A A+ A++

Choć na poważnie robieniem zdjęć zajął się dopiero kilka lat temu i wciąż uważa się za amatora, to uchwycone przez niego kadry budzą zachwyt i wywołują emocje. Mieszkający w Bugaju Artur Brocki, niczym prawdziwy mistrz, twierdzi, że do perfekcji oraz wypracowania własnego, niepowtarzalnego stylu jeszcze mu dużo brakuje.

Piękno otaczającego nas świata Artur Brocki dostrzegał chyba od zawsze, choć długo nie zatrzymywał w kadrach obrazów jakie rejestrowało jego oko. A sposobności ku temu miał dużo bo niegdyś z zapałem chodził po górach, a w nich zapierających dech w piersiach widoków widział bez liku. Niejedną parę butów zdarł na beskidzkich szlakach, ale także schodził wszerz i wzdłuż Tatry z Orlą Percią włącznie, włóczył się po Beskidach i Sudetach, a jedynie w Bieszczady nie było mu dotrzeć. – Góry i fotografia to dwie moje pasje. Gdy przemierzałem górskie szlaki to robiłem sobie pamiątkowe zdjęcia, jak każdy. Jednak nic więcej – mówi Artur Brocki, który fotograficznego bakcyla zaczął łapać podczas pobytu w Wielkiej Brytanii. Przez sześć lat mieszkał w Lake District przy granicy ze Szkocją. Jest to obszar w północno-zachodniej Anglii w hrabstwie Kumbria, jedno z najpopularniejszych miejsc wypoczynkowych Wielkiej Brytanii. I trudno się temu dziwić bo kraina obfituje w jeziora i góry, co sprawiło, że stała się inspiracją dla artystów, a w szczególności w dobie romantyzmu. – To tam zacząłem łapać ulotne chwile. Początkowo to były zwykłe zdjęcia robione telefonem komórkowym. Często było to selfie (autoportret wykonany telefonem – przyp. autor). Dopiero z czasem kupiłem sobie pierwszy aparat – wspomina.

BEZ POŁOWICZNYCH ROZWIĄZAŃ

Gdy mieszkaniec Bugaja złapał fotograficznego bakcyla od razu zdecydował się na zakup lustrzanki, choć ekonomicznej. Jeszcze do niedawna dział wyłącznie na półprofesjonalnym sprzęcie już wtedy udowadniając, że to człowiek, a nie aparat wykonuje zdjęcia. – Sprzęt oczywiście pomaga i daje większe możliwości, ale nawet najlepszy aparat nie pomoże gdy posługująca się nim osoba nie ma pojęcia o fotografii. Dużo można się nauczyć, ale jak we wszystkim trzeba mieć jest „to coś” – mówi Artur Brocki, który od początku postawił na system. Obecnie dysponuje dwoma aparatami – jednym pełnoklatkowym i drugim niepełnoklatkowym do zdjęć wykonywanych na dużej ogniskowej, czyli powszechnie mówiąc z zoomem. – Body to jedno, ale podstawą są szkła, czyli obiektywy. To one malują i jednak trzeba posiadać ich kilka, gdyż w zależności od ogniskowej wykorzystuje się je do różnego rodzaju zdjęć – odkrywa tajniki fotograf. Podkreśla, że wbrew temu, co twierdzą niektórzy obiektywy kitowe (podstawowe) pozwalają wykonać dobre zdjęcie. – Chcąc się nauczyć robić zdjęcia trzeba od początku wykonywać je w pełni manualnie, czyli samodzielnie ustawiać wielkość przysłony i czas otwarcia migawki – dzieli się przemyśleniami. Dodaje, że pobyt w Anglii był dla niego poligonem doświadczalnym, a na całego zajął się fotografowaniem 3 lata temu. Jest przy tym samoukiem bez fotograficznego wykształcenia. Wiedzę zdobywał metod prób i błędów, książek oraz poradników i kursów internetowych.

– Wstaję o 4.00 do pracy, więc organizm już się przyzwyczaił do porannych pobudek. Gdy mam wolne zrywam się z łóżka i patrzę za okno jaka jest pogoda, czy na niebie są chmury bo wschodzące słońce pięknie je podświetla. Błękitne, bezchmurne niebo nie jest tym, co kochają fotografowie – przypomina podstawy fotograficznej kuchni Artur Brocki. Podkreśla, że odkąd dał się porwać nowej pasji to poświęca jej każdą wolną chwilę. Jeśli nie robi zdjęć, to zajmuje się obrabianiem już tych wykonanych lub zdobywa wiedzę teoretyczną. Nie ukrywa, że choć słyszy od innych słowa uznania to osobiście wciąż nie jest w pełni zadowolony ze swoich zdjęć. Twierdzi, że nie jest to jeszcze ten poziom jaki chciałby osiągnąć, choć od razu dodaje, iż zapewne nigdy nie zdoła dojść do perfekcji. W jego ocenie zarazem kompozycja, jak i technika wymagają poprawy. – Bardzo krytycznie oceniam swoje zdjęcia. Przyjmuję krytykę innych, ale konstruktywną. Fotografia to subiektywny obraz świata. Ktoś może mieć uwagi do kompozycji, ale to autor wie najlepiej co chciał pokazać – zauważa. Podkreśla, że szczególnie przy wykonywaniu pejzaży szuka dobrego pierwszego planu, który jest bardzo ważny bo jest wprowadzeniem do zdjęcia. Równie ważne są linie wiodące. – Na zdjęciu musi coś się dziać – mówi. Wspomina, że nierzadko wychodzi w teren tylko z jednym obiektywem, co jest elementem pracy nad warsztatem  bo dzięki temu uczy się w jakich sytuacjach sprawdza się on najlepiej, a tym samym do jakiego rodzaju zdjęć się nadaje. – Moim marzeniem jest wypracowanie takiego stylu, że ktoś widząc moje zdjęcie od razu będzie wiedział, że to ja je zrobiłem. Dziś, w dobie fotografii cyfrowej, gdy każdy może kupić aparat i robić zdjęcia jest to bardzo trudne – opowiada o marzeniach. Tymi bardziej namacalnymi jest wyjazd na Islandię lub do Skandynawii, a w szczególności na norweskie Lofoty, które jego zdaniem są jednym z najbardziej wyjątkowych miejsc na ziemi.

A że Artur Brocki ma smykałkę do zdjęć najlepiej świadczy to, że w lanckorońskiej Cafe Arka miał już swoją pierwszą wystawę autorską, zorganizowaną z pomocą Jolanty Hytkowskiej. 3 kwietnia miał się natomiast odbyć w Gliwicach wernisaż wystawy „Ecce Homo”, na której miał zaprezentować zdjęcia z kalwaryjskiego misterium, ale z powodu epidemii koronawirusa została ona odwołana i odbędzie się w innym terminie. W planach ma dwie inne. W Lanckoronie – „Lanckorona dawniej i dziś”, a w czerwcu kalwaryjskim klasztorze będzie można zobaczyć 30 jego innych prac przedstawiającej piękno architektury sanktuarium i jego otoczenia. Połowa zdjęć powstała na dróżkach, a druga ma przedstawiać wyłącznie klasztor.

TEGO TRZEBA DOŚWIADCZYĆ

Artur Brocki przyznaje, że od początku postawił sobie za cel uwiecznienie na zdjęciach najbliższej mu okolicy, a zatem w pierwszej kolejności Bugaja i rzecz jasna pobliskiej Kalwarii Zebrzydowskiej z górującym nad miastem klasztorem i położonym u jego stóp zespołem parkowym. Niemniej nie pierwszy raz o jego zamiłowaniu do tego miejsca zdecydował w sporej mierze przypadek. W celu szlifowania warsztatu wybrał się na misterium. – Urzekła mnie panująca podczas niego atmosfera. To jest coś, czego powinien doświadczyć każdy bez względu na to czy jest osobą wierzącą, czy też nie – mówi. Nie ukrywa, że aby lepiej zgłębić temat sięgnął po książki poświęcone historii klasztoru. Fotograf jest przy tym pod wielkim wrażeniem powstałego w 1958 roku filmu dokumentalnego „Pamiątka z Kalwarii”. Dokument, wyreżyserowany przez  Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego został nakręcony podczas Wielkiego Tygodnia. Całkowicie pozbawiony komentarza i ilustracji muzycznej (słychać tylko tylko pieśni religijne towarzyszące procesji), film jest niezwykłą etnograficzną impresją na temat najważniejszego okresu w roku liturgicznym chrześcijaństwa. Obraz został odebrany na dwa sposoby. Ówczesne władze oraz jury festiwalu filmowego w Moskwie widziały w nim „demaskację ciemnoty prostego ludu” i za to go doceniły. Walory humanistyczne i etnograficzne, jakie prezentuje urzekły  jury Międzynarodowego Festiwalu Filmów Krótkometrażowych w Oberhausen, które przyznało mu Grand Prix. Duża w tym zasługa znakomitych zdjęć Wacława Florkowskiego i Stanisława Niedbalskiego. – Jakby tak można było mając obecny sprzęt móc cofnąć się w tamte czasy. W tym filmie widać ducha, którego chcę uchwycić – mówi Artur Brocki.

Mieszkaniec Bugaja zauważa, że robienie zdjęć podczas misterium jest dużym wyzwaniem. – Jest ścisk, są rozciągnięte sznury, a do aktorów nie można podejść w dowolnym momencie.  Ale to nawet nie o to chodzi. Tysiące ludzi przyjeżdża tutaj modlić się, a nie po to by im robiono zdjęcia. Staram się nikomu nie przeszkadzać, ale przecież fotograf zatraca się w tym co robi, więc trzeba być cały czas skupionym – zauważa. Uważa, że aby wykonać dobre zdjęcia trzeba wziąć udział co najmniej w dwóch misteriach. Pierwsze trzeba potraktować jako okazja do zdobycia doświadczenia i zorientowania się kiedy i gdzie należy się ustawić. Potem z każdym kolejnym razem jest już łatwiej. – Teraz staram się robić mniej, ale za to bardziej przemyślanych zdjęć. Chcę, by temat był dobrze przedstawiony. Niekiedy lepiej zrobić szerszy kadr i potem dociąć niż mieć poucinane głowy lub nogi – zdradza tajniki.

Z czasem Artur Brocki zaczął samotnie przemierzać kalwaryjskie dróżki, które –jak zauważa- są miejscem, które skłania do refleksji. Zaznacza, że to nie tylko zabytkowe kaplice, ale także inne elementy architektury oraz starodrzew. Pofałdowany teren Beskidu Makowskiego także dodaje całemu zespołowi jeszcze większego uroku. – Lubię perspektywę mrówczą. Nie mam kłopotów z położeniem się na ziemi. Nawet gdy wszędzie jest błoto, to gdy dostrzegę ciekawy kadr, to jak stoją, tak się kładę. Wracając ze zdjęć wyglądam jak żołnierz po manewrach na poligonie – opowiada o poświęceniu jakiego wymaga łapanie ulotnych chwil, jak i piękna krajobrazu i architektury.

I choć bugajski fotograf wciąż uważa się za amatora, to jest już w swojej małej ojczyźnie bardzo rozpoznawalny i wyrobił sobie renomę. Dzięki temu nawiązał współpracę z ojcem  Tarsycjuszem Jędrzejem Bukowskim, która dała mu większe możliwości. – Mam możliwość wykonywania zdjęć w kaplicach i klasztorze gdy nie ma w nich modlących się. Dzięki temu nie przeszkadzam im – mówi.

ZANIM OBRÓCĄ SIĘ W PYŁ

Jeśli Artur Brocki nie jest w pracy i nie kręci się pod kalwaryjskich dróżkach lub nie ślęczy przed ekranem komputera nad obróbką zdjęć, to jest niemal pewne, że krąży po lanckorońskich uliczkach i zakamarkach. – Tata z niej pochodził. Pamiętam ją jeszcze z lat dzieciństwa, gdyż jeździłem do babci. Wtedy wydawała się ogromna, a przecież jej centrum to raptem kilka krótkich ulic. Niewątpliwie jest unikatowa – mówi fotograf, zauważając, że to co jest jej atutem, stało się jednocześnie jej „przekleństwem”. Dawne miasteczko, które od kilkudziesięciu lat jest wioską uległo komercjalizacji, a przy tym stało się miejscem chętnie odwiedzanym przez fotografów. – Większość uliczek jest już uwieczniona na każdą stronę. Trzeba się nakombinować by wymyślić coś oryginalnego, spojrzeć z innej perspektywy – zauważa Brocki, który poprzez stosownie ulubionej mrówczej perspektywy, ale nie tylko potrafi wciąż zaskoczyć.

Tonące we mgle lub nocy, muśnięte delikatnym światłem nielicznych latarni zabytkowe chałupy to tylko część prac jakie z użyciem aparatu wyszły spod ręki Artura Brockiego. Jeszcze bardziej na emocjach odbiorcy grają prace będące zafascynowania się przez mieszkańca Bugaju urbexem (połączenie dwóch angielskich słów urban – miejski i exploration – badanie, odkrywanie), co sprowadza się do zaglądania do starych budynków pofabrycznych, szpitali, szkół, bloków, kamienic, dworców, a nawet obiektów wojskowych. Parających się tą dziedziną fotografii urzekają pokryte kurzem, pleśnią, pajęczynami odrapane ściany i atmosfera tajemnicy, którą podsyca niekiedy ledwo docierająca stróżka światła. Artur Brocki nie odwiedza starych fabryk, lecz chylące się ku upadkowi lanckorońskie domy i wille. – Staram się uchwycić miejsca, które wkrótce znikną. W starych budynkach, podupadłych willach, które w lada dzień mogą runąć, czuć obecność ludzi, którzy w nich mieszkali, wypoczywali. Pokryte kurzem i pajęczynami obrazki świętych opowiadają czyjąś historię. Widząc pozostawione na stołach talerze można byłoby pomyśleć, że zaraz ktoś tu wróci – opowiada. Niekiedy łapie w kadr całe pomieszczenia lub ich fragmenty, ale nierzadko skupia się na detalach wąsko je kadrując.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRaport, 24 maja 2020 r. #koronawirus w powiecie i województwie
Następny artykułBon do Rossmanna na 250 złotych powraca. Uważajcie – strona wyłudza dane