A A+ A++

Losy Salomona Morela zostały przedstawione w książce „Komendant” wydawnictwa Agora

Lola pochodzi z Będzina. Przed wojną miasta pełnego Żydów. W Auschwitz pozostała po nich tylko walizka pełna zdjęć. Lola została wywieziona z getta do obozu 1 sierpnia 1943 r. Otrzymała numer 51509. Z całego transportu Loli już w dniu przybycia do Auschwitz zagazowano 1582 osoby. Wśród nich była mała dziewczynka, córeczka Loli. Miała tylko rok i cztery miesiące.

Z trzynastoosobowej rodziny Potoków, którą wywieziono do Auschwitz, obóz przeżyła tylko Lola. Udało jej się uciec przy dziesięciostopniowym mrozie z kolumny więźniów pędzonych w czasie ewakuacji z obozu w głąb Niemiec. Lola to teraz kochanka Salomona.

Jak to miło w wojsku być,
Panny ma się cały dzień!
Hopaj-siup! Hopaj-siup!
Hopaj siup! Dana!
Kiedyś kładły się na sofie,
Dziś na sianie kładą się!
Hopaj-siup! Hopaj-siup!

Salomon wygrywa na mandolinie, a towarzystwo wznosi kolejny toast. Salomonowi katowickie życie pewnie się podoba. Ma jedzenie, dach nad głową. Po pobycie w lesie to wreszcie odmiana. Może być spokojny o przyszłość. „Mietek”, ważny człowiek z Lasów Parczewskich, to teraz jeszcze ważniejsza persona. Jest szefem Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi. Zajmuje się rozbiciem zgrupowania Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”, kapitana AK, który z dawnych podwładnych utworzył Konspiracyjne Wojsko Polskie.

Artykuł stanowi fragment książki Komendant. Życie Salomona Morela, która niedawno ukazała się na rynku nakładem wydawnictwa Agora

Oddziały „Warszyca” atakują w Łódzkiem lokalne komitety PPR, posterunki MO. Bez wątpienia „Mietek” ma ciężką robotę. „Bolek”, czyli Gustaw Alef-Bolkowiak, został szefem Wydziału Wojskowego Spraw Zagranicznych. Niedługo poleci do Stanów na kurs lotniczy, zostanie zastępcą attaché wojskowego w Waszyngtonie, później attaché wojskowym w Belgradzie. I obejmie kolejne stanowiska. „Adam”, Stanisław Glinka, poszedł do milicji.

Do wolnego świata

Franciszek Blaichman tymczasem planuje ślub, założenie rodziny i myśli o opuszczeniu Polski. „Nie przychodził mi żaden powód, dla którego mielibyśmy pozostać w Polsce. W związku ze swoją pracą przesłuchiwałem wielu Polaków, którzy – nie wiedząc, że jestem Żydem – nie ukrywali swoich uczuć względem moich pobratymców. To pozwoliło mi sobie uświadomić, jak głębokie korzenie zapuścił w Polsce antysemityzm. Byłem tym przerażony” – twierdzi we wspomnieniach Blaichman. O opuszczeniu Polski myśli też inny partyzant, Samuel Gruber, który – jak pisze Blaichman – znalazł się we Wrocławiu. „Miasto zostało ciężko zbombardowane i panował w nim chaos. Sklepy były opuszczone, fabryki rabowane, a wszelkie dobra, od cukru po futra, wynoszone z budynków zajmowanych przez Niemców.

We Wrocławiu działała policja, którą kierował Gruber, ale podobnie jak gdziekolwiek indziej miała ona tak niewielu funkcjonariuszy, że w efekcie była kompletnie bezsilna wobec fali rabunków” – wspomina Blaichman. W końcu decyduje się wyjechać z kraju. We wspomnieniach pisze, że zrezygnował z pracy w UB. „Koledzy z mojego wydziału, z których 10-15 proc. było Żydami, myśleli, że oszalałem. Jak mogłem z własnej woli rzucić taką pracę? Z samochodem, szoferem, motocyklem, mieszkaniem i bez żadnego pomysłu na nową robotę? Ja jednak już dawno temu się zdecydowałem”.

Po swoich okrutnych pseudoeksperymentach Josef Mengele spokojnie odpoczywał nad Sołą (fot. domena publiczna).

fot.domena publiczna Wielu Żydów marzyło o zaciśnięciu pętli na szyi Josefa Mengele

Blaichman i Gruber w końcu przedostają się do Niemiec. Stamtąd obaj wyjadą do Stanów Zjednoczonych. Gruber w 1949 r., Blaichman w  latach 50. Ale jeszcze będąc w  Niemczech, Blaichman wraca na chwilę do Polski. „Gdy już zadomowiliśmy się w Zeilsheim, zdecydowałem, że wrócę do Polski i spróbuję wydostać z kraju swojego kuzyna Froima. (…) Froima odnalazłem w Katowicach. Usilnie próbowałem go namówić, by wraz ze mną uciekł do wolnego świata. On jednak poznał dziewczynę, gojkę i odpowiadało mu życie, które wiódł. Przekazał mi, że Szlomo Morel, brat Icchaka, oraz inny towarzysz broni, czuli się dobrze w Polsce i żaden nie zamierzał opuszczać kraju. Byłem rozczarowany” – pisze Blaichman.

Salomon patrzy na Lolę. Jest małomówna, wódkę sączy powoli. Niektóre dziewczyny chcą się całować już po kilku szklankach, ale nie Lola. Salomon wie, że tylko publicznie nie okazuje czułości. Wie też, że 24-letnia Lola pragnie zemsty. Marzy, by zacisnąć ręce na szyi Rudolfa Hössa, komendanta Auschwitz, albo na szyi Josefa Mengele, obozowego lekarza. I poprosiła w katowickim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego o pracę. Właśnie dostała posadę komendantki więzienia w Gliwicach. Miasto przed wojną należało do Niemiec. Komendantka w więzieniu jeszcze nie pracuje, bo w Gliwicach wciąż rezydują Rosjanie. Lola czeka na pracę i czas skraca sobie romansem z Salomonem. Ale też spotyka się z pewnym rosyjskim pułkownikiem. Czasem Salomon zostaje na noc w katowickim mieszkaniu Loli.

Obóz Zgoda

Czasem jedzie do siebie, do Świętochłowic. Te przed wojną należały do Polski. W mieście znajduje się huta Zgoda. Produkuje maszyny przemysłowe. W czasie wojny Niemcy wytwarzali tu działa przeciwlotnicze. Do tego potrzebna była siła robocza. W 1942 r. przy Zgodzie założono obóz. Umieszczono w nim 180 Żydów. Rok później okazało się, że rąk do pracy potrzeba było więcej, i przy hucie powołano filię obozu koncentracyjnego Auschwitz. Do Świętochłowic rozpoczęto przewożenie tamtejszych więźniów.

Pierwszy duży transport przybył 7 czerwca 1943 r. Niedługo później postawiono przy barakach cztery murowane wieże wartownicze. Całość otoczono podwójnym ogrodzeniem z drutu kolczastego pod prądem. Okazało się, że obóz stanął na podmokłym terenie. Wybrukowano więc plac apelowy, obozowe ulice i chodniki. Każdego tygodnia w obozie umierało kilkunastu więźniów. Na porządku dziennym było bicie, szczucie psami, egzekucje. Pod koniec wojny więźniowie ze Zgody (taką samą nazwę nosi huta i dzielnica Świętochłowic) byli ewakuowani dwukrotnie – w grudniu 1944 r. i 23 stycznia 1945 r.

Obóz Zgoda podlegał Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego. Jego komendantem był m.in. Salomon Morel.

Baraki w Świętochłowicach stoją puste przez kilka tygodni. Nowa władza docenia, że w mieście położonym zaledwie kilkanaście kilometrów od centrum Katowic pozostała gotowa infrastruktura. Ogrodzony teren, wieże strażnicze, drewniane baraki i murowany budynek dla personelu. Po zmroku obóz oświetla dziesięć reflektorów. Wszystko jest gotowe i sprawne. W lutym 1945 r. powołany zostaje świętochłowicki obóz podlegający Departamentowi Więziennictwa i Obozów Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Na początku nazywany jest Obozem Karnym, ale już w kwietniu funkcjonuje jako Obóz Pracy w Świętochłowicach. Zmiana następuje po powołaniu do życia Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie, któremu Świętochłowice podlegają.

Czy młody Szlomo ukrywający się w oborze albo w sosnowym lesie spodziewał się, że przyjdzie mu mieszkać w sąsiedztwie obozu ogrodzonego drutem pod napięciem? Żyć w takim miejscu bez strachu? Że role się odwrócą i to nie on będzie się bał, ale to inni będą się bać jego? Salomon Morel mimo opinii „elementu szkodliwego” dostał od nowej władzy kopa w górę. Ma kierować świętochłowickim obozem. Początkowo wspólnie z Aleksym Krutem, ale wkrótce zostaje jedynym panem na obozowych włościach. Od przełożonych wie, że do Zgody kierowani będą Niemcy, kolaboranci, element wywrotowy. Być może, myśli Salomon, trafią tu ci, którzy kiedyś pracowali na Majdanku. Salomon o nich słyszał. W 1989 r. będzie opowiadał Johnowi Sackowi, jednemu z nielicznych dziennikarzy, z którymi rozmawiał, jak w czasie wojny zrodziła się jego nienawiść do Niemców. Kiedy patrzył na więźniów trafiających do Zgody, zastanawiał się, czy nie ma wśród nich tych, którzy działali w jego rodzinnych stronach.

Majdanek

Gdy jeszcze był w partyzantce, usłyszał, jakie „dorzynki” urządzało sobie na Majdanku SS, mordując tysiące Żydów. I wtedy – jak będzie się zwierzał Sackowi – obiecał sobie zemstę. Już po wyzwoleniu Majdanka widział, jak kilku byłych strażników stało na samochodach ze stryczkami na szyjach, a polscy i żydowscy kierowcy zapalali silniki i odjeżdżali.

To słowa Salomona, które przytacza Sack. Czy rzeczywiście była w nim żądza zemsty? Jak i kiedy się narodziła? Wśród drzew lubelskich lasów? Na Zamku w Lublinie? Czy chęć zemsty podsycała w nim Lola? Czy ze szczegółami opowiadała mu o swoim obozowym życiu? Czy Salomon może mieć pełny obraz tego, co Niemcy robili w obozach koncentracyjnych? Nie widział tego, co choćby Jan Karski, legendarny kurier podziemia, który przedostał się do jednego z obozów w mundurze ukraińskiego strażnika. On sam przez lata był przekonany, że trafił do Bełżca, ale później okazało się, że musiała to być Izbica Lubelska.

Przeszliśmy obok starego Żyda, mężczyzny mniej więcej sześćdziesięcioletniego, siedzącego na ziemi zupełnie nago. (…) Milcząc, bez ruchu siedział na ziemi i nikt nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Żaden mięsień w jego ciele nawet nie drgnął.

Można było uznać go za martwego albo skamieniałego ze strachu, gdyby nie jego nienaturalnie ożywione oczy, którymi szybko i nieustannie mrugał. Niedaleko niego małe dziecko, owinięte w łachmany, leżało na ziemi. Samotny skulony starzec wpatrywał się przed siebie wielkimi, przerażonymi oczami królika. Nim również nikt się nie przejął.

Masa Żydów wibrowała, drgała i przelewała się tam i z powrotem jak w zbiorowym, obłędnym, rytmicznym transie. Wymachiwali rękami, krzyczeli, wykłócali się i przeklinali, opluwali się wzajemnie. Głód, łaknienie, strach i wyczerpanie doprowadziły ich wszystkich do szaleństwa. Dowiedziałem się, że zazwyczaj pozostawiano ich w tym obozie na trzy albo cztery dni, bez kropli wody i pożywienia

– pisał Karski.

Artykuł stanowi fragment książki Komendant. Życie Salomona Morela, która niedawno ukazała się na rynku nakładem wydawnictwa Agora

Przedstawia również to, co działo się na obozowej rampie, gdy podjechały wagony kolejowe.

Dwa wagony dosłownie pękały w szwach, szczelnie wypełnione ludzkimi ciałami, całkowicie zapchane. (…) Podłogi wagonów wysypano zawczasu warstwą grubego białego proszku. Było to niegaszone wapno. Wapno takie jest po prostu sproszkowanym tlenkiem wapnia. Ktokolwiek widział mieszanie cementu, wie, co się dzieje, gdy wodą zalewa się wapno. Mieszanina taka zaczyna wtedy buzować i syczeć, a gaszeniu wapna towarzyszy wydzielanie znacznych ilości ciepła. (…) Wilgotne ludzkie ciało w zetknięciu z wapnem błyskawicznie się odwadnia i dochodzi do poparzeń. (…) Ponadto wapno zapobiega rozprzestrzenianiu się zarazków żerujących na rozkładających się zwłokach. Okazało się środkiem skutecznym i niedrogim – idealnym dla hitlerowskich celów

– pisał Karski.

Izbica Lubelska, mniej znana przybudówka Bełżca, zajmowała ważne miejsce w planie eksterminacji Żydów podczas operacji „Reinhard”. – Morel wiedział, czym jest obóz koncentracyjny. Mój dziadek Walenty Tkaczyk był na Majdanku. Wypuścili go, ale był wrakiem człowieka. Dziadek opowiadał, co tam się działo. O biciu, spaniu na ziemi, polewaniu zimną wodą na apelach. Moja mama i mój wujek mówili o tym Morelowi. Wiedział też, że w tym piekle na ziemi zginął mój ojciec. Zabrali go w październiku, a 27 listopada już nie żył – mówi Tadeusz Filipek. Czy dlatego Morel witał przywożonych do Zgody więźniów słowami: „Byłem w Oświęcimiu przez sześć długich lat i przysięgłem sobie, że jeśli stamtąd wyjdę, zapłacę wam, nazistom, za wszystko”. Przecież Morel nigdy nie trafił do Oświęcimia.

Artykuł stanowi fragment książki Komendant. Życie Salomona Morela, która niedawno ukazała się na rynku nakładem wydawnictwa Agora

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWydanie 285
Następny artykułDzień dobry Katowice. Dzisiaj miasto rozda seniorom pierwsze bezpłatne maseczki