Gdy selekcjoner wszedł po meczu do szatni, zapytał przebierających się zawodników: – Czy kogoś z was coś boli?
Gdy nikt nie podniósł ręki, poczuł zadowolenie, bo jeden z najważniejszych celów został wypełniony. Tyle wystarczyło. Innych powodów do radości po towarzyskim spotkaniu z Chile – poza samym wynikiem, który przed katarskim turniejem nie ma żadnego znaczenia – w zasadzie nie ma. Skończyliśmy z żenującym, 27-procentowym posiadaniem piłki, które można byłoby wybaczyć po meczach Ligi Narodów z Belgią czy Holandią, a nie w sparingu u siebie z drużyną, która zajęła siódme miejsce w eliminacjach strefy CONMEBOL. Wymieniliśmy 194 celne podania, podczas gdy przeciwnik 660. Nie tworzyliśmy sobie sytuacji, a bramkę wcisnęliśmy po farfoclowatym rzucie rożnym.
27% posiadania piłki.
194 celne podania.
To dramatyczny obraz.
Zwłaszcza, że mówimy o spotkaniu z „imitacją Meksyku”, a nie reprezentacją, która rozdaje karty w Ameryce Łacińskiej. Przed meczem można było usłyszeć od chilijskich dziennikarzy, że ich kadra zalicza nowe otwarcie, więc oczekiwań póki co nie mają żadnych. Po prostu cieszą się, że grają z kimś z Europy, bo rzadko mają taką możliwość. Na mundial nie jadą. Ich liderem wciąż jest 35-letni Arturo Vidal, który gra od lipca w brazylijskim Flamengo. Gdyby nie uraz, polską obronę testowałby Angelo Henriquez, czyli napastnik ostatniej w tabeli Ekstraklasy Miedzi Legnica. Podczas ostatniego zgrupowania wyszedł w pierwszym składzie na sparing z Katarem.
Skoro gorszy Meksyk (Chile) potrafi robić z nas wiatrak na naszym terenie, to strach myśleć, co będzie z prawdziwym Meksykiem albo lepszym Meksykiem (Argentyną). Michniewicz żartuje na konferencji prasowej, że Argentyna zagra pięć razy szybciej, więc nam zostały jedynie ułamki posiadania piłki. Jego zdaniem Chile może i lepiej operowało piłką, może i spychało naszą reprezentację, ale kluczowe jest to, że od pewnego momentu nie tworzyło sobie klarownych sytuacji, a w meczu nie chodzi przecież o posiadanie piłki. Wiadomo więc, jak będzie wyglądał mecz z Meksykiem. Niewielkie posiadanie piłki. Niewielka inicjatywa. Dbanie w pierwszej kolejności o to, by obrona była szczelna.
Mecz rozgrywany dzień przed wylotem na duży turniej zwykle odpowiada na ostatnie pytania lub kreuje bohaterów last minute. Mecz z Chile praktycznie na nic nie odpowiedział i nikogo nie wykreował. Dowiedzieliśmy się, że nieszczególnie dobrze idzie nam w trójce z tyłu oraz że nieszczególnie dobrze idzie nam w czwórce z tyłu. Utwierdziliśmy się też w przekonaniu, że bardzo często przerasta nas gra w piłkę. Nasza kultura gry z Lewandowskim i Zielińskim kuleje. Nasza kultura gry bez Lewandowskiego i Zielińskiego w zasadzie nie istnieje.
Jesteśmy stworzeni do rozpaczliwej obrony i heroicznych bojów o bramkę ze stałego fragmentu gry. Gdyby taki mecz jak dziś miał miejsce na mundialu, powstałby mit bohaterskiej reprezentacji wyrywającej punkty charakterem. To jednak był mecz towarzyski, który mógłby wlać w nas przekonanie, że jesteśmy w stanie wygrywać mecze inaczej niż ofiarną obroną, Krychowiakiem, który wyjątkowo się nie myli, Piątkiem, który wciska gola po zamieszaniu w polu karnym. Nic takiego nie miało miejsca. Jedziemy osiągnąć sukces prymitywnym futbolem.
Słuchając Michniewicza na konferencji prasowej, można odnieść wrażenie, że ten mecz był trochę kamieniem w bucie. Sam trener przyznaje, że gdybyśmy grali na Narodowym, skład byłby zupełnie inny. I już nie chodzi o atmosferę święta czy kibiców, a tak prozaiczny czynnik jak stan murawy. Boisko przy Łazienkowskiej pozostawiało wiele do życzenia. Selekcjoner przezornie nie wpuszczał piłkarzy, którzy mogliby odnieść uraz na ostatniej prostej. Nie zagrał Skóraś, który narzeka na lekkie problemy po ostatnim meczu ligowym. Nie zagrał Bielik, który poczuł ból na wczorajszym treningu (choć to podobno nic poważnego). Zieliński i Lewandowski nie weszli ani na minutę. To nie było spotkanie dla tych, którzy są w formie, a dla tych, którzy ostatnio nie grali w swoich klubach. Dla Glika, Żurkowskiego, Bednarka, Krychowiaka, Świderskiego.
Personalia? Najlepiej wypadł Bartosz Bereszyński, który zapewne przybliżył Michniewicza do gry czwórką z tyłu. Ale to wciąż przybliżenie selekcjonera do pomysłu grania z prawym obrońcą na lewej obronie, co zawsze jest wyborem mniejszego zła. Selekcjoner żartował po meczu, że Bereszyński jest nowym Wawrzyniakiem. Szukamy bez końca piłkarza na tę pozycję, a później wracamy do starego, dobrego „Beresia”. Szymon Żurkowski może schodzić z murawy brudny jak po Runmaggedonie, selekcjoner może nazywać go „starym dieslem” i doceniać wybieganie, ale obecnie jest w takiej formie, że trenera Fiorentiny nie przekonałaby do wystawiania go nawet audiencja u papieża. Grosicki pokazał, że może być zadaniowcem na zasadzie „wejdzie na chwilę i coś wniesie”. Nieźle zagrał Krychowiak. Złośliwi powiedzą, że to żaden powód do zadowolenia, skoro nasz weteran idzie cyklem – dobry mecz, wznowienie nadziei, seria słabych meczów, krytyka, odstawienie, dobry mecz, wznowienie nadziei… Jeśli utrzyma to tempo, w Katarze nie zagra dobrego meczu, bo wykorzystał już swój limit.
Krótko mówiąc – nie ma zbyt wielu powodów do optymizmu.
Ale… może to i lepiej?
W 2012 roku nie wyobrażaliśmy sobie, że możemy nie wyjść z grupy. Przy takich rywalach? Grając na polskich stadionach? W 2016 roku zimny prysznic na nasze głowy wlała co prawda Holandia (przegrany sparing w Gdańsku 1:2), ale byliśmy też uskrzydleni historycznym zwycięstwem nad Niemcami i dochodzącą do głosu nową generacją, która przesiąka mentalnością Lewandowskiego. Na mundial 2018 jechaliśmy z przekonaniem, że powtórzenie wyniku z Euro 2016 nie będzie wielką sensacją, bo to przecież ta sama drużyna, ten sam trener i ten sam ogromny niedosyt po imprezie we Francji. Przed Euro 2020 zakładaliśmy, że wszystkie nasze kłopoty załatwi zwolnienie Jerzego Brzęczka. Gdy już się ono dokonało, mieliśmy być gotowi na rzeczy wielkie.
Teraz wszystko jest takie niemrawe, rozmazane, nijakie. Entuzjazm to ostatnie, co można powiedzieć o obecnej kadrze.
Może to i lepiej? Piłkarze mogą mówić o tym, że odcinają się od prasy i nie przeglądają mediów społecznościowych, ale balonik, napompowany przed turniejami do granic możliwości, nigdy nam nie służył. Teraz żadnego balonika nie ma. W napompowaniu go nie pomagają mu też poboczne okoliczności. Sama atmosfera mundialu – ktoś z was ją w ogóle czuje? Nie żyliśmy teraz, jak w poprzednich latach, długim zgrupowaniem w Arłamowie i doniesieniami mediów o tym, że kadrowicze zjedli już śniadanie. Reprezentanci w zeszłym tygodniu rozgrywali swoje ostatnie mecze. Przyjechali w poniedziałek. We wtorek potrenowali. Dziś zagrali z Chile. W czwartek o 14:00 ruszą do Kataru. Nie mieliśmy nawet kiedy napompować tego balonika, a w dodatku polska piłka nie notuje ostatnio dobrego okresu. W niższych ligach ustawiane są mecze. W Pucharze Polski dochodzi do rasistowskiego skandalu. Stadion Narodowy okazuje się niesprawny. System sprzedaży biletów szwankuje i przed meczem z Chile wykupują je resellerzy.
Przed dużymi turniejami potrafiliśmy wpaść w nieracjonalną euforię lub paranoiczny defetyzm. Kadra później udowadniała nam, że ani nie jest tak dobrze (częściej) lub źle (rzadziej) jak sądzi naród. Teraz wśród kibiców panuje dziwna, nieznana dotąd obojętność.
– Gdybym powiedział, że jedziemy do Kataru grać ładną piłkę, to nie wpuścilibyście mnie do samolotu – żartuje na koniec konferencji prasowej Czesław Michniewicz. On już wie, że ładnie nie zagramy, bo wszelkie nasze działania będą zorientowane na efekt. Wiemy to także i my. Skoro stawiamy na prymitywną piłkę w meczu z gorszym Meksykiem, to postawimy na identyczną w meczu z prawdziwym Meksykiem. I tak jak dziennikarze nie wpuściliby na pokład odlatującego selekcjonera, tak selekcjoner nie wpuści też balonika, który towarzyszył reprezentacji przed każdym z ostatnich turniejów. Bo balonika nie ma. Nikt go nie napompował. Może to idealne okoliczności do tego, by kadra zagrała w końcu na swoim poziomie?
WIĘCEJ O MECZU POLSKA – CHILE:
Fot. FotoPyK
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS