A A+ A++

Pionierzy często podróżowali grupami na krytych wozach

Po wojnie o niepodległość zakończonej pokojem wersalskim w 1783 roku Amerykanie wzbogacili się o nowe tereny, nad którymi dotychczas panowali Brytyjczycy. Ogromne, bogate w surowce terytorium na północny zachód od rzeki Ohio czekało na białych osadników.

W połowie sierpnia w Marietcie pojawił się wielebny Manasseh Cutler: pokonał całą drogę z Ipswich Hamlet, czyli 1209 kilometrów, w zaledwie dwadzieścia dziewięć dni, ustanawiając tym samym nowy rekord. W związku z tym, że co najmniej przez trzy miesiące miał przebywać poza domem i nie pełnić swych duszpasterskich obowiązków, przed wyruszeniem w drogę zrzekł się swojej pensji.

Wymagająca podróż

Do gór Allegheny dotarł wyposażoną w wysokie koła bryczką zwaną sulki, przez góry przejechał konno, a potem w dół Ohio spłynął barką. W trakcie podróży nękały go częste deszcze i mgły, przemierzał „wyjątkowo” kiepskie drogi, „budzące lęk” wzniesienia oraz zejścia i zatrzymywał się w wyjątkowo kiepskich przydrożnych oberżach. Przez cały ten czas jednak trwało lato, więc podróż ta w niczym nie przypominała tego, czego musieli doświadczyć Rufus Putnam i jego ludzie.

Artykuł stanowi fragment książki Pionierzy. Ludzie, którzy zbudowali Amerykę, która niedawno ukazała się na rynku nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.

Podczas rejsu w dół „bardzo romantycznej” rzeki Ohio Cutler miał przyjemność przebywać w towarzystwie generała Benjamina Tuppera, jego żony, ich pięciorga dzieci oraz dwójki wnucząt, jak również czterech innych rodzin, co w sumie dawało trzydzieścioro sześcioro zmierzających do Marietty osadników, w tym czternaścioro dzieci.

Była to pierwsza grupa rodzin mających się osiedlić w nowym miejscu, a wszyscy ojcowie byli weteranami wojny o niepodległość, a więc ludźmi obdarzonymi doświadczeniem, które — o czym dobrze wiedzieli — przygotowało ich na czekające wyzwania w najlepszy możliwy sposób. Jak pisał Joseph Baker, inny zasłużony weteran, który do Ohio miał przybyć później

w armii rewolucyjnej przeszli oni drugą edukację, poznali tam nakazy mądrości i widzieli przykłady męstwa i hartu ducha. Nauczono ich tam dyscypliny oraz korzyści, jaka płynie z podporządkowania się prawu i dobrym porządkom, co służyło dobrobytowi i szczęściu ich samych, jak również całej ludzkości.

Ciepłe powitanie

W Point zebrał się spory tłum: ludzie wiwatowali, psy szczekały. W komitecie powitalnym znaleźli się między innymi Rufus Putnam, Samuel Parsons i Winthrop Sargent. Nigdzie jednak nie widać było Jervisa Cutlera, którego awanturniczy duch, o czym jego ojciec już wiedział, musiał go wówczas poprowadzić w jakieś inne miejsce.
Pierwsze reakcje nowo przybyłych na warunki panujące w ich nowym domu, którym jak na razie miał być Campus Martius, były w większości pozytywne. Jak napisała jedna z córek generała Tuppera: „Budynki są przyzwoite i wygodne. Indianie wydają się całkowicie przyjaźni — stwierdziła, lecz mimo to dodała: — Każdej nocy wystawiana jest straż”.

Kryte wozy ułatwiały podróżowanie

Z charakterystycznym dla siebie zapałem Manasseh Cutler postanowił zobaczyć wszystko, co tylko zdoła, a także w pełni cieszyć się gościnnością osadników i postępami ich prac. Wspólnym wysiłkiem zabrano się do „wznoszenia chat”, aby zapewnić nowym sąsiadom miejsce do życia, a dzięki współdziałaniu osadników jedna chata powstawała w zaskakująco krótkim czasie. Zwyczajową zapłatą za taką pomoc była whisky darowana w hojnych ilościach.

W towarzystwie Rufusa Putnama Cutler obszedł „działki miejskie” oraz pole kukurydzy, którego rozmiary go „zdumiały”, podobnie zresztą jak sama kukurydza, która zdążyła wyrosnąć na trudno wyobrażalną wysokość czterech metrów. Jedno z drzew tulipanowca miało blisko dwa metry średnicy i według Cutlera liczyło sobie ponad czterysta lat.

Niezwykła przyroda

Nic dziwnego, że to właśnie drzewa najmocniej przykuły uwagę Cutlera. Można go było ujrzeć, jak studiuje i mierzy pnie ściętych drzew, skrupulatnie licząc ich słoje. Pewien platan miał w obwodzie 6,5 metra, a na pniu jednego z wiązów pastor naliczył trzysta trzydzieści sześć wyraźnie zaznaczonych słojów.

Wraz z generałami Parsonsem i Varnumem obejrzał z bliska „wielkie drzewo”, czyli olbrzymi, pusty w środku orzech czarny tuż nad brzegiem Muskingum. Na wysokości 50 centymetrów nad ziemią jego pień miał w obwodzie 12,5 metra. Jak powiedziano Cutlerowi, mogłoby się tam zmieścić jednocześnie sześciu ludzi na koniach.

Jak zawsze Cutler znajdował czas, by opisywać swe codzienne czynności, ze szczególnym uwzględnieniem widzianych cudów natury. Pewnego dnia przeprowadził sekcję jadowitego mokasyna miedziogłowca.

Odciąłem mu głowę i zbadałem zęby. Z woreczka po jednej stronie szczęki wyjąłem siedem zębów. Znalazłem okrągłą kość, w której zęby były osadzone; kość jest połączona ze szczęką za pomocą mocnego więzadła.

Dla wielu ludzi Ameryka byłą szansą na nowe życie

Przez większą część wizyty Cutlera okolicę nawiedzały nagłe, gwałtowne ulewy, w których pastor „omal nie utonął”, do tego dochodziły opary, mgły i wszechobecne błoto. Na szczęście wszystkie spotkane kobiety wydały mu się radosne i czarujące. Panna Anna Symmes była „starannie wykształconą młodą damą” (w przyszłości zostanie żoną prezydenta Williama Henry’ego Harrisona). Panią Harmar, żonę generała, uważał za „piękną kobietę”, a podczas kolacji wydanej przez kapitana Williama McCurdy’ego, na której podano paszteciki z mięsem wiewiórki, „bardzo przyjemnie” spędził czas w towarzystwie pani McCurdy.

Jak można się było spodziewać, Cutler był bezgranicznie zafascynowany Wielkim Kopcem i uwielbiał o nim dyskutować.

Realia życia

Pewnego razu został wezwany w środku nocy do poważnie chorego dziecka jednego z małżeństw, z którymi podróżował po wodach Ohio. Ale gdy przybył do ich chaty, trzynastomiesięczna Nabby Cushing już nie żyła. Śmierć dziewczynki była pierwszym zgonem wśród przybyłych do Marietty osadników. Rodzice mieli jeszcze sześcioro dzieci, a zimą oczekiwali narodzin kolejnego.

Rzucająca się w oczy obecność tubylców różnych plemion w codziennym życiu osady niezmiernie cieszyła Cutlera.

Prawie codziennie jadają z nami posiłki jacyś Indianie, głównie Delawarowie, Wyandoci, jeden lub dwóch Szaunisów, Mingowie, Senekowie czy też Irokezi. Żadne inne plemiona się nie pojawiają.

Czipewejowie i Ottawowie, jak mu powiedziano, wydają się wojowniczo nastawieni. Tylko raz pastor uskarżał się na tubylców, gdy wrócił w nocy do obozu i zastał tam wielu Indian, przy czym „squaw były w większości pijane”.

W niedzielę 24 sierpnia wielebny Cutler wygłosił przed dużym zgromadzeniem wiernych w Campus Martius porywające kazanie. Przemawiał długo, najwyraźniej dokładnie przemyślawszy swe słowa.

Najważniejszymi zagadnieniami podjętymi w kazaniu były osoba Boga i Dobra Nowina. Ale także swoboda wyznania, wiedza oraz nowy, kształtujący się naród.

Amerykańscy pionierzy przy pracy

Można stanowczo stwierdzić, że narodziło się nowe Imperium i na ziemi pojawił się nowy twór. Na mocy wprowadzonej obecnie Konstytucji Stanów Zjednoczonych zagwarantowana została zarówno wolność religijna, jak i obywatelska.

Niektórzy zaangażowani chrześcijanie mogą drżeć o naszą Arkę i sądzić, że wiara chrześcijańska znajdzie się w niebezpieczeństwie, gdy zostanie pozbawiona patronatu władzy cywilnej. Mogą się obawiać inwazji rozwiązłości i niewierności z jednej strony oraz sekciarstwa i podziałów z drugiej. Odrzucimy jednak nasze lęki, gdy zrozumiemy, że prawda nigdy nie może być realnie zagrożona, o ile tylko będzie dość światła, wiedzy i wolności, by jej bronić.

Cutler przemawiał z patriotyczną żarliwością, przepełniała go niewątpliwie duma oraz wiara w rodzące się społeczeństwo oraz przyświecające mu wartości i z optymizmem patrzył w przyszłość.

Taki jest obecny stan rzeczy w tym kraju, że właśnie zyskaliśmy podstawy, by ufać, że religia i wiedza, pożyteczne i ozdobne dziedziny nauki, spotkają się ze wsparciem i sięgną do najodleglejszych zakątków amerykańskiego imperium. (…) Oto oglądamy krainę o rozległym obszarze, łagodnym klimacie, płodnej glebie i sprzyjającej radościom życia. (…) Niech Dobra Nowina będzie tu głoszona po kres czasów; niech zasiana zostanie sztuka i nauka; niech ziarna cnoty, szczęścia i chwały mocno się zakorzenią i wzrosną do pełnej dojrzałości.

Ruch na rzece Ohio stopniowo się zwiększał, jak na razie ludzie kierowali się jednak głównie dalej na południe, do Wirginii i Kentucky. Codziennie przepływało tamtędy od dziesięciu do dwunastu łodzi, których celem było Kentucky. Przed końcem roku obok „osady Nowej Anglii”, jak niekiedy nazywano Mariettę, przepłynęło ponad dziewięćset łodzi, a na ich pokładach znajdowało się w sumie osiemnaście tysięcy osób. Spektaklem samym w sobie było bogactwo kształtów i rozmiarów przemierzających rzekę środków transportu: były tam łodzie płaskodenne, tratwy, barki różnej wielkości i galery. Płaskodenne łodzie przypominały ciężkie prostokątne skrzynie szerokie na 250–300 centymetrów i długie na 9–12 metrów. Opisywano je jako „połączenie chaty z drewnianych bali, fortu, pływającego gospodarstwa oraz wiejskiego sklepu”, stanowiły główny środek transportu „napływających pielgrzymów”.

John James Audubon, który wyruszył do Ohio w podróż poślubną, opisywał pozostałych pasażerów tłoczących się razem ze swoją trzodą i ptactwem:

Dach lub pokład łodzi nie różniły się niczym od wiejskiego podwórza, były zawalone sianem, lemieszami, wózkami i furmankami (…), w oczy rzucały się także kołowrotki matron. Nawet burty tej pływającej bryły załadowane były kołami rozmaitych pojazdów, które same spoczywały tymczasem na dachu.

Łodzie

Na koniec podróży taką płaskodenną łódź rozbijano na części, a drewno wykorzystywano do przeróżnych celów.
Przypominające galery łodzie zwane keelboats wykorzystywano z kolei do podróżowania zarówno w dół, jak i w górę rzeki. Keelboats, jak mówiono, „zapowiadały nadejście nowej epoki”. Były to długie, wąskie łodzie mające od 15 do 21 metrów, szerokie na 4,5–5,5 metra, z płytkim zanurzeniem, spiczasto zakończonym dziobem oraz rufą, a także wąską platformą biegnącą wzdłuż obu burt. Załoga składała się z mężczyzn, którzy, przemieszczając się wzdłuż platformy, odpychali się od dna za pomocą długich żerdzi i przesuwali łódź w górę rzeki. Albo też używali po prostu wioseł.

W pewnych sytuacjach lepiej było chwytać się za krzaki i drzewa rosnące na brzegach i w ten sposób ciągnąć łódź naprzód. Metoda ta zwana była „przedzieraniem się przez busz”.

Artykuł stanowi fragment książki Pionierzy. Ludzie, którzy zbudowali Amerykę, która niedawno ukazała się na rynku nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.

Na nowych zachodnich terenach nie było pracy cięższej od tej, jaką wykonywali szyprowie takich łodzi, którzy przez wiele lat byli barwnym elementem życia na rzece, „odrębną klasą” ludzi wyróżniających się czerwonymi flanelowymi koszulami i wełnianymi czapkami z piórem. Ręce doświadczonych szyprów odzwierciedlały także tryb ich życia poza godzinami pracy, wielu z nich miało również złamane nosy, naderwane uszy bądź blizny na twarzy, z czego byli zresztą ogromnie dumni. Jak powściągliwie napisał pewien zajmujący się rzeką Ohio historyk:

Jeśli jakieś miasto miało naprawdę fatalną reputację, było to dla nich idealne miejsce, żeby się w nim zatrzymać i nieco rozerwać. Oczywiście ich rozrywki nie wprowadzały bynajmniej spokoju w miejscu, które obrali na wypoczynek.

Artykuł stanowi fragment książki Pionierzy. Ludzie, którzy zbudowali Amerykę, która niedawno ukazała się na rynku nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMistrzowie Internetu CCCXXIV – Co laski myślą, że faceci chcą, a czego oni naprawdę chcą
Następny artykułTomaszów Lubelski: Kierowca bez uprawnień, a pasażer z narkotykami