Monika Sikorska: Jak długo mieszka pani na Zanzibarze?
Katarzyna Werner: W sumie już 1,5 roku. Wyprowadziłam się na Zanzibar na długo przed pandemią i na długo przed modą na tę wyspę.
Wyjechała pani z zamiarem otwarcia hotelu. Czy te plany się powiodły?
Powiodły się i to bardzo. Mamy hotel czynny od 1 stycznia tego roku. Zapełnia nam się regularnie miesiąc po miesiącu, także myślę, że był to strzał w dziesiątkę. Nieoficjalnie zaczęliśmy działać już w grudniu i wyprawiliśmy tam wigilię. Gościliśmy wówczas członków naszych rodzin i przyjaciół. Także hotel był przetestowany i wkrótce potem zaczął działać.
Do kogo kierujecie swoją ofertę?
Raczej celujemy w Polaków i Polonię. Jest u nas polska obsługa i można się ze wszystkimi po polsku porozumieć. Chętnie pomożemy w rozwiązaniu wszelkich problemów. Nie jesteśmy nastawieni na międzynarodowych gości. Jesteśmy małym pensjonatem nad oceanem, a nie wielkim resortem, więc mamy 7 pokoi, w których możemy przyjąć 18 osób. Przytulne, małe do ogarnięcia maleństwo. Każdy klient jest bardzo indywidualnie traktowany. Możemy dzięki temu zapytać np., co goście chcą danego dnia zjeść i przygotować dla nich kolację taką, jak sobie wymyślą. W końcu każdy przyjeżdża tutaj z innymi marzeniami. Nie uprawiając tzw. masówki, jesteśmy w stanie każdemu dogodzić.
Polacy bardzo chętnie uciekają przed pandemią na Zanzibar. Rzeczywiście jest ich tam tak wielu?
Dużo, ale zdecydowanie nie jesteśmy w stanie przebić Rosjan, którzy przyjeżdżają naprawdę w setkach. Przylatują każdego dnia, także numer jeden to teraz Rosjanie. Polacy to być może numer dwa, bo należymy do tych odważnych narodów, które się w obecnych czasach nie boją i podróżują.
To co przyciąga Polaków na Zanzibar?
Zanzibar jest modny dlatego, że jest jednym z nielicznych otwartych aktualnie kierunków. Można tu przylecieć i zaczerpnąć normalnego świata. Myślę, że nasi goście tęsknią za rzeczami, których już prawie od roku nie można robić w Polsce, jak np. wyjście do restauracji, w której gra muzyka na żywo. Tutaj można to robić i dopiero dociera do ludzi, że musieli lecieć aż na Zanzibar, żeby ponownie tego doświadczyć.
To jest drogie miejsce i nie każdy może sobie tutaj przylecieć. A mimo to cały czas mamy gości, którzy odpoczywają i z niedowierzaniem wracają do tamtego świata. Wyjeżdżają z poczuciem, że jednak gdzieś na ziemi jest jeszcze normalnie.
Jak właściwie wygląda sytuacja z koronawirusem na Zanzibarze? Statystyki mówią, że w całej Tanzanii jest ok. 500 przypadków zachorowań. To chyba nie są aktualne dane?
Te dane w ogóle nie są aktualizowane. Zanzibar już na początku pandemii bardzo szybko dostosował się do tej nowej rzeczywistości. W marcu, kiedy w Europie wprowadzono lockdown, wyspa także była zamknięta. To wszystko się pokryło z porą deszczową i z ramadanem, więc i tak nie za wiele się tutaj turystycznie działo. Pod koniec czerwca prezydent Tanzanii otworzył Zanzibar. Zrobił testy na koronawirusa drzewu papai oraz kozie i okazało się, że oba wyszły pozytywne. Obśmiał wtedy testy, a Tanzania przestała je robić. Dlatego ta statystyka się urwała.
To w jaki sposób weryfikuje się na Zanzibarze obecność koronawirusa?
Zanzibar jest bardzo małą wyspą i gdyby był na niej wirus, to po prostu byśmy o tym wiedzieli. Ludzie by chorowali, byłby problem w szpitalach, a tymczasem szpitale są tutaj najbardziej wydolne. Oddziały covidowe, które zostały zrobione na początku roku, stoją puste. Pojawiły się podobno pojedyncze przypadki zachorowań wśród osób przyjeżdżających z zewnątrz, ale wciąż nie ma to kształtu pandemii ani paniki i na pewno nie wygląda to tak, jak w Europie.
Czyli nie ma tam czegoś takiego, jak lockdown?
Nie ma. Był do czasu, kiedy Tanzania się przekonała, że nie ma co panikować i można podróżować w sposób odpowiedzialny. Można dbać o siebie, myć ręce i spędzać dużo czasu na świeżym powietrzu. Nic złego nie powinno się tutaj wydarzyć.
A jak wygląda obecnie ruch turystyczny na Zanzibarze?
Na pewno zmieniły się proporcje narodów przyjeżdżających na wyspę. Jest mniej Włochów, Anglików, Francuzów czy Niemców, a więcej Rosjan, Ukraińców albo Polaków. Hotele są pełne, a wyspa żyje swoim życiem.
Lokalni mieszkańcy nie boją się, że turyści przywiozą na wyspę wirusa?
Nie, mieszkańcy wyspy podchodzą do turystów bardzo życzliwie. Tylko na początku pandemii dzieci krzyczały do białych “korona, korona”, ale to też nie było nacechowane pejoratywnie.
Pierwsze zderzenie tych dwóch światów jest widoczne już na lotnisku, kiedy z samolotów wychodzą ludzie w maseczkach, rękawiczkach, przyłbicach, a wita ich tłum uśmiechniętych mieszkańców, krzyczących do białych “hakuna korona”. [dop. red. – na Zanzibarze mówi się “hakuna matata”, czyli “nie ma problemu”]. Turyści na początku nie wiedzą, czy ktoś sobie z nich robi jaja, czy na wyspie naprawdę nie ma tego całego szaleństwa. Chwilę później ściągają maseczki i cieszą się życiem sprzed pandemii. Podobnie jest, kiedy odprowadza się ich na lotnisko. Wtedy miny im rzedną, bo znów będą musieli chować się za maseczkami. Ta różnica naprawdę rzuca się w oczy.
Wielu Polaków wyjechało na Zanzibar w czasie pandemii z nadzieją, że otworzą tam swoje biznesy. Pytali panią o rady?
Oczywiście, że tak. Dostaję wiele maili z pytaniami i propozycjami. Dużo mam pyta mnie, jak to jest wyjechać z całą rodziną i dzieckiem, które chodzi do szkoły. Co z edukacją, jak wygląda służba zdrowia czy jak się do takiego wyjazdu przygotować. Dostaję też sporo wiadomości z propozycjami i pomysłami na biznesy. Rozmawiamy z nimi szczerze, bo to nie jest tak, że Zanzibar jest łatwym miejscem, żeby wystartować z biznesem. Mentalności tej wyspy, jak i Afryki trzeba się po prostu nauczyć. Inaczej można sporo wtopić i stracić majątek. Dlatego radzę zanzibarskie “pole, pole”, czyli podejść do tego na spokojnie.
Zna Pani takich, którzy utopili pieniądze?
Znam i takich i takich. Niektórzy przypłacili to i zdrowiem, pieniędzmi i nerwami. Białym ludziom z pieniędzmi często się wydaje, że wiedzą, o co chodzi. Tymczasem większość rzeczy, które wiedzą o biznesie, o życiu i pracy trzeba odłożyć na bok, bo Afryka rządzi się swoimi prawami i obowiązuje tutaj zupełnie inne podejście do wszystkiego. Do prowadzenia biznesów także. Dlatego najpierw się trzeba tego nauczyć i upewnić czy będzie nam to odpowiadało.
Z jakimi marzeniami biznesowymi przyjeżdżają tam Polacy?
Z naprawdę różnymi. Od katamaranów przez nieruchomości czy szkółki. Niektórzy chcą się z lokalną ludnością dzielić swoimi umiejętnościami. Wiele osób dopiero na wyspie odkrywa swoje powołanie i np. po godzinach uczy dzieci angielskiego albo szycia czy czegokolwiek innego.
Tutaj jest ogromne pole do popisu w zakresie dzielenia się wiedzą i niesienia pomocy. Inni chcą też spokojniej żyć, mniej pracować i robić coś pożytecznego dla innych.
A jak wygląda codzienne życie na styku kultur?
Absolutnie z wzajemnym poszanowaniem swoich życiowych zasad i tradycji. Zanzibar słynie z tolerancji i wielokulturowości. To miejsce należało i do Portugalczyków i do Omańczyków, z dużymi wpływami Półwyspu Arabskiego i Hindusów, Czarnej Afryki, Anglików czy Niemców. Ta mała wysepka ma więc naprawdę wszystkie kolory twarzy na ulicach.
Nie ma najmniejszego problemu, żeby obok siebie był meczet i kościół katolicki. To rzeczywiście cieszy oko i daje nadzieję na to, że można razem żyć i nie trzeba ze sobą walczyć. Trzeba jednak wzajemnie respektować swoje tradycje i reguły gry. To nie jest skomplikowane.
Dla pani nie, ale są wciąż ludzie, którzy nie mają takiej świadomości.
Mam nadzieję, że podróże na tyle kształcą, że ludziom w końcu dotrze do głów to, co powinno. Tutaj też zdarzają się ludzie, którzy wyciągają rozgwiazdy z oceanu i robią sobie z nimi zdjęcia, nie myśląc o tym, że właśnie je zabijają. Są też tacy, którzy potrafią jeździć samochodem po plaży w czasie odpływu w ocenie, gdzie jest mnóstwo żyjących istot. Takie osoby są skrupulatnie wyłapywane. Nasz znajomy np. wyrzucił takich gości z hotelu, bo przyroda jest dla niego ważna.
Afryka bardzo zmienia ludzi?
To jest takie miejsce dla białego człowieka, które sprawia, że każdego dnia budzimy się i zastanawiamy, co nas dzisiaj spotka ciekawego. Każdy dzień to zwykle jest jakieś zaskoczenie. Mniej już zaskakuje nas to tak, że nie wiemy, co dalej zrobić. Nie jest też tak, że siedzimy wygodnie w fotelu, a czas sobie płynie. Każdego dnia trzeba uczyć się czegoś nowego o życiu.
Chciałaby Pani coś przekazać Polakom, którzy jeszcze się zastanawiają, czy warto uciekać na Zanzibar?
Na pewno, że nie ma się czego bać. Czasami się czuję, jak taki naciągacz, który mówi “przyjedźcie, przyjedźcie”. Ja po prostu szczerze mówię, że tutaj naprawdę covidu nie ma. Jeżeli ktoś ma ochotę przypomnieć sobie, jak wygląda normalny świat, zdjąć maskę, pooddychać, pójść do knajpy, wypić piwo i pośmiać się z innymi ludźmi, to jest to teraz dobre miejsce. Do tego jest tutaj lazurowo i bardzo słonecznie. Zapraszam.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS