Od dwóch dni Artur Soboń, wiceminister aktywów państwowych i pełnomocnik rządu ds. górnictwa, próbuje przekonać związkowców do zakończenia protestu. Dziś w Rudzie Śląskiej ma odbyć się duża manifestacja w obronie miejsc pracy w nierentownych kopalniach. Górnicy nie wskazują precyzyjnie kto i dlaczego ma dopłacać do utrzymywania ich miejsc pracy. A przecież już w 2017 roku, jeszcze przed drastyczną zwyżką uprawnień do emisji CO2 z 5 w okolice 30 euro za tonę, która produkcję prądu z węgla uczyniła wątpliwą ekonomicznie, NIK opublikował raport, z którego wynikało, że sektor górniczy jest dla finansów państwa neutralny. Odprowadza w formie podatków i danin z grubsza tyle samo, ile kosztuje wsparcie dla tego sektora i przywileje emerytalne górników. Teraz otoczenie biznesowe kopalń jest znacznie trudniejsze niż w 2017 roku.
Czytaj też: „Nie pozwolę, by ktokolwiek zamordował polskie górnictwo” – mówił Andrzej Duda. Rynek odpowiedział: sprawdzam
Przypomnijmy: na początku września resort klimatu przedstawił projekt Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku. Dokument zakłada, że w 2040 roku z węgla będziemy produkować od 11 do 28 proc. energii elektrycznej (dziś to ponad 70 proc.). To optymistyczna dla sektora górniczego prognoza.
Komisja Europejska w tym samym czasie zapowiedziała podwyższenie celu redukcji emisji CO2 do 2030 roku względem 1990 roku z 40 do 55 proc. Przyspieszenie tempa redukcji emisji jest równoznaczne z dalszym zmniejszeniem podaży uprawnień do emisji i dalszym wzrostem ich cen w ramach ETS, Europejskiego Systemu Handlu Emisjami.
Prezent dla Szwedów i Niemców
Nawet polskie prognozy wskazują, że w nieodległej przyszłości ceny uprawnień wzrosną z obecnych niespełna 30 euro za tonę do 70 euro, co uczyni produkcję energii nieopłacalną w stopniu dramatycznym. Konsumenci, zmuszani do kupowania drogiej energii zapłacą w ten sposób ukryty podatek górniczy. Firmy, przede wszystkim w sektorach energochłonnych, będą musiały zmierzyć się z problemem utraty konkurencyjności. I jedni i drudzy w miarę możliwości przerzucą się na źródła alternatywne i energię importowaną ze Szwecji czy Niemiec. Innymi słowy, przedłużanie agonii sektora węglowego w Polsce jest niekorzystne dla rodzimej gospodarki, ale korzystne dla zagranicznych producentów tańszej niż w Polsce energii.
Czytaj też: Tomasz Lis o zmianach w rządzie: Cyrk Kaczyńskiego
Dziś wszystko wskazuje, że ten scenariusz zrealizuje się nie w 2050 ani tym bardziej w 2060 roku, tylko znacznie wcześniej. Tym bardziej, że tempo zaostrzania polityki klimatycznej UE może jeszcze wzrosnąć.
Co w zamian?
Rząd może oczywiście mamić górników deklaracjami podtrzymania wydobycia węgla. Za kilka lat, tym bardziej za kilkanaście, będzie przecież rządziła inna ekipa. Ale rząd odpowiedzialny już teraz powinien nie tylko myśleć, ale i działać w kierunku zastąpienia technologii węglowej, którą coraz trudniej pogodzić z realiami gospodarczymi UE. We wspomnianej Polityce Energetycznej Polski do 2040 roku resort klimatu takiej alternatywy upatruje w elektrowniach atomowych. Pierwszy blok miałby zacząć pracować już w 2033 roku. Pod koniec przyszłej dekady miałoby być ich nawet cztery.
Te terminy już dziś są mało realne. Ale jeszcze większym ryzykiem obarczone jest finansowanie takich projektów. Nakłady inwestycyjne na siłownię jądrową sięgają 4 – 5 mln euro na MW mocy zainstalowanej. Elektrownia gazowa kosztuje ok. 900 tys. euro w przeliczeniu na 1 MW mocy zainstalowanej. To między innymi z uwagi na koszty inwestycyjne w Europie nowych elektrowni jądrowych prawie się nie buduje.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS