuacji kadrowej, bo jest ona naprawdę trudna. Absolwenci studiów medycznych wybierają łatwiejsze specjalizacje: radiologię, dermatologię… Wcale nie pesymistycznie patrząc, a obiektywnie, zbliża się czas, gdy chirurgów może nie być.

Szczytno już taki kryzys przeżywało. Były momenty, choć dość dawno, gdy chirurgię „obsługiwał” tylko jeden lekarz, czy w ogóle oddział był zamknięty…

To już raczej historia, mimo wszystko. Obecnie szczycieńska chirurgia jest na naprawdę dobrym poziomie jeśli chodzi o załogę, ale także pod względem wyposażenia. Z pewnością wyróżnia się pod tym względem na tle szpitali powiatowych. I znów jest to moja opinia, ale w pełni obiektywna.

Jest pan lekarzem od…

1994 roku. Wtedy ukończyłem studia w Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi.

Czemu akurat wojskowa uczelnia?

Uznałem, że to najlepsza uczelnia medyczna w Polsce z grona dwunastu wówczas istniejących. Pochodzę z Wrocławia, ale wybrałem Łódź. I nie żałuję.

„Mundurowy” dyplom nie obligował do założenia munduru?

Obligował. W wojsku służyłem dokładnie 15 lat, 6 miesięcy i 3 dni. Od chwili rozpoczęcia studiów. Odszedłem w 2002 roku, nie całkiem z własnej woli. Wtedy wojskowe szpitale, w znakomitej większości, zostały „ucywilizowane”, przekształcone w publiczne zakłady opieki zdrowotnej, a mundurowi pracownicy byli „poproszeni” o zdjęcie mundurów. Wtedy podjąłem pracę, już jako cywil, w olsztyńskim Centrum Onkologii.

W jakim stopniu rozstał się pan z wojskiem?

Byłem kapitanem. Po odejściu otrzymałem nawet szczątkową emeryturę, na której godny wymiar nadal pracuję. Większy procent doliczą mi za półtora roku spędzone w Libanie, bo w latach 1988-89 pracowałem tam w ramach kontyngentu ONZ, a teren, gdzie przebywałem, znajdował się w strefie wojny.

To był szpital polowy?

Nie całkiem. Pracowałem w ambulatorium wojskowym, które znajdowało się w naszej, ONZ-owskiej jednostce. Dodatkowo pracowałem w libańskim szpitalu powiatowym, byłem też tzw. oficerem humanitarnym i opiekowałem się sierocińcem. Jako żołnierze nie mieliśmy tam wiele do roboty, chociaż mi, jako lekarzowi zajęć nie brakowało, bo przyjmowałem około 40 pacjentów dziennie. Ale wolnego czasu było sporo. To wtedy właśnie nauczyłem się grać w tenisa. Można powiedzieć – z nudów. Tyle że upodobanie do tenisa zostało mi do dziś.

Reklama

To jedyny sport, z jakim ma pan do czynienia?

Trochę biegam, żeby nie zardzewieć, czyli jogging. Wcześniej, w latach bardziej szkolnych, grałem w koszykówkę. Byłem nawet w kadrze narodowej juniorów. Grałem w klubie Gwardia Wrocław.

Gwardia, wojsko… To nasuwa przypuszczenie, że mundur jako taki to jakaś rodzinna tradycja.

Nie. W najmniejszym stopniu. Mama była pielęgniarką, ojciec technikiem budowlanym. Moja Gwardia nie była jakimkolwiek klubem resortowym, a wojskową akademię wybrałem nie mając zielonego pojęcia o wojsku, lecz z powodów, o których już wspomniałem. Można więc powiedzieć, że zostałem oficerem WP z przypadku.

Ale powiązania z medycyną w rodzinie były. Czy to pana skłoniło do wyboru kierunku studiów?

Na pewno w niemałym stopniu. Bywało, że w domu robiłem zastrzyki czy mierzyłem ciśnienie. Było też u nas sporo książek medycznych. Czasem myślę, że jestem „upośledzony”, bo nie pamiętam, bym rozważał jakąkolwiek inną profesję. Od „zawsze” chciałem być lekarzem i to chirurgiem. Dziwią mnie powszechne dość opinie, że współcześnie młodzi ludzie w szkołach średnich, a niektórzy już i na studiach, nie wiedzą czym chcą się zajmować, kim być. Nigdy nie miałem żadnych wątpliwości, chociaż dopiero sporo lat po podjęciu decyzji dowiedziałem się, że aby być lekarzem, muszę skończyć studia. Więc je skończyłem.

Dziś jednak nie da się chyba być po prostu chirurgiem. Obowiązuje wąska specjalizacja…

Szczycieński oddział to chirurgia ogólna i to decyduje o tym, że lekarze są specjalistami właśnie z takiego zakresu. Można powiedzieć, że dzisiejsza chirurgia dzieli się na dwie: miękką i twardą. Miękka – to właśnie ogólna, twarda – to ortopedia. Już choćby z tego podstawowego podziału wynika, że chirurgia ogólna obejmuje bardzo szeroki zakres działań medycznych. Wąskie specjalizacje, o których pani wspomina, to raczej już nadspecjalizacje w kierunku, np. onkologii czy chirurgii naczyniowej. Generalnie rzecz biorąc, jako chirurdzy ogólni, możemy wykonywać bardzo obszerny katalog zabiegów, a jedynym ograniczeniem jest czy może być dostępność niezbędnego sprzętu. Co ważne, szpitala w Szczytnie takie ograniczenia nie dotyczą, bo oddział jest naprawdę wyposażony we wszystko, co potrzeba. W zakresie kilku procedur medycznych z chirurgii przewodu pokarmowego i gastrologii, zwłaszcza w dziedzinie endoskopii dróg żółciowych jesteśmy jedynym powiatowym szpitalem, który jest referencyjny. To oznacza, że kierowani są do nas pacjenci praktycznie z całego województwa. Dodam, że sam mam specjalizację drugiego stopnia z chirurgii ogólnej, ukończyłem specjalizację z chirurgii onkologicznej, choć mam jeszcze przed sobą końcowy egzamin, jestem w trakcie specjalizacji z medycyny rodzinnej, a w 2015 roku obroniłem doktorat.

Ale dzieci leczyć nie możecie. Wśród internetowych komentarzy pojawiła się mało przyjemna krytyka odnośnie do tego faktu. Wiem, że to akurat nie jest wina ani szpitala, ani lekarzy.

Takie są ogólne, odgórne zalecenia w oparciu o opinię Krajowego Konsultanta. Dzieci są kierowane do Olsztyna, na specjalistyczny oddział chirurgii dziecięcej. W moim przekonaniu nie jest to złe rozwiązanie, bo dzieci jednak wymagają nieco odmiennego podejścia, warunków… Niemniej w sytuacjach nagłych, gdy ingerencja chirurgiczna jest konieczna natychmiastowo, także w Szczytnie operujemy dzieci. Jeszcze do niedawna usuwaliśmy wyrostki robaczkowe dzieciom powyżej 7 roku życia.

Reklama

Ma pan dzieci?

Jedno, chociaż to już nie dziecko, bo 30-latek. Doktoryzuje się akurat, ale nie z medycyny, bo jest inżynierem. Żona też jedna. Też nie lekarz. Polonistka, ale również historyk, tak ogólnie oraz historyk sztuki.

Czyli raczej nie poznaliście się w szpitalu…

Na imprezie, jeszcze w czasie studiów.

I tak od razu zaiskrzyło?

Chyba tak… Niech będzie, że tak. Zresztą krótko później był ślub, jeszcze jak studiowaliśmy. Poznaliśmy się we Wrocławiu, gdzie żona studiowała. Pochodzi z Opola.

To skąd się wziął Olsztyn w waszym życiu?

Wojskowy rozkaz. Nie miałem większego wyboru poza tym, że chciałem rozpocząć pracę nie w ambulatorium w jakiejś jednostce, ale w szpitalu i tak się stało. Najpierw zostałem skierowany do Braniewa, później przeniesiony do szpitala wojskowego w Olsztynie.

Wieść gmina niesie, że ma pan szczególne upodobanie do pewnego, kultowego już filmu…

„Wojny gwiezdne”. Obraz odwiecznej walki dobra ze złem. Bajka, ale mnie zafascynowała jak byłem jeszcze dzieckiem, bodaj ze 40 lat temu i to trwa do dziś. Znam losy bohaterów, oczywiście te filmowe, dość dokładnie całą sagę. Jestem fanem, ale nie fanatykiem, bo miłośników tego cyklu filmowego, znacznie bardziej zaangażowanych ode mnie – nie brakuje.

Coś jeszcze pana wybitnie pasjonuje?

Zegarmistrzostwo. Interesuję się mechanizmami, dzięki którym czasomierze działały, kolekcjonuję stare zegarki, remontuję je, uczę się, gromadzę sporo tematycznej literatury. To trwa od dzieciństwa. Sprzedawałem butelki, kupowałem stare, ruskie zegary. Czy raczej zegarki, bo ja zajmuję się tylko naręcznymi.

W swej kolekcji posiada pan jakieś wyjątkowo oryginalne okazy?

Może najstarszy – omega z 1900 roku, produkcji oczywiście szwajcarskiej.

Powiedzenie, że ktoś jest punktualny jak szwajcarski zegarek, ma swoje uzasadnienie?

W pełni. Osobiście do takiej punktualności próbuję dążyć, choć nie zawsze mi wychodzi. Można powiedzieć, że mam filozoficzny stosunek do czasu, do jego upływu.

Czy zatem uważa pan, że lepiej żyć tu i teraz, czy też należy brać pod uwagę nieodgadnioną przyszłość i nasze w niej losy bądź rolę?

Uważam, że lepiej spłonąć niż tlić się powoli, aczkolwiek dobrze jest myśleć, że to nie koniec, że my się też nie kończymy. To chyba ułatwia trwanie w doczesności. Jako lekarz cenię sobie jednak inny slogan, a raczej antyczną sentencję, którą staram się wcielać w życie: jest nikim ten, kto nie ulepsza świata. Szczycieński oddział chirurgiczny jest trzecim, którym kieruję. I staram się go ulepszać od blisko pięciu lat. Nie zawsze to ulepszanie wychodzi, ale w Szczytnie z pewnością się powiodło, co – oczywiście – nie jest moją wyłączną zasługą. Wielu ludzi się do tego przyczyniło i chwała im za to.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOgród Kobiet
Następny artykułPrezydent Legnicy miga się od łożenia na legnicki teatr